Kolejnego dnia budzę się w niesamowitym nastroju. Nie otwieram jednak od razu oczu, zamiast tego leżę w łóżku i wspominam poprzedni wieczór.
Dylan zaprowadził nas na molo, które kilka godzin wcześniej prawie puste zwiedziliśmy z Li. Teraz znajdowało się na nim pełno ludzi, a każda z przybyłych osób trzymała w dłoni coś czerwonego. Po prostu stali tam nic nie mówiąc; niektórzy samotni, inni w parach, a jeszcze inni w grupach, ale dookoła panowała cisza.
Oczarowana ruszyła za Dylanem docierając do budki z różnego rodzaju balonikami.
Następnie chłopak wziął od starszego sprzedawcy dokładnie trzy nadmuchane balony i dopiero dając po jednym mi i Li, wytłumaczył szeptem do czego mają służyć.
-Dokładnie o dwudziestej pięćdziesiąt osiem przygotujecie sobie napis na balonach, jedno słowo lub więcej, a potem równo o dwudziestej pierwszej wypuścicie je wraz z innymi.
Podał nam markery.
-Ale po co? - Pytam.
Chłopak nie odpowiada, tylko zakrywa mi usta palcem, po czym ruszył w głąb ludzi stojących na molo. Zaintrygowane udałyśmy się za nim.
Zerknęłam na zegarek. Było za trzy, mieliśmy jeszcze minutę.
Powoli wmieszaliśmy się w tłum, aż wreszcie mogliśmy stanąć. Po drodze zauważyłam, że niektóre osoby płaczą i zaczęłam zastanawiać się czy może czasami to nie masowe samobójstwo?
Nagle wszyscy, a wraz z nimi Dylan zabrali się za zapisywanie czarnymi markerami swoich balonów, więc razem z Li zrobiłyśmy to samo.
Napisałam na balonie w kształcie serca jedno słowo: "dziękuję". Miałam nadzieję, że Dylan i Li zrozumieją.
Następnie zaciekawiona rozejrzałam się dookoła, każdy z otaczających mnie ludzi trzymał w dłoni, identyczne czerwone serce, choć z różnymi czarnymi napisami.
Moja przyjaciółka narysowała na balonie różę. Chciałam zapytać dlaczego, ale widząc jej zamyśloną twarz zrezygnowałam.
Jeszcze chwilę panowała cisza, a potem przez mikrofon rozbrzmiał męski, pewny siebie głos.
-Zebraliśmy się tutaj, tak samo jak każdego roku. I jak każdego roku, wypuśćmy nasze serca w nocne niebo na znak naszej miłości; że kochamy, kochaliśmy i będziemy kochać. Bo miłość kochani jest w każdym z nas. Czy to zraniona, nieodwzajemniona czy też szczęśliwa. Jest, była i będzie. - Powiedział, a potem wszyscy unieśliśmy w górę balony, a sekundę później wznosiły się już ku niebu. Setki czerwonych serc. Patrzyłam oczarowana. Na niektórych widniały napisane markerami imiona, a na jednym z nich dojrzałam swoje imię. Rosi. Tylko jedna osoba nazywała mnie w ten sposób. Spojrzałam na Dylana. Chłopak trzymał w dłoni marker i patrzył w górę. Dookoła nadal panowała cisza, a potem każdy w milczeniu rozszedł się w swoją stronę.
Otwieram oczy i widzę obok siebie Li. Śpi spokojnie oddychając. Siadam powoli, tak by jej nie obudzić, ale nic z tego. Dziewczyna otwiera natychmiast oczy podskakując do góry.
-Spokojnie. - Mówię rozbawiona.
Rozgląda się dookoła, po czym znów opada na łóżko.
-Ach! No tak, jestem w Miami. - Mówi do siebie, jakby tłumacząc sobie co tu robi.
-Skleroza w tym wieku, no wiesz?!
-Nie śmiej się. Ciebie też to czeka, tylko może trochę później. Jestem jednak całkowicie pewna, że cie dopadnie.
Słyszę pukanie do drzwi.
Li siada spinając się.
-Spokojnie, bo zawał serca też dopadnie cie szybciej. - Mówię, a w drzwiach pojawia się twarz ciotki.
-Wstałyście? Śniadanie na stole, ja idę do pracy.
-Dziękujemy! - Odzywa się Li.
-Nie zapomnij, że dziś jedziesz po suknie Rose.
-Dobrze ciociu.
Kobieta zamyka drzwi, a Li rzuca mi pytające spojrzenie.
-Idę z Dylanem na bal maskowy.
Kiwa głową.
-Chcesz jechać z nami po suknie?
-Mogę jechać.
***
Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam wraz z Li do samochodu Molly, w którym już siedziała Kathe.
