Rozdział 23

1.4K 138 8
                                    

Z łzami w oczach gwałtownie i szybko pakowałam wszystko co wpadło mi w ręce do walizki.

Jak on może? Nazywa mnie dziwką i prostytutką i ma czelność przyjechać tutaj po mnie i nazywać się moim ojcem. Nienawidzę go. Zaczynało się już jakoś układać, a on musi to niszczyć.

-Aillen- usłyszałam za sobą głos Briana. Nie odwróciłam się. Nie zareagowałam. Nadal pakowałam ubrania do walizki. Ręce mi drżały, po policzkach spływały łzy. W głowie miałam tysięcy myśli i miliony pytań bez odpowiedzi. Układałam sobie monologi co mu powiem. Mimo to dobrze wiedziałam, że słowem się nie odezwę. Nic mu nie powiem. Jestem zbyt zła, smutna... sama nawet nie wiem jak to wszystko opisać.

A może po prostu za słaba?!

Usiadłam na podłodze po turecku i schowałam twarz w dłoniach. Pod ciągnęłam nosem i załkałam.

Dlaczego on zawsze wszystko niszczy? Dlaczego tak mnie nie nawidzi?
Czy to, że chce być szczęśliwa jest złe? Czy on naprawdę musi być taki... sama nawet nie wiem jak go nazwać!

-Skarbie- usłyszałam szept Briana.

-Odjedzie- powiedziałam cicho.- Wyjdź stąd.

-Nie- powiedział stanowczo.

-Brian proszę cię wyjdź stąd. Nie utrudniaj- powiedziałam błagalnie łamiącym się głosem.

Poczułam jak chłopak siada za mną, a po chwili znalazłam się między jego nogami. Objął mnie ramionami, przyciągnął moje plecy do swojego torsu i położył brodę na moim ramieniu.

-Spokojnie- powiedział cicho.- Coś wymyślimy, napewno da się coś zrobić.

-Nic nie da się zrobić. Nie mogę jeszcze sama decydować gdzie chcę przebywać. To nie ode mnie zależy. Brian, ja musze stąd wyjechać. Nie mam wyboru. Nie ma innego wyjścia.

-Zawsze jest jakieś wyjście- powiedział.

-Nie w tej sytuacji - pokręciłam głową.

-W każdej jest jakieś wyjście awaryjne.

-Brian, proszę cię. Nie rób mi nadzieji- jęknełam.

-Nadzieja umiera ostatnia- odpowedział.

-Moja umarła już dawno- odparłam i wstałam.- Spakuję się, wyjadę. Zacznę po raz kolejny żyć z nim pod jednym dachem. Nie mam wyboru. Muszę to zrobić. Zabierze mnie stąd chodźby i nawet siłą.

Dokończyłam pakowanie rzeczy w ciszy, Brian już nic więcej nie powiedział. Wzięłam plecak, walizkę, torbę i ruszyłam z tym na dół. Brunet pomógł mi znieść bagaże po schodach. Z nikim się nie żegnając wyszłam z domu, tak było mi łatwiej. Nie obracałam się, szłam przed siebie w stronę samochodu. Wiedziałam, że gdy spojrzę za siebie nie wytrzymam i się rozpłaczę po raz kolejny. A nie mogę ojcu pokazać, że jestem słaba.

Lot spędziłam jak najdalej od ojca. Przyleciał prywatnym samolotem, więc mogłam siedzieć gdzie chciałam. Przez całą drogę patrzyłam przez okno i wspominałam ten czas, który spędziłam w domu cioci i wujka. Nie chce wracać do domu.

Tego budynku nie można nawet nazwać domem. To jest więzienie, cztery ściany, w których nie da się żyć, a jednak trzeba w nich żyć. Nie mam wyboru, muszę z nim lecieć. Moje życie to jedna wielka pomyłka, jeden wielki błąd.

Po co ja się wogólę urodziłam? Wszytskim było by lepiej żyć beze mnie. Jestem nikomu nie potrzebna.

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, a następnie je otworzyłam. Byliśmy już prawie na miejscu, samolot przygotowywał się do lądowania. Westchnęłam cicho.

Że też ten czas lotu musiał tak szybko przeminąć.

Na lotnisku przy wyjściu od samolotu, czekał samochód, do którego wsiadłam zaraz za ojcem, zaraz po tym gdy umieściłam w nim bagaże. zapiełam pas i oparłam głowę o szybę, tak żebym mogła przez nią patrzeć. Znam drogę z lotniska do domu. Zresztą ogólnie znam to miejsce. Nie powinnam się w nim gubić, jednak czasem zdarzają się mi dni, gdy nie wiem którędy mam iść. Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy. Tęskniłam za Brianem. Niby znamy się kilka dni, a już mi go brakuje. Zdążyłam go polubić.

Samochód zatrzymał się na podjeździe przed dużym białym budynkiem, potocznie zwanym moim domem. Opuściłam pojazd, wyciągnęłam bagaże i udałam się w stronę drzwi. Wewnątrz, wszytsko wyglądało, było takie samo, jak wtedy gdy wyjeżdżałam.

Nie czekając na ojca udałam się na górę taszcząc za sobą bagaże. Chwilę zajęło mi wejście po schodach. Ale jakoś mu się udało. Po drodze spotkałam brata, ale nawet słowem się nie odezwał. Nie dziwię się. On jak i reszta nie przepadaja za mną. Jedynie ten najstarszy jest spoko. Czasem można z nim normalnie pogadać. Mówiąc czas mam na myśli, gdy nikogo w domu nie ma tylko ja i on. Tak to wszyscy mnie unikają.

Przekręciłam klucz w drzwiach i nacisnęłam klamkę, żeby się upewnić, że są zamknięte. Bagaże dałam pod szafę, a siebie zawlokłam  na łóżko.

Opadłam na nie z jękiem bezradności i braku sensu do życia. Już nie powstrzymywałam uczuć i emocji. Pozwoliłam łzą opuścić oczy. Leżałam i wyłam w poduszkę dobre dziesięć minut. Potem wyciągnęłam z kieszeni telefon i napisałam do Bruna.















BASKETBALL Girl (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz