Rozdział 14

70 4 0
                                    

Czasami mam wrażenie, że nie uda mi się pogodzić tych dwóch różnych światów. Bycie w połowie zwierzęciem, które czeka by je uwolnić i człowieka, który stara się żyć normalnie, nie jest łatwe.
Zawsze myślałem, że bycie człowiekiem jest trudne,a zarazem nudne i nieciekawe. Męczyło mnie chodzenie do szkoły i wykonywanie codziennych czynności. Teraz gdy na to patrzę, wydaje mi się, że byłbym lepszym człowiekiem niż wilkiem.
Uczę się od podstaw jak opanować przemiany i jak przetrwać.
Teraz gdy ktoś mnie zapyta czy wiem jak to jest prowadzić dwa życia,mogę mu śmiało odpowiedzieć.

- Twoja babcia była dobrą alfą, która zmieniła wszystko. Nikt do tej pory nie stworzył tak silnej watahy jak wasza. Opierającej się na zgodzie rodów, wspólnym działaniu i przede wszystkim zaufaniu. Teraz wracają czasy wcześniejszych rządów. Gdzie nigdzie nie jest bezpiecznie, siła watahy upada, a wilki tracą nadzieje i będą powoli ze sobą walczyć o wszystko. Zapanuje chaos, który osłabi watahę do tego stopnia, aż inne stado zaatakuje i przejmie wasze terytorium. - powiedział Deaton.
- Sugerujesz żebym wrócił? Sam mnie zabije jeśli dowie się, że jestem kolejnym alfą. Nie mogę wrócić teraz, muszę wiedzieć co mam robić, aby ratować wszystkich.
- Theo, pomogę ci zapanować nad przemianami.
- Jak to jest, że zwykły człowiek wie kim jestem? Zna historie mojego rodu lepiej ode mnie i nie jest za to zabity?
- Jestem, jakby to nazwać...doradcą. Pomagałem Rose, gdy przychodziła o radę. Każda wataha ma swojego doradcę, ale często alfy z nich nie korzystają.
- A twoja córka?
- Jej w to nie mieszaj. Nie chce, aby była w to wplątana. - wyraźnie czułem od niego strach. - Niech ma normalne życie jak jej znajomi.
Ile ja bym dał za takie życie...
- Czyli nie wie nic o wilkołakach.
- Zjawiasz się tu bez uprzedzenia jako kolejny wilk w moim domu. Teraz panują moje zasady. - lekko się zdenerwował.
- Okej, rozumiem. Będę grzecznym wilkiem. - odparłem.
- Chodź. - powiedział wychodząc przez drzwi, które weszliśmy do gabinetu.
Znowu udałem się korytarzem tym razem nie sam. Otworzył drzwi prowadzące do kuchni.
Jego córka siedziała przy stole i jadła śniadanie.
- Tato, co... - podniosła wzrok i spojrzała na mnie idącego za weterynarzem. - Em... kto to jest?
- Theo. - lekko się uchyliłem patrząc jej w oczy. Patrząc na nią oczami wilka i teraz widzę, że jest naprawdę piękna. Jej głębokie, ciemne oczy błyszczały z zaintrygowania.
- Courtney. - odpowiedziała i powróciła do konsumowania posiłku.
- Zjesz z nami? - zapytał Deaton.
- Jasne. - wymamrotałem.
Lekarz nałożył posiłek i postawił na stole. Siedziałem na przeciwko dziewczyny, a weterynarz po mojej prawej stronie, pomiędzy nami.
- A więc, Theo... co Cię do nas sprowadza? - zagadnęła Ney nie podnosząc wzroku.
- Theo jest synem mojej zmarłej przybranej kuzynki z Europy. - odpowiedział Deaton, zanim zdążyłem coś powiedzieć.
- Której? - ciągnęła dalej dziewczyna.
- Em... - spojrzał na mnie.
- Madeleine. - odpowiedziałeś szybko.
- Czemu nigdy o niej nie wspomniałeś? - drążyła temat.
- Nie utrzymywaliśmy kontaktu, aż do ostatnich dwóch tygodni, gdy zadzwoniła do mnie i powiedziała, że umiera. Pogrzeb odbył się we Włoszech. Zaproponowałem żeby Theo przyjechał do nas, ale nie wiedziałem, że zjawi się akurat dzisiaj. - poklepał mnie po plecach, aż zakrztusiłem się posiłkiem.
Nie wiem co bym zrobił gdybym dowiedział się teraz o śmierci mojej mamy, która była dla mnie wszystkim. Sprawiłem jej ból uciekając.
- Nic ci nie jest? - zaaferowała się dziewczyna.
- Nie... w porządku. - odpowiedziałem kaszląc.
Nikt się do siebie nie odzywał do końca posiłku.
Aż w końcu Deaton wstał.
- Mam zaraz pacjenta więc, będę się zbierał. Gdy wrócę porozmawiamy.
I wyszedł wrzucając talerz do zlewu.
Courtney wstała i zabrała swój talerz do zlewu, po czym zaczęła go myć.
Wstałem i podszedłem do niej.
- Może pomogę? - zagadnąłem.
- Nie trzeba, daj. - wyciągnęła rękę po mój talerz. Oddałem jej go i oparłem się o blat obok zlewu.
- To... ile masz lat? - zaczęła by podtrzymać rozmowę.
- Osiemnaście. A ty? - odparłem.
- Wiesz, że kobiety nie pyta się o wiek? - odwróciła się głową w moją stronę i uśmiechnęła.
- No cóż... - wsadziłem rękę pod kran z wodą i lekko strząchnąłem ją na dziewczynę.
- Ej! - oddała mi z większym chlupnięciem oblewając bluzę.
- Okej, dobra dzięki. - mruknąłem.
Chciałem jej powiedzieć o tym wszystkim, ale wiedziałem, że nie mogę.
- Długo u nas za bawisz? - zapytała nie podnosząc wzroku.
- Może kilka dni, nie umiem określić ile. - odparłem.
- Rozumiem, że ci ciężko. Znam ten ból po stracie kogoś bliskiego...
- Czy...
- Kilka lat temu w nocy moją mamę zaatakowało zwierzę. Podobne do wilka, ale większe o wiele. Czerwone ślepia przepełnione były nienawiścią. Widziałam jak rozrywa jej gardło. - mówiła przez łzy. - Ja, ja nic nie mogłam zrobić. Pamiętam jak krzyczała. Do tej pory zastanawia mnie to dlaczego bestia zabiła właśnie moją matkę.
- Rozmawiałaś o tym z ojcem?
- Nikomu o tym nie mówiłam, ty jesteś pierwszy.
- Współczuję ci straty. - przytuliłem ją jak kiedyś moją siostrę.
- Może pokaże ci wilka, którego uratowałam? - otarła łzy i powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Em... - muszę coś wymyślić. - Wiesz... może później.
- No chodź. Jest piękny. - ciągnęła.
- Później, gdy wróci twój ojciec. Może opowiesz mi o nim? - zapytałem.
- Uratował mi życie, przed dwoma służącymi Camerona, ale jest inny.
Czułam, że jest niezwykły. Jego oczy były złote i był trochę większy niż reszta...
- Kim jest Cameron? - wszedłem jej w słowo, by dowiedzieć się kim jest mój "właściciel".
- Cameron jest łowcą. Wykorzystuje zwierzęta do walk, a potem jak wygra dostaje za to pieniądze. Nazywany jest łowcą nagród w naszym mieście. Wilk, którego tu przyprowadziłam należał do niego, miał obroże z imieniem i numerem.
- Wiesz, czy można uratować te zwierzęta?
- Nikomu jeszcze się to nie udało.
Wtedy wszedł Deaton.
- A co tu się stało? Czemu jesteście cali mokrzy? Courtney na górę mi się przebrać, a ty Theo chodź.
Zaprowadził mnie do swojego gabinetu wyglądającego jak muzeum.
Zauważyłem dwie czaszki należące do wilka i psa oraz ich szkielety.
- Czemu nie powiesz swoje córce, że to wilk zabił jej matkę? - zagadnąłem.
- Już ci to tłumaczyłem, a ty nadal drążysz ten temat. Więc może inaczej... Wiesz kim jest alfa i beta, prawda?
- No tak. - odparłem.
- Są jeszcze kundle, czyli wilki wygnane lub byłe alfy, którym beta odebrała moc.
- Omegi.
- Jednak słyszałeś o nich. Moją żonę zabił były alfa, któremu beta odebrała stanowisko. Jego wataha była przeciwna rządom, które sprawował, wiec go wygnali. Zemścił się na nas, bo uważał, że moja żona wiedziała o waszym istnieniu i musi zginąć. Była niewinna, a osądzona przez nienawiść.
- Courtney widziała zwierzę podobne do wilka, które zabiło jej matkę.
- To nie możliwe, bo spała gdy to się wydarzyło.
- Nie. Wszystko mi powiedziała.
- Nie, to nie jest możliwe.
- Zakończmy ten temat i przejdźmy do innego. Mógłbyś mi powiedzieć z których Posey'ów jesteś?
- Od Isabel i Chrisa.
Wyciągnął z szuflady dwa segregatory i zaczął czegoś szukać. Usiadłem przy biurku, cierpliwie czekając, aż w końcu się odezwie. Wreszcie wyciągnął plik kartek i zaczął czytać.
- Nie chcę ci robić problemów, ale chcę abyś mi coś wytłumaczył. Potrzebuje odpowiedzi. - zacząłem.
Podniósł wzrok na mnie.
- Zastanawia mnie czy nie można wyleczyć się z wilkołactwa?
- Nikt nie próbował, ale jeśli tak bardzo Ci zależy to możesz iść się zabić wtedy na pewno będziesz wyleczony. - odparł.
- Serio? Pytam na poważnie.
- A ja ci odpowiadam poważnie. Na to nie ma lekarstwa.
- Eh... O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Jeśli mam przejść do rzeczy to musisz się stąd wynieść, bo Cameron cię szuka.
- To nie jest mój największy problem w tym momencie.
- Wiesz kiedy jest kolejna walka?
- Pojutrze o 19:00.
- Więc, o tej godzinie spodziewaj się mojej nieobecności tutaj
- Wiesz, że to cholernie głupi pomysł?
- Może jako człowiek nie mam szans, ale jako wilk? Są to szanse ogromne.
- Ryzykujesz życie.
- Muszę uratować przyjaciół.
- Jeśli jednak by ci się nie udało to miło Cię było poznać.
- Ciebie też. Masz jeszcze tą obroże?
- Tak, jest w szufladzie w gabinecie.
- Będzie mi potrzebna.
- Co planujesz?
- Atak z zaskoczenia - uśmiechnąłem się i wyszedłem.
Udało mi się dotrzeć do drzwi, które prowadzą do pokoju weterynarza. Następnie otworzyłem drzwi przez które mnie wniesiono i wyszedłem.
Idąc przez miasteczko, które okazało się być bardzo małe, a jego mieszkańcy naprawdę mili, wyczułem obecność innego wilka. Nie alfy, ani bety. Omega. Poszedłem w kierunku rozchodzącego się zapachu.
Az w końcu doszedłem do skraju miasta, gdzie zobaczyłem kobietę siedzącą na ściętym drzewie.
- Co tak młody i nie doświadczony wilk tutaj robi, co?

~*~
Rozdział 14!
1343 słowa
Pozdrawiam Nella_0502

Prawdziwy AlfaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz