-12-

2.1K 173 39
                                    


Siedząc w drogim pojeździe, Ślizgoni pokonywali z zawrotną prędkością ulice Londynu. 

- Czy mugole nas widzą? - zapytał z ciekawością Harry. 

- Tak - odchrząknął Draco poprawiając sobie nerwowo koszulę. 

Auto pędziło naprawdę szybko i jedynie zatrzymywało się na światłach i minimalnie zwalniało tempo na zakrętach czy rondach. 

- A co z policją? 

- Jak się pojawiają, my znikamy - odpowiedział ponownie blondyn. 

- To dlaczego od razu nie znikniemy? 

- Sebastianie? 

Kierowca auta poprawił się w fotelu i odpowiedział ochrypniętym, zgrzytliwym głosem. 

- Kiedy włączamy tryb niewidzialności, nie możemy już jechać tak szybko, ponieważ pojazd zużywa więcej energii na bycie niewidzialnym, a panu Malfoy'owi zależy na szybkim przyjeździe do domu. 

Harry pokiwał głową w zamyśleniu. Teraz już wiedział skąd się biorą tkzn "piraci drogowi", na których zawsze skarżył się jego wuj, a sam Potter niejednokrotnie ich widział jeżdżący po mieście z zawrotną prędkością. Jest ich najwięcej w stolicach, ponieważ tam zazwyczaj mieszkają przedstawiciele wysokich, bogatych rodów czarodziejskich. Wy też już wiecie kim są ludzie jadący z nieludzką prędkością po ulicach przed waszymi domami, szczególnie w nocy, Merlinie, w nocy jest ich naprawdę dużo. To właśnie bogaci czarodzieje ze swoją obstawą podróżują tu, bądź tam. 

Wracając.

Auto nagle się zatrzymało, przez co pasażerowie wyskoczyli do przodu i jedynie pasy zatrzymały ich od niechybnego salta w powietrzu, uderzyli twarzami w oparcie przednich foteli i z jękiem o swoje ubrania wygramolili się z aut, zataczając się przy tym lekko. 

Dwaj najemnicy Malfoy'ów wzięli bez słowa bagaże, a chłopcy ruszyli w kierunku drzwi. Nagle Potter przystanął, zadarł głowę i z rozchylonymi ustami pochłaniał wzrokiem budynek. 

Siedziba Malfoy'ów była ogromna. Miała cztery piętra, dwie wieże po bokach, ogromny ogród w którym dominowały czerwone i czarne róże. Budynek był zbudowany z szarej i czarnej cegły, dachówki również były czarne i lśniły w blasku księżyca. W oknach paliło się kilka świateł, teraz zgasły i wszystkie zapaliły się w dolnej części. Draco delikatnie pociągnął zachwyconego chłopaka ze sobą. Drzwi stanęły otworem, a w nich stał Lucjusz Malfoy ubrany w białą koszulę, czarne spodnie, szary szalik zawiązany niedbale na szyi, drogie, skórzane, eleganckie buty. Obok niego stała Narcyza z delikatnym uśmiechem na twarzy, miała na sobie butelkowozieloną sukienkę, a na ramionach futerko z norek. 

Książę Slytherinu stanął przed rodzicami oglądając z uwagą swoje buty, a Potter wciąż kręcił się wokół własnej osi pochłaniając wzrokiem architekturę. 

- Ojcze - wymamrotał Draco - matko...

- O - Potter wrócił na ziemię, teraz stał twarzą w twarz z rodzicami swojego chłopaka - dzień dobry - uśmiechnął się do nich radośnie. 

- Dobry wieczór - uśmiechnęła się Narcyza. 

- Dobry wieczór, panie Potter - mruknął Lucjusz mierząc szatyna wzrokiem, Harry'emu nadal nie spełznął uśmiech z twarzy. 

Potter podał rękę Narcyzie, później Lucjuszowi. 

- Harry jestem - wybełkotał. 

Draco ledwo dostrzegalnie przyłożył rękę do czoła wzdychając męczeńsko. 

- Chodźcie do środka - zaproponowała kobieta z matczyną nutą. Chłopcy posłusznie weszli do środka, a Harry znów zaczął podziwiać dom, tym razem od środka. Ściany były w odcieniach szarości i zieleni, wszędzie pojawiał się motyw węża. Podłoga była czarna, a meble drewniane, mahoniowe, również czarne. Dom robił ogromne wrażenie. 

Potter wrócił duszą do ciała i ogarnął, że jest sam i Draco znika właśnie za rogiem. Pobiegł czym prędzej za nim i gwałtownie się zatrzymał. Przed nim było rozwidlenie korytarzy, miał do wyboru trzy wyjścia, a w żadnym nie widział swojego kochanka. Wydął wargi i podrapał się po głowie.

- A jebać to - mruknął pod nosem i ruszył pierwszym lepszym korytarzem. Zapaliły się automatycznie światła i chłopak zobaczył, że na ścianach wiszą obrazy przedstawiające blond włosych mężczyzn. Cały ród Malfoy'ów w jednym korytarzu. Potter ruszył dalej, teraz natrafił na kamienne schody prowadzące w dół, zszedł nimi ostrożnie. Uderzył go chłód i odór wilgoci. Niestrudzenie pruł na przód, a pochodnie automatycznie rozbłyskały światłem, by po chwili zgasnąć. Chłopak dotarł do ogromnej groty, dostrzegł, że na dachu jest szkło, przez które widać nocne niebo. W ciemności dostrzegł jakieś mignięcie światła.

- Draco? - zawołał Harry i z nadzieją, że to jego blondyn ruszył w tamtą stronę. Po omacku pokonywał metry, gdy nagle w coś uderzył głową i z łoskotem spadł na ziemie. Wymamrotał przekleństwa pod nosem, podniósł się z ziemi i wymacał coś w co uderzył głową. Była to nierówna kolumna, ogromna swoją drogą i zbudowana z dziwacznego, chropowatego materiału. Zaczął dotykać jej podstawę i odkrył, że kolumna ma rozwidlenie, coś jak gałęzie albo korzenie? 

- Przecież kolumny nie mają rozgałęzień...- powiedział na głos swoje myśli. 

Ciszę przerwało głośne warknięcie. Harry odwrócił się szukając źródła dźwięku i zamarł. Stał twarzą w twarz z pyskiem smoka. Żółte oczy jarzyły się w ciemności, ogień w ciele zwierzęcia błyskał niebezpieczniej przez chrapy. 

- O kurwa - wymamrotał Potter cofając się powoli. Natrafił na swoją kolumnę, która okazała się, no zgadnijmy. Łapą gada. 

- No to po mnie. 

Smok zawył i przysunął łeb do Harry'ego obwąchując go. 

- Grzeczny smok...grzeczny... - mamrotał niespokojnie chłopak. Wyminął łapę smoka i teraz cofał się ostrożnie. Gad zawarczał i uniósł głowę. Nagle z jego ciała zaczęło bić ciepło. Pomieszczenie się rozświetliło pod wpływem ognia gotującego się w ciele smoka. Potter wiedział co zaraz nastąpi. Puścił się pędem, smok ryknął gniewnie i wypuścił falę ognia w stronę Ślizgona. Harry czując ciepło za sobą nawet się nie odwracał, wiedział, że nie zdąży na czas. Dobiegł do tym razem faktycznej kolumny i schował się za nią dysząc ciężko. Ogień dotarł do Potter'a i omiótł kamienną kolumnę. Gad zaryczał i ruszył w kierunku chłopaka. Jego pazury stukały na posadzce, ale Harry usłyszał coś jeszcze, grzechot łańcucha. Zgodnie z jego przypuszczeniem, łańcuch ponownie zagrzechotał i się napiął. Harry zaryzykował odwrócenie się i zobaczył srebrną obrożę na szyi gada. Zwierzę zaryczało ze wściekłości. 

Wybraniec wypuścił ze świstem powietrze oddychając z ulgą. Smok zaryczał ponownie i wypluł kulę ognia, która uderzyła w kolumnę, za którą był schowany szatyn. Komnatą wstrząsnęło, a z sufitu zaczął lecieć kurz i parę kamieni. 

- Przestań srać tym ogniem bo oboje zginiemy! - krzyknął Harry rozglądając się za wyjściem. 

Potter wstał, a smok ponownie wypluł kulę ognia, która przeleciała nad głową chłopaka i uderzyła w pobliską ścianę. Sufit znów zatrzeszczał, kurz i kamienie spadły na posadzkę. 

- Najwyżej umrę - mruknął pod nosem Harry i puścił się pędem w stronę (według niego) wyjścia. Smok z furią zaczął strzelać ognistymi kulami, z sufitu zaczęły lecieć kolejne skały. Potter już był blisko gdy nagle poczuł ból na głowie i otoczyła go ciemność. Runął na ziemię i stracił przytomność. Ostatni dźwięk jaki usłyszał to był ryk smoka, który brzmiał mu dziwnie znajomo. 

Release me || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz