Percy
Usiedliśmy na kanapie, by zacząć maraton pytań.
– Jesteś Amerykanką? – zacząłem. – Gdzie mieszkasz?
– W Nowym Jorku, a tu przyjechałam na wakacje.
– Gdzie twoja mama?
Zacisnęła usta.
– Była bardzo zajęta i nie mogła przyjechać ze mną.
– Pozwoliła dwunastolatce wyjechać samej do... Przypomnijcie mi, jak to się nazywa?
– Ja mam czternaście lat! – wzburzyła się.
– Nie wyglądasz na tyle. – stwierdziłem.
– Mam to potraktować jako komplement czy wręcz przeciwnie?
– Jak masz na imię? – spytał Grover.
– Najlepiej będzie, jak opowiem od początku. – westchnęła. – Od zawsze wiedziałam o bogach greckich, ponieważ moja mama jest córką Afrodyty.
– Czekaj, ty jesteś trzy czwarte bogiem? – zmarszczyłem czoło.
– Na to wychodzi. Chociaż dziwię się, czemu nigdy nie powiedziała mi, że Posejdon jest moim ojcem.
– Może nie wiedziała. – zaproponował satyr.
– Może. – dziewczyna wzruszyła ramionami. – W każdym razie, niedawno odkryłam, przy okazji robienia drzewa genealogicznego na historię, że mama ma przyrodnią siostrę. Nazywa się Sally Jackson.
– Co?! – niemal wykrzyknąłem. – Mama nic nigdy nie wspominała o rodzeństwie. Jej rodzice zginęli, kiedy miała pięć lat.
– Dopytałam o to matki. Jej ojciec zdradził twoją babcię z Afrodytą, tuż przed tym feralnym lotem.
– Przecież nic nie wspominałem ci o tym, że zginęli w katastrofie lotniczej.
– Percy, sama się dowiedziałam. – przewróciła oczami. – A dążę do tego, że mamy takie samo nazwisko...
– Ale imię!? Jakie masz imię!? – zirytował się Grover.
– Lunita. Tak mama wpisała mi w akcie urodzenia... Przeklęte Stany! Można nazwać dziecko "Szuflada" i też takie imię zaakceptują! Podobno ktoś narzucił jej to imię, ale ono jest tak okropne, że wolę się przedstawiać jako Luna Jackson.
Kremowy szczeniak wskoczył na kolana dziewczyny i zażądał głaskania.
– Nie wiem czemu ten facet mi go przyniósł. – powiedziała. – Ale zabierzecie mnie do obozu?
– Tak, jasne. – odpowiedziałem. Dlaczego tak jej się tam śpieszy?
– Jeszcze tylko musimy pomyśleć jak tam się dostaniemy.
– Wsiądziemy w samolot...
– To wykluczone. – przerwałem jej. – Lepiej by dzieci Posejdona nie wznosiły się w powietrze. Gromowładny za nami nie przepada.
– Non stop latam samolotem i nigdy nic mi się nie stało. – stwierdziła. – Ale skoro nie samolotem, możemy przeprawić się jakimś promem.
– Polska ma dostęp do morza? – zapytałem, przypominając sobie nazwę tego kraju.
– Tak, ma. Od końca pierwszej wojny światowej. Sądzę, że w Gdańsku jest najwięcej portów, więc chyba najlepiej tam się wybrać.
– Jak to daleko?
![](https://img.wattpad.com/cover/77466711-288-k995559.jpg)
CZYTASZ
Herosi: dar czy klątwa
FanfictionŻycie herosa naprawdę nie jest łatwe. I nie mówię tylko o szkole (To nie ja panią wybuchnęłam, panno White), życiu towarzyskim (Mieliśmy tylko robić projekt, a nie go wybuchać!) czy obozie (To ta co wybuchnęła strzelnicę!). Często w grę wchodzi rów...