Rozdział 21

42 3 0
                                    

Odgłos otwierających się drzwi wyrwał mnie ze snu. Przez jedyne okno w budynku wpadało blade światło księżyca, w pomieszczeniu panował pół mrok. Słyszałem ciężkie kroki zbliżającej się postaci. Stanął bokiem do mojego kojca, wypalając do końca papierosa, wzrok miał wbity w pusta ścianę.
- Wykorzystać iskrę. - prychnął. - Czasami ludzie pokładają nadzieje w rzeczach, które nie są tego warte. Cameron za wydobycie z ciebie tej iskierki zapłacił mi niezłą sumkę. Obyś był wart tych pieniędzy.


Odwrócił się w moją stronę i z pogardą rzucił niedopałek między moje łapy. Uniosłem głowę aby mu się przyjrzeć, moją uwagę przykuł srebrny wisior wyglądający jak probówka, ale dużo mniejszy, wypełniony czarną cieczą.  Nasze spojrzenia spotkały się, czułem jak mierzy mnie wzorkiem, więc wstałem nie odwracając od niego wzorku i bacznie śledziłem jego ruch. Kąciki ust mężczyzny lekko uniosły się, ręce schował do kieszeni kurtki, podszedłem bliżej i zacząłem węszyć. Nie czułem od niego żadnych emocji, nie mówiąc już o jakimkolwiek innym zapachu niż papieros. Wpatrywaliśmy się w siebie do momentu aż ktoś nie krzyknął do niego w obcym dla mnie języku, burknąłem wyrwany z transu, wtedy odsunął się od kojca i spojrzał przez ramię na moje towarzyszki.

- Wyśpij się Bestio z Gévaudan. -  rzucił i udał się w kierunku drzwi. 

Nie wiem kim jest, ale wywołał we mnie duże zainteresowanie. Po tym jak zniknął za drzwiami nadal stałem i patrzyłem pusto w tamto miejsce, tak jakbym miał nadzieje, że wróci. 
Po dłuższej chwili wróciłem na swoje miejsce, zwijając się w kłębek wsadziłem nos między łapy i zamknąłem oczy.

Obudził mnie trzask zamykanych drzwi do naszego budynku. Ciężkie kroki zmierzały w stronę naszych kojców, nie był to Ten człowiek, który odwiedził mnie w nocy. Spojrzałem na dziewczyny, które siedziały na samym końcu kojca. Człowiek, który do nas przyszedł przyniósł, świeżą wodę i mięso, obserwowałem go jak zaczepia haczyk ze sznurkiem o wiaderko i przeciąga je na samą górę, a potem spuszcza je na sam dół po mojej stronie kojca. Po wykonaniu należnych czynności sprawdził dokładnie każdy kojec, włącznie z kłódką przy skoblu i wyszedł. Podszedłem do wody i napiłem się, spojrzałem na truchło, które leżało w prowizorycznej misce, prychnąłem i położyłem się z powrotem w to samo miejsce co przedtem.
Za jakiś czas po raz kolejny drzwi otworzyły się.
Poderwałem się na równe nogi, wiedziałem, że to nic dobrego.
Andre.
Lecz nie sam, a z czterema innymi mężczyznami. Sierść na karku zjeżyła się, ciało stało się sztywne i zacząłem wydawać z siebie warkot. Zatrzymali się przed moim kojcem.

- Oj nie masz co się złościć. Mam dla ciebie prezent. - powiedział Andre szczerząc się pogardliwie.

Jeden z mężczyzn podał Andre worek, z którego wyciągnął kolejną obrożę. Kłapnąłem zębami. 

- Do roboty. - rzucił Andre i stanął kilka centymetrów od siatki.

I w tym momencie skoczyłem na siatkę, rzucając się z zębami na Andre stojącym za kratami. Jego towarzysze, którzy stali blisko, cofnęli się o parę kroków do tyłu, a on nadal stał niewzruszony. 

- Tacy duzi i się boją takiego kundla. Żałosne. - podsumował ich. - Bierzcie go.

Wyciągnęli broń, dokładnie tą samą, której użył Andre przed domem Deatona żeby mnie uśpić, wcelowali i fala strzałów została oddana w moim kierunku. Starałem się nie ulegać środkowi usypiającemu jak najdłużej mogłem, ale po jakimś czasie nawet opór nic nie dał i padłem na ziemie.

Gdy się obudziłem byłem nadal w swoim kojcu, musiałem długo spać, bo znowu to samo blade światło wpadało do budynku, to samo światło, które towarzyszyło mężczyźnie który do mnie przyszedł ostatniej nocy. Próbowałem się podnieść jednak łapy miałem jak z waty przez to co mi podali i nie potrafiłem się na nich utrzymać. Czułem na szyi gruby pas, obrożę, która przylegała do mojej szyi prawie mnie dusząc. 

Prawdziwy AlfaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz