Rozdział 5: "Dama w opałach"

882 72 16
                                    

Wieczór - Alfheim
-I jak ci idzie, Miss Perfect?- usłyszałam w krotkofalówce głos boga kłamstw.
Jedną ręką mocniej złapałam się skały.
-Byle nie patrzeć w dół- powtarzałam sobie w myślach.
Dotknęłam delikatnie swoich bioder, by dodać sobie pewności. Lina, która mnie opłatała wciąż tam była, nie spadnę.
- Jest super- wysyczałam do mikrofonu- podziwiam sobie widoki...Przypomnisz mi dlaczego ja to robię, Kłamco?
Podmuch wiatru zsunął szal z mojej mojej głowy ( służył mi za prowizoryczny kaptur)
Zrobiłam błąd.
Spojrzałam za tkaniną.
Popatrzyłam w dół.
To wystarczyło, by mój oddech przyspieszył, a serce zaczęło bić w szaleńczym tempie.
Przycisnęłam się całym ciałem do skały.
Nie ma mowy, nie idę dalej.
Z drugiej strony mdliło mnie na samą myśl o schodzeniu.
Utknęłam w martwym punkcie.
- Podobno nie masz lęku wysokości, poza tym, nie oszukujmy się- odwalasz brudną robotę.
Podczas, gdy ja walczyłam, żeby jakoś się tu utrzymać- Książę i Leonid popijali sobie miód ( pewnie przy okazji stawiali zakłady niepokojąco dotyczące mojego życia)
Ale przynajmniej się nie nudzę ( mało optymistyczne)
- Potrafisz zmotywować- zaśmiałam się histerycznie.
Tak działają lęki:
Nie wiesz, że boisz się psów dopóki nie spotkasz jakiegoś, który cię ugryzie.
Nie wiesz, że masz lęk wysokości do momentu, kiedy znajdziesz się na skalnym bloku, a twoim jedynym zabezpieczeniem będzie stara lina.
Można się poddać, albo spróbować sprzeciwstawić.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Odetchnęłam.
Tu nie chodziło o Lokiego ani o misję. Znów było jak dawniej: ja, głucha cisza i jasny cel.
Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie dom na wzgórzu,piękne, bezchmurne niebo, słoneczne popołudnie. Pomyślałam o cudownie promiennym uśmiechu chłopaka o jasnych włosach i błękitnych oczach.
Kiedy ponownie rozchyliłam powieki nie było już nic. Cała wysokość gdzieś znikła, a ja byłam pewna,że poradzę sobie ze wszystkim.
Znów zacząłam się wspinać. Teraz juz zdecydowanie przesuwałam się do przodu. Badałam dłońmi skałę szukając bezpiecznego miejsca do postawienia stopy.

Mocniej zaparłam się na rękach wciągając na szczyt.
Poczułam ulgę. Położyłam się na plecach, na trawie pozwalając sobie na chwilę odpoczynku.
Kilka mokrych od potu kosmyków opadło na moją twarz. Odgarnęłam je za ucho.
-Jestem- szepnęłam.
Loki chwilę nie odpowiadał. Słyszałam w tle jakieś dziwne okrzyki.
- Na...Naprawdę?
-Mhm...czyżbyś przegrał zakład, Kłamco?- rzuciłam lekko kąśliwie. Uśmiechnęłam się. Znów zrobiłam coś co go zaskoczyło- Co dalej?
-Widzisz dwór?
Spojrzałam na kamienny budynek w cieniu, którego leżałam.
- Aham.
- Wejdziesz do środka i znajdziesz gospodarza. Grzecznie się z nim przywitasz- już jaśniej nie mógł się wyrazić- zapytaj o kompas.
- I co z nim potem?
-Zabić- wyczułam jak Loki uśmiecha się paskudnie wypowiadając to słowo.
Czyli znów zabawa w zabójczynię. Świetnie. Na samą myśl poczułam przyjemny dreszcz adrenaliny.
- Zabawmy się- wzięłam jeden z większych kamieni i zamachnęłam się celując w okno.
Ranek- Nidavelir
- Nie! Proszę! Zostawcie!- głos dziewczynki niósł się przez polane.
Przytrzymywana patrzyła jak napastnicy krępują jej brata.
Jego twarz była we krwi.
Ona płakała, chociaż tak starała się być dzielna. Dłonie mężczyzny mocno zaciśnięte na jej ramionach sprawiały ból.
W końcu silne dłonie złapały podbródek dziecka.
Mężczyzna przykucnął przed nią.
- Pójdziesz z nami.
- Nigdzie nie idę. Chce do domu- warknęła oburzona.
- Zabierzemy cię do domu- wyszczerzył wrednie pożółkłe zęby.

- Nie! Ja nie chcę!- poczułam jak coś miękkiego ląduje na mojej twarzy. Otwarłam oczy i odkryłam, że wybudzający mnie z koszmaru przedmiot był poduszką.
Loki siedział jak, gdy wczoraj usypiałam- na fotelu. Mierzył we mnie kolejnym zagłówkiem.
To jeszcze gorsze od potrzasania ramionami.
W ramach odwetu podniosłam poduchę i zamachnęłam się na Kłamce. Mężczyzna spokojnie wyciągnął rękę przed siebie. W połowie drogi poduszka spłonęła w iskierkach zielonkawego ognia.
Zaplotłam ramiona na piersiach oburzona.
- Phi...to nie fair.
Zaśmiał się. Pochylił się lekko w moją stronę.
- Nie próbuj. Nie wygrasz ze mną- po chwili spoważniał- co za sny cie męczą?
Nie chciałam mu o tym mówić. Bałam się, że będzie żartował, śmiał się. Nie zrozumiał by.
- To długa historia. Nie sądzę byś miał czas jej wysłuchać.
Skinął.
- Rzeczywiście. Może innym razem. Zabieramy się.
Wyszedł, a ja przetarłam oczy. Wyciągnęłam fotografię i chwilę patrzyłam na brata. To mnie uspokajało.
Powoli odchyliłam kołdrę.
Wstałam przeciągając się. Zaspana ,dopiero teraz dostrzegłam skórzany kombinezon na moim łóżku.
Uśmiechnęłam się zakładając go. Pasował idealnie, co bez wątpienia było sprawką Lokiego. Dał mi go nie bez powodu, a ja nie wiedziałam czy lepiej bać się czy cieszyć.
Skoro to pomysł Kłamcy pewnie bliższa była pierwsza opcja...niestety.
Wieczór- Alfheim
Zeskoczyłam na podłogę starając się nie robić hałasu. Wyciągnęłam zza paska sztylet- Tak na wszelki wypadek.
Adrenalina sprawiła, że moje zmysły stały się wyczulone. Słyszałam każdy najmniejszy szelest, potrafiłam odróżnić kształty w ciemnym korytarzu.
Zawsze lubiłam to uczucie niepokoju i gęsią skórkę pojawiającą się na ciele. Skradanie to trudna,ale dająca wiele satysfakcji sztuka. Ten moment zaskoczenia na twarzy ofiary...dla takich chwil warto żyć.
Rozejrzałam się wchodząc do kolejnego korytarza.
Czysto.
Towarzyszył mi zapach mokrego drewna, w mroku dostrzegłam  zarysy postaci na ładnie oprawionych portretach. Obrazy wisiały w rządku na ścianie. Zgadywałam, że to coś w rodzaju drzewa genealogicznego.
Wszyscy wyglądali tak dumnie. Zadzierali wysoko podbródki pusząc się jak pawie....albo Loki.
" Mój panie- puszysz się jak Loki"
To przysłowie kiedyś na pewno się przyjmie, jako najgorsza obelga we wszechświecie.
Pochyliłam się nie marnując więcej czasu. Zaczynałam czuć się, przez panującą tu pustkę, jak w pułapce. Nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli.
Przekręciłam głowę spoglądając na zamknięte drzwi. Przez szparę w jednych na korytarz wpadało nieco światło.
Mam cię- pomyślałam. Teraz liczyła się szybkość.
Wpadłam do środka.
Przy biurku siedział mężczyzna w średnim wieku. Włosy upięte w kucyk odsłaniały jego elfie uszy.
Stanęłam za nim i przycisnęłam mu nóż do szyji.
Zadrżał zdziwiony patrząc na mnie wielkimi oczami. Uśmiechnęłam się.
- No witam. Masz coś co mnie interesuje. Kompas. Pokażesz mi go sam...albo zmuszę cie do tego. Uwierz, jestem dobra w wyciągniu informacji.
Skinął głową. Był dziwnie potulny. Szło nazbyt prosto.
Wskazał kościstym palcem szkatułkę. Podeszłam do niej nie tracąc czujności. Wziąż zaciskałam palce na sztylecie.
Otworzyłam powoli pudełko i moim oczom ukazał się pozłacany, ozdobiony w wygrawerowane liście, niewielki kompas.
Wzięłam go i schowałam do kieszeni.
- I oto tyle zachodu?- mruknąłam pod nosem. Odwróciłam się do mojej biednej ofiary- a teraz pora zająć się tobą.
Dałabym wszystko by zamiast noża mieć swój pistolet, wystarczyłoby nacisnąć spust. Jednak zdecydowanie ruszyłam obracając w dłoni broń.
Elf popatrzył na mnie. Nie bał się. Zaczął śpiewać.
Wtedy moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Coś mnie blokowało. Warknęłam zła.
Stworzenie wyciągnęło przed siebie dłonie, a ja krzyknęła z bólu. Jakby tysiące igieł wbijało się w moje ciało.
Upuściłam nóż.
Zacisnęłam powieki i opadłam na podłogę dygocząc.
Elf podniósł mój sztylet.
- Na prawdę sądziłaś, że tak po prostu pozwolę się zabić? - miał uśmiech psychopaty.
Otworzyłam usta, ale głos uwiązł mi w gardle. Nie byłam w stanie wymówić słowa.
- Kłamco- pisnęłam do słuchawki.
Odpowiedziała mi cisza. Zostawił mnie? Może od początku to planował, skoro mnie tu wysłał? Nie ufał mi? Chiał mnie zabić przy pierwszej lepszej okazji? To bolało bardziej niż głos spiczasto- uchego.
- Jakieś ostanie słowo?- Elf pochylił się nade mną.
Nie mogłam pozwolić sparaliżować się lękowi. Chyba złość dodała mi sił. Wyczułam moment.
- Następnym razem bardziej uważaj.
Przerwał pieśń. Popchnęłam istotę i wyrwałam nóż. Wbiłam mu go w ramię.
Zawył z bólu.
Szybko rzuciłam się do wyjścia, opuściłam dwór i teraz biegłam. W końcu zabrakło mi sił.
Ranek - Nidavelir
Loki położył dłonie na moich ramionach, gdy stanęliśmy przed portalem.
- To co masz zrobić jest bardzo ważne. Kompas pokaże drogę do klejnotu.Dasz sobie radę. Ufasz mi?
Przyjrzałam mu się badawczo i pokręciłam przeczaco głową.
Loki zaśmiał się.
- To dobrze.
Wieczór- Alfheim

