3.4

597 85 39
                                    

Wolno odwróciłem głowę w kierunku głosu i na moją twarz automatycznie wstąpił szeroki uśmiech i lekkie zaczerwienienie policzków.

Luke stał oparty o walizkę, uśmiechając się nieśmiało. Był uczesany w swojego typowego quiff'a, jego jasnoniebieskie oczy były zmarszczone i wpatrywały się prosto we mnie. Przygryzał kolczyk w wardze.

Wiedziałem świetnie jak wygląda, jednak... to co zobaczyłem mnie poraziło. Chłopak był dość szeroki w barkach, przeraźliwie wysoki i miał szczupłe i długie nogi jak modelka. Ubrany był w koszulkę Nirvany, czarne podarte rurki, a na biodrach przewiązaną miał zieloną koszulę.

Miałem zaledwie sekundę na przyswojenie sobie tych informacji, bo chwilę po przywitaniu już byłem duszony w mocnym uścisku. Wcisnąłem głowę w zagłębienie jego szyi i poczułem, że jestem we właściwym miejscu. Moje oczy zaczęły łzawić ze wzruszenia, jednak próbowałem to stłumić. Chłopak odsunął mnie lekko i spojrzał mi w oczy.

- To tak mało punk-rockowe - zaśmiał się i zamrugał kilka razy - ale mi też chcę się płakać.

- Nie gadaj, przytul mnie lepiej - nie musiałem długo czekać na odezw, bo po chwili znowu tonąłem w jego ramionach. Odetchnąłem mu w szyję, na co zachichotał i odsunął się lekko.

- Dalej nie wierzę, że to nie sen - dotknął mojego ramienia. - Chyba to jednak prawda, jesteś za miękki na sen.

Uszczypnęliśmy się równocześnie i równocześnie zaśmialiśmy.

- Przepraszam, że przerywam moment - zza blondyna wyjrzał Cal. - Ale też chcę się przywitać, hej, przecież specjalnie będę tułał się dwoma pociągami, bo mój samolot właśnie gdzieś tu odlatuje!

- No już, cicho - wyciągnąłem ramię i objąłem ciemnowłosego. Po sekundzie dołączył do nas Luke, po nim uścisnęła nas Landers, a na końcu Ashton, śmiejąc się otoczył nas swoimi ramionami, tak, że utworzyliśmy swego rodzaju stado. 

- Lea, możemy już jechać? - spytał obcy dziewczęcy głos za nami. Przerwaliśmy uścisk i wszyscy spojrzeli na blondynkę stojącą metr od nas, która speszyła się, gdy tak wiele osób zwróciło na nią uwagę. Za nią stała trójka jasnowłosych chłopaków - najbliżej niej wysoki na oko czternastolatek wpatrujący się w ekran telefonu, dalej znudzony i blisko dwumetrowy, bardziej pod trzydziestkę chłopak i najdalej trochę od niego młodszy i niższy, rozmawiający z kimś przez słuchawkę w uchu.

- To moja siostra, Anastasia - przedstawiła ją Landers. - Ana, to są Michael i Ashton. Michael, Ash, tamte klony to Martin, Neels i Serge. Nieważne, i tak nie zapamiętacie - przewróciła oczami. Patrząc na tamtą czwórkę, a potem na nią można by odnieść wrażenie, że albo jest zupełnie z nimi niespokrewniona, albo adoptowana. Tamci byli wysocy, mieli ciemnoblond włosy i zupełnie inny typ urody od drobnej i piegowatej dziewczyny.

- Muszę już jechać, zadzwonię potem, dobrze? - mocno przytuliła naszą czwórkę, jakimś cudem mieszcząc nas w swoich ramionach (chwilę dłużej przytrzymała Ashtona) i odeszła z siostrą, która na pożegnanie nam pomachała.

- Właściwie - Calum spojrzał w ekran telefonu. - To ja za cztery minuty i kilkanaście sekund mam pociąg, więc cześć - podał Ashtonowi dłoń, objął mocno Luke'a i zmarszczył brwi, patrząc na mnie.

- Co? - zaśmiałem się.

- Nie narób mu dzieci, dobrze Michael? - uśmiechnął się szeroko, przytulił się i po chwili go nie było.

- To ja was odwiozę, a potem wpadnę do Carol, pasuje? - spytał Ashton, gdy po zapakowaniu walizki Luke'a usiedliśmy w aucie. Usiadłem z tyłu, mimo, że Luke wykłócał się, że nie chce zajmować mojego miejsca. Poważnie, wiedzieliśmy o sobie tyle, że znał nawet moje ulubione miejsce w aucie. 

Podróż minęła mi szybko na wpatrywaniu się w profil Luke'a i odwzajemnianych uśmiechach, gdy łapał mój wzrok w lusterku. Ash rozmawiał z nami na różne tematy, jednak widziałem, że myślami jest gdzieś daleko. Trzymałem kciuki, by był nimi przy pewnej drobnej białowłosej dziewczynie, męczącej się właśnie z rodzeństwem w domu babci.

- Zadzwonię potem - zadeklarował się jako trzecia osoba, gdy podjechaliśmy pod mój dom. Pokiwałem głową i wyszedłem.

- Pa, Ash - Luke uśmiechnął się do niego szeroko i podążył za mną. Wyjęliśmy razem jego walizkę i klatkę podróżną Lucy, pokiwałem dłonią do Ashtona, który zaraz odjechał. Wspólnymi siłami wciągnęliśmy jego rzeczy do domu, a ja zamknąłem na nami drzwi.

- Co chcesz do picia? - spytałem otwierając lodówkę. - Mam sok, colę, wo... - przerwałem, wciągając głośno powietrze, gdy objął mnie od tyłu na brzuchu.

- Hej - powiedział miękko, kładąc głowę na moim ramieniu. - Nie musisz się zachowywać, jakbyś miał w domu prezydenta, wiesz? To tylko ja.

- To aż ty - mruknąłem. Odsunął się, przez co zrobiło mi się zimno i położył dłonie na moich ramionach, obracając mnie.

- Daj spokój, po prostu nie zachowuj się sztucznie - spojrzał mi w oczy. Przełknąłem ślinę, zjeżdżając wzrokiem na jego malinowe usta.

- Emm - odkaszlnąłem, wyczuwając, że atmosfera się zagęściła. - Może zrobię coś do jedzenia? - odsunąłem się, ponownie zaglądając do lodówki. 

- Ty i twoje zdolności kucharskie? - Luke zaśmiał się, siadając na blacie obok mnie. - Może lepiej zamówimy pizzę?

- Uch - stęknąłem. - Od trzech dni jem pizzę na obiad i kolację, mam już trochę dość.

- To zrobimy coś razem - wyciągnął telefon i włączył przeglądarkę. - Co ty na... na lasagne?

- Właściwie, to nigdy nie jadłem...

- Boże - popatrzył na mnie z przerażeniem. - Nie nazywaj się człowiekiem, jeśli nigdy tego nie jadłeś, dobra? OK, załatwione, robimy lasagne - przesunął palcem po ekranie. - Sprawdź, czy masz składniki.

---

W KOŃCU OMG

ps i prosze mnie nie zabijać za to, że się nie pocałowali osiem akapitów wyżej, miałam to w planach, ale przełożyłam na później
(bardzo później)

i chcę trochę zwolnić z dodawaniem rozdziałów, będę je dodawać co czwartek, aż napiszę ich trochę w przód:-(

kc was💞

[never finished] stranger sent a message • muke Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz