Rozdział 14

221 27 10
                                    

Miłego czytania kochani! ❤
_________________________________

Poniedziałek

NAMJOON

Wszedłem do klasy trzaskając drzwiami i usiadłem na swoim miejscu z szerokim uśmiechem. Wszyscy patrzyli się na mnie jak na jakiegoś dziwoląga. W sumie, nie dziwię im się.

-Panie Kim, co to ma znaczyć? 20 minut spóźnienia, żadnych przeprosin i do tego jeszcze te włosy? To jest łamanie statutu!

Zaśmiałem się. Czy ona naprawdę myśli, że różowe włosy i spóźnienie to maksimum moich możliwości?

-No i co z tego? Nikt przez to nie umrze.

Twarz pani Jung zrobiła się tak czerwona, że przez chwilę myślałem, że eksploduje.

Jednak nie wszystko zawsze idzie tak pięknie, jakby się chciało.

-Do dyrektora! JUŻ!

Wstałem i po prostu wyszedłem. Idąc przez korytarze, postanowiłem się trochę porozglądać.

Skierowałem się w stronę mojego ulubionego miejsca. Zawsze wyznawałem zasadę- jeśli nie wiesz gdzie iść, idź na dach.

Przechodząc przez trzecie, już dawno opuszczone piętro, usłyszałem coś... pięknego. Delikatny odgłos pianina dobiegł moich uszu.

Zatrzymałem się.

To była moja ulubiona piosenka. Kiedy pierwsza zwrotka się zaczęła, ktoś zaczął śpiewać.

To była dziewczyna.

To był najładniejszy, najczystszy głos, jakikolwiek słyszałem. Ten ktoś, ktokolwiek to był, idealnie uderzał w wysokie i niskie nuty melodii. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak dobrze po prostu przez zwykłe, najzwyklejsze dźwięki.

Zrobiłem krok bliżej, by lepiej słyszeć. Niestety, jak wszystkim już to doskonale wiadomo, nie mam zbyt dużo gracji, więc kiedy postawiłem nogę na desce, w powietrzu rozległ się wielki skrzyp, który pewnie obudziłby nawet samego starego dobrego Michaela Jacksona.

Dziewczyna od razu przestała grać, obracając się w moją stronę z przestraszonymi oczyma.

-Kto tu jest?!

Stanąłem sztywno, starając się, by nie wydać żadnego dźwięku.

Po chwili dziewczyna wróciła do grania, najprawdopodobniej uznając, że się przesłyszała.

Zostałem tam jeszcze trochę, ale kiedy zabrzmiał dzwonek, udałem się prosto na dach.

Założyłem słuchawki, usiadłem w moim ulubionym miejscu i skierowałem wzrok w tę samą stronę, co zawsze.

Jesień już zaczęła powoli ustępować surowej zimie. Większość liści już spadła, robiło się coraz zimniej. Z każdym dniem zmrok przychodził coraz szybciej. Wszystko było szare i smutne, ale dla ludzi takich jak ja, pogoda była idealna.

Wciągnąłem powietrze nosem, czując jego chłód. Powstrzymałem się chwilę przed wydechem, żeby już chwilę później znów normalnie oddychać.

Obiekt, w który tak zawzięcie się wpatrywałem, był moją dawną szkołą, z którą łączyłem tyle wspaniałych i niesamowitych, ale również tych złych wspomnień.

Tętniło w niej życie już od kiedy tylko pamiętam. Nauczyciele byli naprawdę dobrzy w tym, co robili, starali się, by jak najlepiej zrozumieć uczniów- nie to, co tutaj.

Chciałbym chodzić tam do dzisiaj. Wiem, że to niemożliwe, bo, po pierwsze, jestem już za stary na gimnazjum, a po drugie- już dawno nie ma w niej nic, oprócz rozwalonych ścian, okien, walających się wszędzie ławek i liści pokrywających wszystko brunatną, wilgotną skorupą.

Pamiętam bardzo dokładnie ten dzień, gdy wróciłem z Nowej Zelandii. Wsiadając do samolotu, byłem bardzo podekscytowany, że zobaczę moich przyjaciół, ale kiedy wylądowałem- rzeczywistość była całkowicie inna.

Mama nie uśmiechała się tak, jak zwykle. Coś się w niej zmieniło, ale nie mogłem zobaczyć, co. Dopiero kiedy przyjechaliśmy do domu, dowiedziałem się, że nie było już żadnej szkoły.

Nie było nauczycieli.

Nie było uczniów.

Nie było już moich starych przyjaciół.

Płakałem przez ponad dwa tygodnie. Przeklinałem los, przeklinałem, że mnie tam nie było.

Że nie mogłem odejść razem z nimi.

Od tamtej pory byłem już wrakiem człowieka. Nie chciałem jeść ani pić, a już tym bardziej wychodzić z domu.

Ale nadszedł pewien dzień, który całkowicie zmienił moje życie na lepsze- dzień, w którym znów poszedłem do szkoły.

Byłem już w drugiej klasie. Już pierwszego dnia, ktoś podszedł do mnie, przywitał się i usiadł przy moim stole, by zjeść ze mną lunch.

To był Jackson.

Przedstawił mnie całej paczce, z którą bardzo szybko się zaprzyjaźniłem. Od wtedy moje dni zaczęły się rozjaśniać i zacząłem od nowa widzieć sens mojego życia.

Tamten czas był dla mnie bardzo trudny. Ale patrząc na to teraz, mogę stwierdzić, że bez niego nie byłbym taki, jaki jestem teraz. Jedyne, czego żałuję, to moi dawni przyjaciele i to, że musieli zginąć.

Moje przemyślenia przerwał mi okropny ból głowy. Złapałem się za skronie, krzywiąc się.

Obejrzałem się za siebie, w stronę wejścia. Zobaczyłem tam jakiegoś wysokiego, dobrze zbudowanego faceta w garniturze.

-Co chcesz?!- Wykrzyknąłem, cały czas trzymając się za głowę.

-Mi też miło poznać. Jestem twoim nowym nauczycielem.

-No i? Co mnie to obchodzi?- Wysyczałem przez zęby.

Nieznajomy podszedł do mnie szybko i kopnął mnie w brzuch tak, że upadłem. Kiedy ja zwijałem się z bólu, on uśmiechnął się i powiedział:

-To, że jeśli będziesz się tak zachowywał, będzie z tobą źle.

Spojrzał na mnie z góry, bo czym obrócił się na pięcie i poszedł do wyjścia. Przed tym, jak zniknął w głębokiej czerni schodów na korytarz, przedstawił się.

-Mów mi Aiden.

____________________________

Rozdział jest krótszy niż zwykle, ale pomyślałam, że nie ma co już do niego dodać. Dziękuję Wam za Wasze zaangażowanie w moje opowiadanie i mam nadzieję, że się podobało ( ^ω^)

Please Don't Die.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz