,,Theo, długo jeszcze?" Q, domagał się postoju od dobrych 20 minut.
,,Zamknij się wreszcie mam cię dosyć! Theo jak mogliśmy go zabrać, w ogóle to dlaczego się na to zgodziliśmy? A no tak... bo, Pan wielki Alfa tak chciał!" warczała Willow.
Odwróciłem się do nich, stając na przeciwko dwóch wilków.
,,Oboje się zamknijcie! Nie mogę zebrać myśli. Ciągle tylko "Theo to, Theo tamto" ile można?! Zachowujecie się gorzej niż dzieci do cholery!"
Zatkało ich. Stali wpatrzeni we mnie z wielkimi oczami. Dla świętego spokoju zarządziłem postój. Quentin położył się na śniegu i zaczął w nim tarzać.
Willow siedziała nie daleko niego, a ja? A ja ruszyłem przodem...
Długo myślałem nad powrotem do domu tam do Santa Rosa. Jednak nie mogłem tego zrobić. Co by było gdybym wrócił jako wilk? A może jako człowiek? Co zrobiłby Sam? Co zrobiłaby mama i przyjaciele? Musiałbym stoczyć walkę z Samem?
Nie chciałem tego, nie jestem gotowy na ostateczność. Martwi mnie fakt co teraz przeżywa moja rodzina. Byłem inny. Czy bycie czarnym czworonogiem z psowatych wiąże ze sobą tyle obowiązków? Tyle problemów, wylanych łez i cierpienia? Jeśli tak to nie chce być wilkołakiem. Nie nadaje się do tego...
Usiadłem. Spojrzałem na czarne, potężne kończyny zakończone pazurami. Moja głowa była opuszczona. Oczy widziały krople na pysku. Czy ja płacze? Muszę być silny, ale nie potrafię...
Kenwood jest nie daleko musimy tam dotrzeć do jutra. A raczej ja muszę...
Willow i Quentin, nie powinienem ich w to wciągać...
Podnoszę się z ziemi, spojrzałem przed siebie. Ścieżka pomiędzy drzewami ciągnie się nieubłaganie w głąb lasu.Odwracając się zetknąłem na ziemię. Były tu ślady nie tylko moje, ale i człowieka. Odcisnąłem łapę obok buta człowieka. Była większa. Przez myśl przemknęła mi świadomość, że jesteśmy nie daleko. Mój nos zarejestrował zapach prochu. Myśliwy. Rzuciłem się do biegu, jak najszybciej musiałem zabrać stąd Willow i Quentina. Jeden rytm najpierw przednie łapy potem tylne. Gdy przeskakiwałem powalone drzewo czułem, że latam. Niesamowite uczucie. Zakładam, że jako człowiek już dawno bym się zmęczył, a teraz? Mam pojemne płuca i wymiana gazowa jest przyspieszona. Gdybym tak biegał na WF-ie miałbym 6 na koniec. Pazury wbijały się w ziemię i odpychały ją od siebie.
Wpadłem na miejsce gdzie zostawiłem Willow i Quentina.
Oboje spojrzeli na mnie.
,,Koniec zabawy musimy uciekać" warknąłem.
,,Theo, co się dzieje?" odpowiedziała Willow.
Nagle rozległ się strzał. Bez słowa ruszyli za mną. Widziałem i czułem ich strach jednak dziewczyna pachniała adrenaliną. Willow i ja biegliśmy ramię w ramię. Z mojego pola widzenia zgubiłem Q. Kolejnych kilka strzałów. Odwróciłem się Quentin nie nadążał. Z daleka zobaczyłem dwóch myśliwych z psami gończymi. Zrobiło się niebezpiecznie.
,,Willow! Biegnij do końca i skręć w prawo tam jest nora. Schowaj się tam nie wychodź dopóki nie wrócę. Nie wolno ci się odwracać. Uważaj!" warknąłem.
,,Theo, coś ty wymyślił?!" odpowiedziała.
w tym momencie podjąłem ostateczną decyzję. Psy doganiały Quentina. Ruszyłem w jego stronę, moje susy były co najmniej 2,5 metrowe. W porę dobiegłem do Q.
,,Uciekaj!" warknąłem i rzuciłem się na jednego z psów myśliwskich, pozostałe zwierzęta jednocześnie rzuciły się na mnie. Kolejna seria strzałów. Moje kły rzucały psami, które uporczywie wstawały i ponownie atakowały. Jeden z nich uczepił się mojego karku, drugi podgardla opadałem z sił. Kolejne strzały. Może to koniec? Miałem nowy plan. Przeturlałem się po śniegu zgniatając psa trzymającego się karku. Drugiego odtrąciłem łapą, uderzając nim o drzewo. Walczyły ze mną. Spojrzałem tam gdzie posłałem Willow i Quentina.
Cienie. Dwa pędzące wilki.
Stanęli obok mnie i razem próbowaliśmy odgonić psy. Zobaczyłem myśliwego celującego w Willow. Nie myślałem nad tym co zrobię, ale działałem.
Moje wilki walczyły z psami. A ja obkrążyłem myśliwego który celował do wilczycy. Wydałem z siebie powarkiwanie mój łeb zrównał się z łopatkami. Szykowałem się do skoku, w jednej chwili człowiek odwrócił się. Rzuciłem się na niego. Pyskiem chwyciłem jego rękę z bronią i przewróciłem go na śnieg, w międzyczasie szarpiąc jego dłoń. Czułem krew...
Moje zmysły szeptały ,,ZABIJ".
Kolejny strzał i okrzyk bólu.
Trzask łamanych kości.
Smak krwi i krzyk sprawiał mi przyjemność. Upojony rządzą mordu coraz bardziej przygryzałem jego rękę. Lekko uchylając pysk i ponownie zaciskając go z podwojoną siłą, czułem się lepiej. Nie byłem człowiekiem w ciele zwierzęcia. Tylko zwierzęciem bez duszy, które nie wie co to znaczy kochać, przebaczać i chronić.
W pewnym momencie uświadomiłem sobie co robię. Wypuściłem kończynę z pyska i uniosłem łeb.
Nagle kolejny strzał. Tym razem myśliwy nie chybił. Trafił mnie w prawy bok. Odwróciłem się w jego stronę, zamykając pysk i łagodniejąc.
Kolejny strzał. Czułem ciepło na karku i dziwne mrowienie.
Trzeci strzał i ostatni.
Nie czułem tylnej prawej kończyny.
Upadłem na człowieka którego dosłownie przed kilkoma chwilami chciałem zabić, pragnąłem jego śmierci.Przed moimi oczami pojawiła się ciemność. Coraz ciężej było mi oddychać. Lekko uchyliłem pysk by móc swobodnie odetchnąć.
Ból sprawił, że czułem się coraz gorzej. Udało mi się ich uratować. Przeze mnie mogli zginąć jednak uratowałem ich.
,,Theo!" w moją stronę biegła Willow która przegoniła wraz z Quentinem psy i drugiego myśliwego.
,,O nie! Nie, nie, nie proszę! Theo nie rób mi tego." mówiła do mnie.
,,Theo! Stary nie możesz nas zostawić." krzyczał Quentin przez łzy które spływały mu po pysku.
,,Słuchajcie, będzie dobrze. Naprawdę będzie dobrze. Nic mi nie jest. To tylko draśnięcie w porządku" tłumacze im.
,,Nie jest w porządku. Theo, ty krwawisz." Quentin pochyla się nad dziurą w moim udzie.
,,Uciekajcie stąd idźcie do Santa Rosa. Znajdziecie Isabel Posey i powiedzcie jej, że mnie znacie. Jeśli się zapyta co ze mną wytłumaczcie jej, że chciałem tylko dowiedzieć się kim naprawdę byłem." odpowiadam im.
Nie czuję już żadnej kończyny. Umieram...
Oczami Willow
On umiera. Nie wiem co mam robić.
Miał się mną zaopiekować. Po raz pierwszy czułam się bezpiecznie.
Jedyne co mogłam zrobić to oddać mu należny szacunek.Moje wycie przeszyło cały las. Quentin dołączył do mnie.
Theo nie oddychał. To koniec.
Byliśmy już prawie u celu. Jednak on poległ w walce. W naszej obronie, obronie swoich przyjaciół. Byłam zrozpaczona.
Położyłam się na nim, a obok mnie Q.
,,On już nie wróci prawda?" zapytał mnie Quentin.
,,Q, on nie żyje" te słowa nie chciały mi przejść przez myśl.
Spędziliśmy przy nim noc. Potem postanowiłam wyruszyć do Kenwood, dla Niego. Zginął jedyny Prawdziwy Alfa, prawdopodobnie ostatni.
,,Quentin, myślisz, że no wiesz wszystko się ułoży?" zapytałam.
,,Willow, sam nie wiem co mam myśleć. Straciłem nadzieje na lepsze życie. Nie mam już po co iść dalej." odparł.
,,Idziemy do Kenwood dla Niego" warknęłam.
,,Willow, nie ożywisz go tym zrozum. On zginął za nas. Mógł po mnie nie wracać. To moja wina."
,,Quentin, On sam chciał. Wrócił po ciebie bo jesteś częścią Jego stada. Jest naszym Alfą." odpowiedziałam.
,,Nie jest tylko Był, Willow. Nie ma Go już. To koniec. Co my teraz zrobimy? Wrócimy tam gdzie nam kazał? Aby patrzeć jak jego matka rozpacza? Ja nie mam zamiaru. Jak chcesz to idź droga wolna. Ja idę dalej przed siebie aż nie padnę lub coś lub ktoś mnie nie zabije tak samo jak Thea!" ciągnął dalej Quentin.
,,Zamknij się!" warknęłam i rzuciłam się na niego wściekła a zarazem zrozpaczona.,,Willow przestań! Co ty wyprawiasz do cholery!" warczał Quentin.
Ustąpiłam po chwili.
,,Willow wiem, że to dla ciebie trudne. Damy sobie jakoś rade" tłumaczył.
,,Q, ale ty nie rozumiesz..." zaczęłam.
,,Kochałaś Go." przerwał mi....~*~
Jest rozdział 8 przedświąteczny!
Czy ja wiem czy ma nastrój radości?
Tragedia po stracie przyjaciela to ból dla wszystkich.
Nella_0502
CZYTASZ
Prawdziwy Alfa
Werewolf17-letni chłopak mieszkający w Santa Rosa borykający się z problemami zwykłego nastolatka i młodego wilka który bardzo szybko się uczy, ale nie potrafi zapanować nad przemianami...