Mandzio rozdzielił te 20 litrów wody do osób które nie miały jak się bronić. Wszyscy (prócz Widow jak zwykle)poszli na ten układ. Ruszyliśmy dalej w las gdzie było w miarę spokojnie. Ciągle obserwowałam otoczenie coraz bardziej martwiąc się tym pozornym spokojem.
-Lia...co dalej z nami będzie?- spytała szeptem Pyśka idąca obok mnie
-Nie wiem... wybacz Pati ale nie wiem- odparłam czując się jak bezradne dziecko same w ogromnym centrum handlowym.
-Eh... nikt nie wie kurwa co będzie dalej- westchnęła przyjaciółka. Wokół mnie ponownie zapanowała cisza. Nie lubiłam ciszy tak samo jak samotności. Obie te rzeczy zmuszały do samotnych rozmyślań. Wspomnieniami powróciłam do dzieciństwa. Jak rodzice wyjeżdżali ciągle zostawiając mnie i brata u dziadków, jak ciągle obiecywali gruszki na wierzbie... Aż nagle przypomniał mi się mój koń...Czy Merkury żyje dalej? Chwila..
-Co to za stan?- spytałam
-A bo ja wiem?- odparł Mateusz
-Yyy...kto ma mapę?- dopytywałam
-Ja a co?- spytał Karol
-Pokaż no to na moment- mruknęłam. Po chwili miałam mapę w dłoniach. Obejrzałam co i jak i namierzyłam miejsce. Od stajni gdzie stał prawdopodobnie Merkury dzieliły nas 3 dni drogi w takim tempie jak teraz...
-Natalia co tak liczysz?- spytał Mandzio
-Już nic. Możemy skręcić na północny zachód?- spytałam
-A po co??- zdziwił się
-Bo jakieś 3 dni drogi w tempie jak teraz jest stajnia i Merku...-zaczęłam
-Chcesz nadkładać drogi dla koni?- spytała Widow rozbawiona
-Tak ale...- chciałam wyjaśnić
-Natalia...nie możemy tak ryzykować- powiedział Mandzio
-Kurwa cała ta eskapada to ryzyko! Jak chcecie. Sama pójdę i zyskam transport- wybuchłam
-Dobra to idź. Ale plecak zostaw- zażądał Naruciak
-Kuźwa proszę bardzo. Ale broni nie oddam.- warknęłam. Spojrzałam na Patrycję i westchnęłam. Wyjęłam z za paska noże do rzucania i jej dałam
-Nie pozwól by na ciebie naskoczyli- szepnęłam. Obrzuciłam resztę obojętnym spojrzeniem i ruszyłam sama w trasę. Sama poruszałam się szybciej. Jednak sama byłam bardziej zagrożona... przeklęłam w duchu za własną głupotę ale szłam dalej. Nie mogłam się teraz poddać. Zaczęłam biec po minucie złapałam równy rytm. Sztylety dla bezpieczeństwa umieściłam w cholewkach butów. Po godzinie wyczułam pierwsze oznaki zmęczenia więc zwolniłam do truchtu a po 30 minutach do szybkiego marszu. Postanowiłam nie odpoczywać jako tako w nocy. Ciągle byłam w ruchu więc niezbyt przejmowałam się atakiem umarlaków.
~Ileś tam godzin marszu dalej...~ po jakimś tam okresie wędrówki zobaczyłam pierwsze budynki stajenne. Podbiegłam i obejrzałam wszystko było szczelnie pozamykane. Miałam więc pewność że konie są zdrowe. Cicho wyłamałam...co ja kurwa chcę kłamać. Wyłamując kłudkę narobiłam od chuja hałasu. Odczekałam moment i weszłam do stajni i zamknęłam za sobą żelazne kraty. Zapaliłam światło i zobaczyłam rzędy boksów w których stały ciut zaniedbane konie. Kilka zwierząt na mój widok zarżało przyjacielsko. Cichutko zaśmiałam się i ogarnęłam pomieszczenia więc nakarmiłam kopytne stworzenia i co lepsze odkryłam że koło siodlarni stała buda psa a w niej ogromny, prawie metrowy wilczur. Nakarmiwszy wszystkie zwierzaki zaszyłam się w boksie Merkurego i przytulałam do siebie wilczura imieniem Ares.
-Eh. Jutro wracamy do grupy...Całym stadem- szepnęłam do Aresa i Merkurego po czym zasnęłam...jutro muszę okiełznać (czyli założyć ogłowie) wszystkie konie i je zaprowadzić do reszty ...