5.4

254 38 38
                                    

- Ja nie... co tu... czemu... - jąkała Landers, aż w końcu oderwali się od siebie. Ashton uśmiechnął się szeroko do bruneta i splótł ich palce, opierając się na ramieniu Caluma. Oddychał bardzo płytko, a jego oczy przeskakiwały z miejsca na miejsce, jakby miał oczopląs.

- Calum, o co tu chodzi? - wykrztusiłem.

- Cóż, jesteśmy razem - uśmiechnął się. - Prawda, księżniczko?

Ash pokiwał głową i postukał stopą w podłogę.

- O-och - Landers popatrzyła na nich martwym wzrokiem, po czym po prostu wybiegła z domu.

- Cholera, kolejna - warknąłem do siebie, ruszając za nią w pogoń. Złapałem ją dopiero pod lasem trzy kilometry dalej, gdy zatrzymała się przy przypadkowym biednym drzewie i po prostu zaczęła wymiotować z nerwów. Westchnąłem i uniosłem jej włosy do góry. Gdy skończyła, wstrząsana spazmami wyciągnąłem z kieszeni jakąś zagubioną starą paczkę chusteczek i dałem jej ja, żeby mogła się ogarnąć. Wytarła usta i rzuciła się w moje ramiona z histerycznym płaczem.

- Dla-czego Mikey? Czemu mnie to spotyka? - wychlipała mi w ramie, a mi się krajało serce, bo Landers była najukochańszym stworzeniem świata i nie powinno jej dziać się nic złego.

- Jest mi tak przykro, słonko - przytuliłem ją mocno. - Ale zupełnie tego nie rozumiem. Bo... przed tym, jak ty mnie zaczęłaś szukać to on mnie zawołał i mówił mi, że chce wyznać miłość... - uciąłem. Przypomniałem sobie, że rzeczywiście Ashton nie ożył ani damskiej końcówki, ani razu nie wspomniał o Landers, więc może rzeczywiście od razu chodziło o Caluma? Wydawało się to głupie, ale nie miałem innego pomysłu.

- Co mówiłeś? - spytała po kilku sekundach normowania oddechu.

- Nic ważnego.

*

Odwiozłem Landers do swojego domu, bo wiedziałem, że nie ma siły, żeby jeszcze męczyć się z rodzeństwem i chorą psychicznie babcią. Położyła się do mojego łózka, tuląc się do Lucy, która w milczeniu zniosła duszenie i chlipanie białowłosej. Przyniosłem dziewczynie tabletkę nasenną mamy i w impulsywnym odruchu schowałem resztę pod kanapę.

- Gdzie idziesz? - spytała, podnosząc się, kiedy powoli ruszyłem do drzwi.

- Muszę pojechać po Luke'a, został tam sam - skłamałem, ale to uspokoiło przyjaciółkę. Wróciła do poprzedniej pozycji płodowej, a ja podszedłem do niej, pogłaskałem ją po włosach i szybko zbiegłem po schodach. Tak serio to jechałem wyjebać Ashtonowi i Calumowi.

*

- Co do kurwy? - warknąłem, zabierając Ashtona z objęć bruneta.

- Shh, nie krzycz tak - zachichotał chłopak, bezwładnie trzymając się w moich ramionach. Miał problemy z utrzymaniem pozycji pionowej.

- Boże, tu jesteście - Luke stanął obok, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Zgubiłem całą waszą czwórkę na ponad godzinę, co z wami? I gdzie Landers?

- Uch - podrapałem się w głowę, bo żaden chłopak nie raczył odpowiedzieć: Ash zasypiał mi na rękach, a Calum uparcie wpatrywał się w sufit, potupując nogą. - Odwiozłem ją, bo bardzo źle się poczuła.

- Coś się stało?

- Właśnie próbuję do tego dojść - spojrzałem wilkiem na Cala. - Tłumaczcie mi wszystko, co tu się dzieje?

- Słyszałem wszystko - burknął Calum. - To znaczy, twoją rozmowę z Ashtonem, jak ci mówił, że ją kocha i chce jej to wyznać. A wszyscy dobrze wiemy, że jestem w niej zakochany, nawet ona sama - zaśmiał się gorzko. - Gdy odszedłem od balkonu zauważyłem jak jakiś chłopak dosypuje czegoś do drinka i zostawia go na stoliku. Gdy na chwilę się odwrócił zabrałem to i dałem mu - pokazał na ledwo przytomnego chłopaka. - Może i jestem szmatą, ale za bardzo ją kocham, żeby pozwolić, aby był z nią ktoś inny. To chyba była pigułka gwałtu, nieważne, ale był zupełnie bezbronny, więc łatwo było odegrać przed Landers tą scenkę i w sumie to koniec.

- Boże Cal, jesteś taką szmatą - zatopiłem twarz w dłoniach.

- Może. Albo po prostu zakochany. 

---

[never finished] stranger sent a message • muke Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz