#21 [Starzy znajomi]

135 11 0
                                    

*Raahi Maharaj*

W spelunie tak jak ostatnio, śmierdziało przetrawionym piwskiem. To taki ostro-kwaśny zapach, który drażni nozdrza, że prawie ma się ochotę zwrócić wszystko, cokolwiek się wcześniej jadło. Dłuższą chwilę zajmuje przyzwyczajenie się do tego zapachu.
Westchnąłem, wchodząc do środka i skrzywiłem się. Ohyda. Szkoda, że nie znam żadnego zaklęcia, które albo mogłoby oczyścić tutejszą atmosferę, albo które zablokowałoby dopływ tego smrodu do moich receptorów węchowych. Gdzieś za mną szedł Shiro, ale nie musiałem się raczej o niego martwić. W mojej obecności raczej nikt nie powinien go ruszyć, bo tym razem wszedłem do pomieszczenia nie ukrywając ani swojej magii, ani twarzy, przed innymi.
Szybko dostrzegłem starego wilkołaka i podniosłem dłoń w górę, witając się z nim w ten sposób. Skinął mi głową i wrócił do wykonywanej wcześniej czynności, jaka było wycieranie kufla. To chyba jakieś natręctwo, bo co go widzę, to wyciera jakieś szkło. Ruszyłem w jego stronę, a gdy byłem dostatecznie blisko, mężczyzna się odezwał.
- Co cię tu sprowadza tak szybko? Bo raczej nie wypełnione zadanie. - Powiedział kpiąco, nie odrywając wzroku od naczynia.
- Nie, nie zadanie. - Warknąłem niezadowolony z jego lekceważącej mnie postawy. Co chciał udowodnić? Że się mnie nie boi, czy o co chodziło? Irytujący stary pierdziel. - Szukam Kuro, tego wilkołaka z którym ostatnio rozmawiałem. Mam do niego interes. - Dłoń w której trzymał ścierkę, zatrzymała się, przerywając czyszczenie niedostrzegalnych smug. Jack się spiął i było to doskonale widać.
- Bądź dyskretniejszy pechowy dzieciaku, bo ściągniesz na siebie nieszczęście. Nie kręć się koło tego gościa, bo przyjdą i po ciebie. - Zmrużył oczy i westchnął jakby w powątpiewaniu w to co planował powiedzieć dalej. - Nie ma go tu już. Opuścił lokal i nie wróci tu już raczej, bo niektórzy nie chcą go tu widzieć. Nie wiem gdzie poszedł. - Powiedział, a ja mu wierzyłem. Nie sądziłem, że tak łatwo uzyskam informacje, w dodatku za darmo, bo właściciel nie zażądał niczego przed tym jak się wyspowiadał.
- Wiesz dobrze, że mało mnie obchodzi czy ściągnę na siebie kolejne problemy, czy nie. One są ze mną zawsze i kilką w tą lub w tamtą, nie zrobią mi różnicy. - Teraz co prawda sytuacja się zmieniła, bo obok był Shiro, którym obiecałem sobie, że się zajmę, otoczę względną ochroną, więc dodatkowe kłopoty to raczej zbędny na tą chwilę gratis życiowy.
- Przyjdzie i ta godzina, że nie poradzisz sobie, kiedy ktoś stwierdzi, że mu szkodzisz. Są osoby potężniejsze od ciebie gówniarzu. A teraz zjeżdżaj mi z oczu i zajmij się swoimi zleceniami. I obyś nie umarł, bo mi również procent z tej kasy jest potrzebny. - Spojrzał na mnie w końcu, a w jego oczach dostrzegłem zaprzeczenie jego bojowniczej postawy. Mimo wszystko się mnie bał, ale nie chciał tego po sobie pokazać, więc zaatakował mnie, nie okazując ni grama szacunku.
- Grabisz sobie Jack. - Ściszyłem głos i nasączyłem go magią, na co mężczyzna aż się wzdrygną i odskoczył lekko w tył. - Nie mów mi co mam robić, bo nie ręczę za siebie. - Zagroziłem mu, mrużąc oczy. Wyczułem obecność zmiennokształtnego obok, ale nie zmieniłem postawy. Nie miałem przed nim nic do ukrycia. Przecież powiedziałem mu już, że wcale nie jestem grzecznym czarodziejem.
- Ja... - Zająknął się i umilkł z wzrokiem wbitym gdzieś obok mnie. Zacisnął zęby, a przerażenie i zaskoczenie w jego oczach spotęgowało się. - Ty... - Wyszeptał pod nosem i prawie upuścił kufel. Przezabawne widzieć go takim, ale kto wywarł na nim takie wrażenie? Spojrzałem obok i rozwiązanie przyszło samo.  

*Shiro Yuki*

Znaleźliśmy się w znanej mi spelunie. Raahi ruszył przodem, ale ja stanąłem zaraz po wejściu i rozejrzałem się. Wszystkie twarze znałem. Najwyraźniej nikt nowy nie doszedł podczas mojej i Kuro nieobecności. Wszystkich oczy były zwrócone na Raahiego, jedne przerażone inne pogardliwe, ale kiedy zauważyli mnie, odwracali wzrok, jak tylko na nich spojrzałem. Gdzieś w głębi sali słyszałem szepty, które wymawiały moje stare przezwisko, kiedy jeszcze można powiedzieć, robiłem za pomocnika Kuro... Biała śmierć, nie wiedziałem skąd wzięło się to przezwisko, bo nigdy nikogo jeszcze nie zabiłem, co najwyżej PRAWIE zabiłem. Co prawda, każdy kto atakował brata uciekał przede mną z podkulonym ogonem, bo to mi zawsze przyszło z nimi walczyć, ale nie zabijałem, chyba, że były to demony. Przysłuchałem się się rozmowie Raahiego z odległości, nie chciałem aby Jack mnie zauważył puki co. W odróżnieniu od brata i większości osób, miał do mnie przynajmniej minimalny szacunek i bał się mnie, choć tylko kiedy moją postawą dałem mu jasno do zrozumienia, że ma ku temu powód. Widząc reakcję Jack'a na wspomnienie o Kuro zaniepokoiłem się. Coś było nie tak i czułem to, ale nie wiedziałem jeszcze co. Jack skłamał, połowicznie, ale skłamał. Rzeczywiście nie czułem już tutaj brata, więc stąd wybył, ale wiedziałem też, że idiota nie zrobiłby nic takiego przez co stary wilkołak miałby go wyrzucić, jeśli to byłyby tylko zwykłe osoby, które go sobie tutaj nie życzą, bo takich była tu masa, to musiał być ktoś kto sporo za to zapłacił, skoro Jack pozbawił Kuro pracy i ty samym jego jedynego środka zarobku. Kiedy Raahi zaczął grozić Jack'owi podszedłem, wiedząc, że już nic z niego nie wyciągnie, w odróżnieniu ode mnie. Nie przejmowałem się postawą i zachowaniem maga, wiedziałem, że to nie jest przyjemne miejsce i sam nie zachowywałem się tutaj nigdy jak w domu. W końcu wilkołak zwrócił na mnie uwagę, a ja patrzyłem mu prosto w oczy udając obojętnego. On doskonale wiedział, że jeśli nie zachowuje się jak dziecko, to znaczy, że coś jest nie tak, lub mi nie pasuje, więc ma powód się bać. Nie odpowiedziałem na spojrzenie Raahiego i przestałem być obojętny. Uśmiechnąłem się uroczo, choć kryło się za tym czyste wkurwienie, o którym staruch dobrze wiedział.

Shiro Ai - Biała Miłość [Yaoi] [Porzucone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz