Percy
Jason uderzył Orkanem o klamkę, która odpadła. Drzwi się otwarły, a my z bronią w ręku weszliśmy do środka. Sięgnąłem do włącznika, ale kiedy zapaliłem światło, znowu zalała nas fala zniechęcenia.
– Kolejne miotły! Naprawdę nie mają czego magazynować w tych pomieszczeniach! – byłem już mocno wkurzony. – A może muzycy po koncertach, aby unikać korków, latają na miotłach? Bo innego wytłumaczenia nie widzę.
– Nie wiem po co im tyle tego. – Jason spojrzał na uginające się półki od środków czystości. – Jakby szykowali się na wojnę na czyszczenie.
– Przecież sprzątaczki nie mają łącznie tyle rąk, aby wykorzystać te miotły na raz. Chyba że pracują tu sturęcy albo pupilek-Hydra pomaga im w ściąganiu pajęczyn ze sufitu.
Wyszliśmy z pokoju. Sprawdziliśmy już wszystkie pomieszczenia na tym korytarzu, ale każdy wyglądał tak samo: miotły, mopy, ściereczki i cała masa chemikaliów. W żadnym nie znaleźliśmy też wskazówki, która mogłaby zaprowadzić nas do Apolla.
– Musimy przeszukać jeszcze dwa takie korytarze. – westchnąłem. – Apollo mógłby jakoś pomóc! Wysłać jakiś znak albo zostawić drogę z kruszynek...
– Szczerze mówiąc, powinniśmy go wyczuwać. – zauważył. – Zwykle bogowie promieniują mocą...
– Może porywacz wysysa z niego moc? Hrabia Dracula czy inny równie porąbany koleś.
– Czemu nie kobieta? – zapytał.
– To by miało sens. – przyznałem. – Pewnie pokochała go za ładną buźkę, ale odstraszyły ją jego haiku, więc postanowiła go zwrócić.
Było mi trochę głupio, że zostawiamy tak zdemolowaną Operę, bo to całkiem ładny budynek. Zawsze starałem się nie rozwalać niczego, co raczej słabo mi wychodziło, jednak teraz robiłem to specjalnie. Co innego gdybym włamywał się do banku, a nie do składziku na szczotki. Bracia Hood by mnie nie pochwalili.
Weszliśmy po schodach na kolejne piętro. Wyglądało dokładnie tak samo jak poprzednie: jasne ściany, zielona wykładzina i brązowe drzwi. Współczułem pracownikom Opery, którzy nie mogą oznaczać sobie pomieszczeń wyłamaną klamką.
Może go tu nie ma? – zadałem sobie pytanie. Jason ma rację. Czulibyśmy go. Ale gdzie indziej mógłby być? Wszyscy zgodnie uznali, że to będzie Opera Wiedeńska. Ja, co prawda, nie znam się na takich sprawach, ale czemu Porywacz miałby ukryć Apolla w miejscu, z którego czerpie moc? To nawet według mnie trochę bez sensu.
Przeszukaliśmy kolejne trzy pomieszczenia, kiedy kątem oka ujrzałem coś żółtego. Było to zwykłe kółko z kartonu, przyczepione do jednych z drzwi.
– Jason, spójrz. – klepnąłem chłopaka w ramię.
Poprawił okulary na nosie, spoglądając na papier.
– Mnie to przypomina słońce. – powiedział. – Symbol Apolla. Ale... Po co ktoś zostawiałby...
Nagle słoneczko odkleiło się od drzwi, a spadając na ziemię, samo zaczęło przemieniać się w ludzika. Który się ruszał. I śpiewał. Zacząłem wątpić w swoją poczytalność. Nawdychałem się czegoś czy uderzyłem w głowę?
– La, la, la! Tam, tam, tam! Podrzućcie jakiś bit! – machał do nas rękami, jednak my przykleiliśmy się plecami do przeciwległej ściany. Żółty ludzik zaczął coś nucić, a z jego niewidzialnych ust popłynęły słowa. – Lubię ubrania, najbardziej igły tanio archiwizowane. Maki alchemika. – melodia do złudzenia coś mi przypominała. – Żonaty yeti ćwiczy. Jabłko Eskimosa się toczy. Wyjątkowy akord żegna naszych Anglików. Samotna amplituda moczy agrest. Jedna omyłka matki. Palący okoń kruszy obraz na akordeonie mechanika. Zazdrosny abażur położył rower obok wiadra, a dudni źrebak. Duży ogród. Lalka ubrudzona workiem różowego utleniacza. La, la, la! Ram, tam, tam!
CZYTASZ
Herosi: dar czy klątwa
FanficŻycie herosa naprawdę nie jest łatwe. I nie mówię tylko o szkole (To nie ja panią wybuchnęłam, panno White), życiu towarzyskim (Mieliśmy tylko robić projekt, a nie go wybuchać!) czy obozie (To ta co wybuchnęła strzelnicę!). Często w grę wchodzi rów...