5.5

244 30 9
                                    

- Gdzie ona jest? - spytał Luke, wracając ze schodów. Uniosłem jedną brew, odkładając kubek z czarną herbatą.

- Powinna spać w moim łóżku, dałem jej tabletkę nasenną...

- Jest tam tylko Lucy.

- Cholera.

Do domu babci nie wróciła, do Ashtona by się nawet nie wybrała, wątpiłem, żeby wróciła na imprezę, więc nie miałem zielonego pojęcia gdzie mogła pójść.

- Umm, Mikey? Sądzę, że powinieneś tu przyjść - Luke stał przed lodówką, przyglądając się kartce w psy wydartej z zeszytu przepisowego mojej mamy. Obleciał mnie dreszcz, bo od razu wiedziałem, że to od Landers.

Mikey, Lukey

Wracam do domu. Wyskubałam ostatnie oszczędności na bilet, Ana mi pożyczyła trochę, więc dam radę. Nie pakuję się, wyślą mi rzeczy paczką, nie mam na to czasu.
Jest 22:34, lot mam za półtorej godziny, jakbyście chcieli się ze mną pożegnać, to śmiało zapraszam na lotnisko. Ale nie próbujcie mnie przekonać, dobrze? Jeśli Ashton będzie chciał, to sam wszystko mi wyjaśni.

Landers, xoxo

- Kurwa! - Luke jak oparzony złapał butelkę z wodą i nalał jej do szklanki. Następnie sięgnął po solniczkę i całą jej zawartość przesypał do środka, mieszając szybko napój. Skrzywiłem się, chcąc go pytać co wyrabia, ale nawet na mnie nie spojrzał, biegnąc do salonu. Przeniósł Ashtona, którego tam wcześniej położyliśmy do łazienki i poleciał po szklankę. Następnie ustawił chłopaka nad sedesem i przelał mu do ust całą wodę. Zatkał mu nos, ustawiając głowę pod lekkim kątem. Kilka sekund nic się nie działo, po czym Ashton samoistnie przełknął. Kilka sekund nic się nie działo, a Luke zaczął obgryzać paznokcie z nerwów.

- Jak do dziesięciu sekund nie zwymiotuje, to naciśniesz mu brzuch, a ja mu wsadzę szczoteczkę do gardła - poinformował mnie, a dokładnie w tym samym czasie ciemny blondyn się zakrztusił i zwrócił całą zawartość żołądka do muszli.

- Słuchaj! - Luke go spoliczkował, chcąc, żeby ten oprzytomniał. - Calum to chuj i wykorzystał tabletkę gwałtu, żeby upozorować, że jesteś z nim przed Landers i żebyście nie byli razem. Ona się załamała i postanowiła, że wraca do Brisbane. Samolot ma za piętnaście minut, więc natychmiast zbierasz się i jedziemy po nią, jeśli ci na niej zależy, jasne?!

- Tak - wymamrotał dalej otumaniony Ash. Złapaliśmy go z Lukiem pod ramiona i zaciągnęliśmy do samochodu. W środku chłopak dał mu paczkę gum, żeby tłumacząc wszystko Landers mu nie zemdlała przez niemiły zapach.

- Dlaczego Calum to zrobił? - spytał, gdy otrzeźwiał zupełnie, kiedy za mocno zakręciłem i chłopak uderzył się w szybę twarzą z całej siły.

- Stracił rozum dla Landers - odparłem.

- Ja też, ale jakoś nie posuwam się do takich rzeczy... - mruknął niewyraźnie, bo miał w ustach kilkanaście miętowych gum. Zostawiliśmy to bez komentarza; Luke nie wiedział, co odpowiedzieć, a ja byłem za bardzo skupiony, by nie uderzyć autem w cokolwiek.

- Cholera! - krzyknąłem, gdy biegliśmy przez parking. Widać było z tej strony, że ostatni pasażerowie wsiedli już do samolotu, więc przyspieszyliśmy tempo.

- Masz! - rzuciłem chłopakowi portfel z pieniędzmi ze schowka rodziców. Nie czułem wyrzutów sumienia, bo i tak mieli ich za dużo, a Ashtonowi mogły się teraz bardzo przydać. Chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością i jak szalony pognał w tamtą stronę. Było ciemno, więc nie widziałem kogo przekupił, ale zobaczyłem, jak wbiega po schodkach do środka.

- Zostaje nam teraz trzymanie kciuków - powiedział smutno Luke. - Wracajmy, potrzebuję się teraz przytu...

Nie zdążył dokończyć słowa, kiedy mocno go objąłem i stanąłem na palcach, żeby mógł się we mnie wtulić.

*

/03:41/Ashy: Jest dobrze.

/04:18/Hitler:

/04:22/Ja do Ashy; Hitler: całe szczęście

---

[never finished] stranger sent a message • muke Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz