Prolog

2.6K 129 69
                                    

Na wielki, biały pałac padały długie cienie. Atmosfera najdłuższej nocy w roku nawet tu (a może szczególnie tu) była widoczna. Uliczki wiały pustkami. Każdy w ten jeden dzień wolał się skryć w bezpiecznym, ciepłym domu. Szczególnie kiedy wstęp miał tu on. 

Olimp pogrążony był w mroku i ciszy, jednak sytuacja miała się inaczej w pałacu bogów. Tam w każdym kącie ustawiono koksownik z niebiańskim ogniem, a dwunastu nieśmiertelnych kłóciło się przy wielkim stole, przy którego szczycie zasiadał sam władca Nieba – Zeus. 

Zeus wyglądał jak połączenie szefa z biura ze średniowiecznym władcą. Promieniowała od niego potęga i poczucie wyższości, na co nie jedna sekretarka dałaby się uwieść temu przystojnemu mężczyźnie. Czarne włosy i broda z kilkoma siwymi pasmami dodawały mu dojrzałości, a szare gniewne jak burzowe chmury oczy nadawały mu srogiego wyglądu. Innymi słowy, spełniały swoją rolę. 

Kiedy patrzyło się na wszystkich bogów razem, dało się u nich zobaczyć jakąś wspólną cechę, która wskazywałaby na pochodzenie z tej samej patologicznej rodziny. I nie, nie była to nieśmiertelność. Każdy z nich mógł dowolnie zmieniać swój wygląd, jednak najwyraźniej pozostawał sentyment, który sprawiał, że ta wiecznie kłócąca się gromadka potrafiła czasami dojść do kompromisu. Jak zeszłego lata. 

Wielki zegar wiszący nad ozdobnym krzesłem, właściwie niemal tronem Zeusa wybił pełną godzinę. Bogowie zamilkli, jakby czekając na uroczyste otwarcie narad. 

— Prawie w komplecie — oznajmił Zeus. 

Jak na zawołanie, w rogu wielkiej sali królewskiej coś zaczęło się formować z czarnej mgły. Z cienia wyszedł blady jak truposz mężczyzna, cienki i gibki, ale nie miało się wątpliwości, że z dużą siłą. Jego czarne, długie włosy na myśl przywodziły oddanego swojej pracy grabarza, a każdemu, kto został obdarzony spojrzeniem jego świdrujących oczu robiło się nieswojo. 

Hades szedł powoli po marmurowej podłodze, a jego ciemne szaty tak odcinały się od jasnej posadzki, że aż to raziło w oczy. Mężczyzna dumnie zasiadł przy szczycie stołu na przeciwko Zeusa. Spojrzał na opróżnione już w połowie (pewnie przez tego pijaka Dionizosa) butelki z nektarem. Może miał tyle szczęścia i udało mu się ominąć największą kłótnię.  

— Witaj, bracie — odezwał się Zeus. — Miło, że zaszczyciłeś nas swoją wizytą. 

— Nigdy nie opuszczam narad, na których mogę być. — Jego głos był równie mroczny jak on. — Bo wtedy zostają podjęte decyzje bez mojej wiedzy. Jak podczas ostatniego przesilenia letniego. 

Część Olimpijczyków nagle bardzo zainteresowała się sufitem albo swoimi paznokciami. Nikt nie miał odwagi tłumaczyć się z tego przed panem Podziemia. 

— Dobrze wiesz, Hadesie, że trzeba było to zrobić — oznajmiła z dumą Atena. Szarymi, poważnymi oczami po ojcu wpatrywała się w wujka. — Nie mogliśmy z tym zwlekać. 

— Poza tym, to był najdłuższy dzień w roku — dołączył się Zeus. — Najlepszy dzień na takie rzeczy. 

Hades złożył ręce w wieżę, nadając swojej osobie jeszcze większej pewności siebie. 

— Więc proponuję dzisiaj dokończyć robotę i stworzyć drugie dziecko. 

Zapadła cisza. Słychać było jedynie trzaskający ogień, którego doglądała Hestia. 

— Dzisiejszy dzień jest przepełniony ciemnością, to nierozsądne tworzyć tak ważną osobę — powiedziała Atena. 

— To kiedy zamierzacie to zrobić? Kiedy znów mnie nie będzie? Ja też chcę dać mały prezent. 

Herosi: dar czy klątwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz