To była prawdziwa rzeź.
Ludzie padali na ziemię wyjąc z bólu spowodowanym najokrutniejszymi klątwami jakie widział ten świat. Niektórzy mieli szczęście i umarli od zwykłej avady. Harry biegł przez las goniąc Dumbledore'a, z tyłu słyszał krzyk blondyna wołającego jego imię.
__________
PARĘ GODZIN WCZEŚNIEJ
__________
Wszyscy teleportowali się w uzgodnione miejsce i zajęli wcześniej zaplanowane pozycje. Jedni siedzieli na drzewach, inni byli skryci w krzakach.
Po chwili na błonia wyszła przeciwna drużyna magów, na której czele stał Dumbledore. Po białej stronie było bardzo dużo aurorów, tych którzy uciekli od Czarnego Pana. Za nimi maszerowały trolle leśne, wielkie potwory które zmieniały się w drzewa. Nad czarodziejami fruwały, a raczej płynęły w powietrzu nimfy leśne i małe stworzenia, a nad wszystkimi szybował feniks profesora. Po chwili zza pleców Albusa wychylił się Grindelwald.
Byli silni, och tak byli cholernie silni, sfrustrowani i pełni nadziei.
Nagle coś rozbłysło i przez leśny gąszcz przedarła się banda około 200 Śmierciożerców, którzy rzucili się z okrzykiem wojennym szarżując na jasną stronę. Trzaskali zaklęciami ale żadne z nich nie trafiło w potencjalnego wroga. Trafieni Śmierciożercy jakby rozpływali się w powietrzu.
I wtedy Dumbledore zrobił się bledszy niż jego własna broda, bo zrozumiał co się zaraz stanie.
- TO PUŁAPKA! - ryknął. - WSZYSCY ODWRÓT!
Ale było już za późno, parudziesięciu aurorów padło pod zaklęciami, golem ryknął i rozpadł się na wióry drewna. Nimfy wydały z siebie dziwny świst i zamieniły się w liście które opadły na ziemię.
- Jak mogłem tego nie przewidzieć - mruknął pod nosem Dumbledore. Spojrzał się na najważniejszą dla niego osobę na świecie i kiwnął do niego głową.
Wtedy z lasu wylecieli prawdziwi Śmierciożercy. Każdy z nich dosiadał miotły. Trzaskali zaklęciami powalając kolejnych wojowników, ale tamci nie byli im dłużni i również zwalali z mioteł wyznawców Lorda Voldemorta.
Wymieniali zaklęcia siejąc pustki w szeregach obu grup.
Po dłuższej chwili Śmierciożercy się rozstąpili i wyszła na pole bitwy święta trójca. Syriusz, Remus i Harry ruszyli galopem na gryfach atakując golemy Dumbledore'a. Remusowi udało się nawet trafić Minerwę (nigdy za szmatą nie przepadał).
Albus teraz znalazł sobie cel, starał się trafić w Wybrańca choćby nie wiem co. Ale bezskutecznie bo nagle poczuł jak ktoś osuwa się na niego. Odwrócił się i zobaczył jak w zwolnionym tempie upada Grindelwald a z jego gardła wypełza obrzydliwy wąż. Dyrektor wydał z siebie okrzyk bólu, który jest wręcz nie do opisania. Spojrzał w kierunku z którego poleciało zaklęcie i zrozumiał, że jego ukochany osłonił go swoim własnym ciałem przez zaklęciem samego Voldemorta. Dumbledore wiedział, że nie dało się tego odbić. Spojrzał się w martwe, zakrwawione oczy Grindelwalda po czym zaczął atakować Voldemorta. Tom się zaśmiał okrutnie i pogalopował przez las na swoim testralu.
Dyrektor Hogwartu ruszył za nim teleportując się co parę kroków.
Potter zobaczył, "uciekającego" Dumbledore'a i krzyknął:
- Drops ucieka! Biegnę za nim!
W tym momencie jego gryf dostał w brzuch i ryknął z bólem po czym runął na ziemie. Harry zwinnie zeskoczył z niego i ruszył za Białobrodym. Draco zobaczył jak jego chłopak biegnie do lasu, bez zastanowienia pobiegł za nim nawołując go aby poczekał.
CZYTASZ
Release me || Drarry
FanfictionDrarry, czyli co może się stać przez brak wyboru. "Miłość i nienawiść to skrajności tego samego uczucia; nikt nie potrafi gardzić drugim gwałtowniej niż ten, kto wcześniej bezgranicznie kochał" ~ Adolf Heyduk