Czułam, że zapowiada się długa droga i miałam rację.
Molly i Kathe paplały jak najęte i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, w ciągnęły w to Li. Nigdy nie widziałam jej tak rozgadanej.
Jaki miały temat?
Oczywiście ubrania.
A ja byłam jedyną, która nie miała pojęcia jakie suknie należy wybierać na tego typu bale.
Tak więc wyglądałam przez otwarte okno i czułam się bardzo dziwnie.
Z jednej strony zadowolona, z drugiej strasznie się stresowałam i obawiałam tego balu.
Czy to właśnie nie na tego typu rzeczach, ludzie się ze sobą bardziej zbliżają? Gdy ujrzą na schodach swoją partnerkę w długiej sukni balowej?
A czy ja jestem gotowa na głębsze relacje z Dylanem?
Odpowiedź brzmi; nie. Co jeśli on będzie chciał, a ja wszystko popsuję?
Kręcę głową. Mój romantyzm jest beznadziejny.
-Jesteśmy. - Szturcha mnie Li, a ja rozglądam się, po czym widząc, że czekają tylko na mnie wysiadam.
Przed nami stoi otworem centrum handlowe Miami.
Wzdycham ciężko.
Wspomniałam już, że nie cierpię zakupów?
Ruszam za dziewczynami, które zadowolone wchodzą do środka przez obrotowe drzwi. Robię to co one, ale kiedy moje koleżanki niewzruszone ruszają do przodu, ja staję jak wryta.
Boże, gdzie my jesteśmy?!
To ma być centrum handlowe?!
Całe pomieszczenie wyłożone jest białymi kafelkami, a z sufitu zwisają ogromne złote żyrandole. Każdy sklep znajdujący się w długim ciągu zaopatrzony jest w wykrywacze, a ochroniarzy kręci się multum. Na samym końcu, żeby było jeszcze ciekawiej, obok schodów znajduje się winda ze szkła. Wszystko w tym pomieszczeniu krzyczy do mnie 'za drogo'.
Li obraca się za mną, a zaraz za nią Kathe i Molly. Ruszam w ich stronę przerażona.
-Nie stać mnie żeby tu cokolwiek kupić. - Mówię zawstydzona, po czym rozglądam się dookoła. - Dior? Prada? - Czytam napisy z szyldów. - Tiffany&Co? Zwariowałyście?
-Twoja ciotka wyraźnie kazała nam cię tu ubrać.
-Coś wam się pomyliło.
-Dała nam swoją kartę i powiedziała, że masz wyglądać równie dobrze co Flint.
Mrużę oczy.
-Co ona ma z tym Flintem i w ogóle z tym wszystkim? - Pytam machając dookoła dłonią.
Ku mojemu zdziwieniu zapada cisza. Patrzę na Molly.
Dziewczyna przygryza wargę.
-Wy coś wiecie! No dalej, gadajcie!
-Ja nic nie wiem! - Protestuje Li.
-Molly, Kathe?
Blondynka wywraca oczami.
-Twoja ciotka i ojciec Dylana byli kiedyś zaręczeni.
-Słucham? - Pytam czując się oszołomiona.
Molly potwierdza kiwnięciem głowy.
-Ale jego rodzice uważali, że nie jest dostatecznie uhum... dobra dla Gregora.
-Dobra, to znaczy bogata? - Zgaduję od razu.
Kiwają głowami.
-Beznadzieja. - Komentuje Li.
-Tak, więc Greg, to znaczy ojciec Dylana ożenił się z moją matką. - Wzrusza ramionami. - Ale ta była zakochana w moim ojcu i ...
-Rozwiedli się. - Kończy za nią Molly.
-Czyli twoja matka, to też matka Dylana? - Pytam zaszokowana. Nigdy o tym nawet nie myślałam.
-Mamy innych ojców.
Boże.
Biedny Dylan.
-Czemu nie wzięła Dylana ze sobą? - Li zadaje oczywiste pytanie.
-Jedynego dziedzica Flintów? Chyba sobie żartujesz , w życiu by na to nie pozwolili.
Czy tylko ja czuję się jakby świat stanął na głowie?
-Ten świat jest śmiesznie mały, prawda? Tyle lat chodziłyśmy ze sobą do szkoły, a żadna z nas nie miała pojęcia, o tym jak nasze rodziny się ze sobą łączą.
Kiwam głową.
A na myśl przychodzi mi jeszcze jedno pytanie. Czy to dlatego Margaret nie wyszła nigdy za mąż?
Babcia co prawda nie była biedna i nadal jest świetnie usytuowaną osobą, ale... Dla Flintów musiało być to za mało.
Margaret również dorobiła się ładnej fortuny. Wygrała kilka głośnych spraw i jest jednym z najlepszych prawników na wybrzeżu, ale nigdy nie widziałam żeby się z tym obnosiła. Jej ciuchy są raczej z niższej półki, udziela porad i pracuje w barze na plaży.
-A teraz ty, kilkanaście lat później , idziesz z synem Gregora na największy bal w roku, organizowany przez jego babkę...
-Na bal na który Margaret nie została zaproszona. - Kończy Molly za Kathe, ale ta kręci głową.
-Chodzą pogłoski, że dostała zaproszenie, ale oboje w ostatniej chwili postanowili, że Margaret zostanie w domu.
Milczę i rozglądam się dookoła. Dociera do mnie, że ciotka chce pokazać im, jak bardzo się co do niej mylili.
Kiwam głową.
-W takim razie nie mogę nawalić.
***
Kiedy wieczorem cała obładowana torbami wracam do domu ciotka czeka na mnie w kuchni.
Spoglądam na nią i dopiero teraz dostrzegam jak bardzo, to wszystko przeżywa. Jednak, kiedy się odzywa jej głos jest całkowicie spokojny.
-Wybrałaś coś?
-Tak, chcesz zobaczyć?
-Oczywiście. - Uśmiecha się.
Chwilę później siedzimy już w salonie i podziwiamy moje zdobycze; kolczyki od Tyffany'e&Co, bieliznę od Victoria's Secret, szpilki od Labboti'iego, torebkę od Gucci'ego i chabrową suknię wraz z maską od Chanell.
-Zastanawiałam się nad pudrową od Prady, a no i Versace też mili ładne, ale jednak ta chabrowa podbiła moje serce.
-Jest piękna, na pewno będziesz wyglądać cudownie. A perfumy?
-Podobno rozbudzają zmysły. - Mruknęłam, a ciotka zaczęła się śmiać. Podałam jej flakonik od Armaniego, którym od razu się raczyła psiknąć.
-Moje ulubione.
-Naprawdę?
-Tak.
Patrzę na te rzeczy i aż mi słabo.
-Czy wiesz ile za to wyszło?
-Zdaję sobie sprawę.
-Nie lepiej...
-Nie Rose, uwierz tak powinno być.
Kiwam głową.
-Skoro tak... Kathe mi powiedziała.
Margaret się uśmiecha.
-Zdziwiło mnie, kiedy zobaczyłam cię w towarzystwie córki Diany, to twoja koleżanka ze szkoły?
-Tak, ale dopiero od niedawna się kolegujemy.
-Rozumiem. I twój brat...
-Erik. - Przerywam jej.
-Erik. - Poprawia się. - I oni są ze sobą na poważnie?
-Oni nie są ze sobą.
-Nie?
-Nie.
-Dziwne. Wydaje mi się, że to oni tak namiętnie całowali się ostatnio w wodzie.
Wzdycham.
-Ich relacja jest skomplikowana, ale zmieniasz temat Margaret.
-Wrócimy do tego innym razem. - Mówi i wstaje. - Jestem zmęczona. Muszę się położyć. - Dodaje, po czym wychodzi zostawiając mnie samą.
*****Dylan*****
Miałem kupić dziś garnitur na bal, ale jak tylko dowiedziałem się, że Kathe ma robić zakupy tam gdzie ja, zmieniłem zdanie.
Oczywiście dziewczyna zabierała ze sobą na bal Erika, co moja babka nie omieszkała skomentować pod jej nieobecność przy kolacji.
-Że też Diana daje jej tyle swobody.
-Z czym matko? - Mój ojciec wreszcie zainteresował się, tym co mówi moja nawiedzona babka.
-No wiesz? Jeszcze pytasz!? Ten jej znajomy, to kompletne nieporozumienie.
-Przypominam ci, że każdy wychowuje tak swoje dzieci, jak uważa za słuszne.
-Niektóre nie dają się do końca wychować. - Mówiąc to, patrzy na mnie. Wywracam oczami. - Dylan!
-Tak babciu?
-Ile razy mam ci powtarzać, żebyś przy stole nie wywracał oczami!
-Przepraszam.
Ojciec wyciera usta serwetką.
-A Vanessa w co się ubiera?
-Nie wiem.
-Jak to nie wiesz? Musisz dobrać krawat. - Odzywa się kobieta.
-Nie idę z nią.
Babka łapie się za serce, a ojciec rzuca mi zdziwione spojrzenie.
-Czyżbyś zmądrzał? - Pyta.
-Wreszcie! Kim ona jest?
-Ma na imię Rosalin.
-Nie ładne imię, ale ufam wnuku, że masz lepszy gust niż twój ojciec, gdy był w twoim wieku.
-Ona....- Zacinam się i po raz pierwszy nie wiem co powiedzieć. Oboje patrzą na mnie wyczekując odpowiedzi. - Jest wyjątkowa. Nigdy nie spotkałem nikogo takiego.
-Dlaczego jeszcze jej nam nie przedstawiłeś? - Pyta ojciec. - Skąd ją znasz?
-Przyjechała tu na wakacje.
-Zostanie na dłużej? Uczy się?
-Tak, chodzi jeszcze do szkoły średniej. Jest dwa lata ode mnie młodsza. I raczej tu nie zostanie. - Zaskakuje mnie smutek w moim głosie.
Ojciec patrzy na mnie zdziwiony.
-Zatrzymała się w naszym hotelu?
Babcia jak zawsze chce wszystko wiedzieć. Wywracam oczami.
-Dylan! - Znów mnie za to karci. Chyba nigdy się nie nauczę.
-Nie, mieszka u ciotki.
-Lubisz ją?
-Tak.
-Upewniłeś się, że nie leci na pieniądze?
-Mamo! - Mój ojciec jest zgorszony. No tak, babcia nigdy nie zawodzi. - Zwariowałaś? Chłopak nie będzie odpowiadał na twoje idiotyczne pytania.
-Nie leci. - Olewam jego słowa. - Długo musiałem ją do siebie przekonywać.
Mężczyzna patrzy na mnie.
-Kto jest jej ciotką? Jest możliwość, że ją znam?
-Tak, to Margaret z baru na plaży. -Mówię, a mój ojciec zaczyna krztusić się pitym winem.
Atmosfera momentalnie się zmienia. Babka wstaje uderzając pięścią w stół.
-Żartujesz!? - Krzyczy.
-Nie, nie żartuje , ale...
-Nigdzie nie pójdziesz z siostrzenicą Margaret Clarkson.
-A to niby dlaczego? - Również wstaje.
-Bo ja tak mówię.
-A ja mam to w dupie! - Teraz i ja krzyczę, a mój ojciec po raz pierwszy nie karci mnie za słownictwo czy złe odnoszenie się do jego matki. Siedzi tylko i patrzy przed siebie pustym wzrokiem.
-Po moim trupie! Już jedna z nich próbowała zabrać mi syna, nie pozwolę by dobrały się i do mojego wnuka.
Mrugam i patrzę na ojca.
Siedzi w takim szoku, że nic go nie rusza. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem go w takim stanie.
On i Margaret?
Poważnie?
-W takim razie może powinnaś zamówić sobie już trumnę... - Odpowiadam, po czym odsuwając krzesło odchodzę od stołu.
-Dylan! - Krzyczy za mną, ale już się nie obracam.
Nie mam zamiaru odpuszczać.
Pójdę na bal z Rose.
Czy to się komuś podoba czy nie.
Pokaże jej, że wbrew temu co o mnie myśli, jestem porządny, a może jeszcze kiedyś będzie nam dane być razem.
Jak zmądrzeję.
Oczywiście ja, nie ona.
Ona już wydaje się mądrzejsza od całej reszty.
Na resztę wieczoru zamykam się w pokoju, długo jeszcze słysząc z dołu głosy mojej babki i ojca. W końcu jednak słyszę trzask drzwi, więc odstawiam gitarę, którą wcześniej starałem się zagłuszyć kłótnie z dołu i wyglądam przez okno.
Ojciec gdzieś wychodzi.
Zerkam na zegar.
Dwudziesta trzecia.
Zrywam się z miejsca i najciszej jak umiem zbiegam na dół.
Słyszę jak ojciec rusza, ale to nic. Wybiegam w noc i wskakuję do swojego samochodu, wiodący pewnym przeczuciem.
Wyjeżdżając zerkam jeszcze w okno. Babka patrzy się przez szybę. No, to teraz dopiero się obrazi.
Dodaję gazu i kieruję się za ojcem do domu Margaret.__________
I jest kolejny😻.
Dziś po raz pierwszy perspektywa Dylana i dowiedzieliście się coś nie coś o jego życiu rodzinnym 😀.
Spodziewaliście się, że ojciec Dylana i Margaret byli kiedyś parą?
I jak wam się podobało, to co Dylan pokazał Rose i Li?
Dziękuję wam kochani z całego serca za to, że jesteście. Uwielbiam was!
Do nextu ❤.
CZYTASZ
(W Trakcie Korekty) Naucz Mnie Kochać (NMD II) ✔
RomanceOpowieść przedstawia dalsze losy osiemnastoletniej Rosaliny Clarkson. Dziewczyna nie boi się już dotyku, ale nadal nie potrafi zapomnieć o Willu, przez co nie może związać się z nikim innym, a chętnych nie brakuje! Czy na jej drodze pojawi się osoba...