Obejrzałam się za siebie sprawdzając czy na pewno mnie nie śledzi.
- Liv!-mój wzrok podażył spowrotem na ścieżkę. Tylko jedna osoba mogła zwrócić się do mnie w ten sposób. Byłam na skraju wyczerpania nerwowego. Juz niczego nie mogłam być pewna- zagubiona i samotna.
Podeszłam do mężczyzny i zaczęłam okładać jego tors pieściami.
- Nienawidzę cię!- do moich oczu napłynęły łzy, których nie potrafiłam dłużej kontrolować-okłamałeś mnie! Zostawiłeś! Nie ostrzegłeś o magii! Mogłam zginąć! Zginęła bym tam...
Cała złość gdzieś znikła nagle, gdy poczułam jak książę zamyka mnie w swoich ramionach i przytula do siebie.
Nie byłam w stanie go odtrącić...
-------------------------
Hejka,
I oto rozdział 5 mam nadzieję, że nie zamieszałam za bardzo, choć akcja pędzi na łeb na szyję :/ chyba, że tylko mi się tak wydaje...hah.

Komentujcie i głosujcie. To bardzo motywuje.Kiedy piszecie i dajcie gwiazdki, aż uśmiecham się jak głupia do ekranu. Dajecie mi siłę, by dalej pisać i starać się robić to coraz lepiej.
KC <3 ( a raczej KW, bo was, ale KC lepiej wygląda i...no nieważne)
Miłego dnia.

Alone?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz