Rozdział 16 - Porwana

30.6K 1.6K 125
                                    

***Kornelia

Wyszłam na spacer. Sama! Wreszcie po miesiącu przekonywania i błagań udało mi się namówić Carlosa, abym mogła sama wyjść na spacer. Oczywiście musiałam obiecać, że nie będę się nigdzie zbytnio oddalać.

Musiałam to wszystko przemyśleć. Niespodziewanie zdarzyło się tak wiele, że nie byłam nawet w stanie tego wszystkiego przemyśleć. To było istne szaleństwo! Najpierw byłam zwykłą nastolatką, a któregoś dnia nagle atakują mnie wilkołaki i dowiaduję się, że jestem jakąś wyrocznią. Miałam masę przebłysków przyszłości, ale dopiero dwa dni temu miałam pełną wizje tego, co będzie.

Wizję siebie w ciąży i Carlosa.

To było lekko przytłaczające. Przez ten ostatni miesiąc naprawdę się przybliżyliśmy do siebie. Zawsze kierowałam się rozumem i nigdy nawet nie uwierzyłam w to, że po miesiącu można się w kimś tak mocno zakochać. Teraz miałam wrażenie, że Carlos to cały mój świat i „ten jedyny", co było absurdalne. Nie jestem zwolenniczką jakiś tanich romansów.

Jeszcze myśl, że nie dopuszczam Carlosa do siebie, a raczej nie dopuszczam do powstania jakiś intymnych scen, a tutaj nagle widzę siebie w ciąży! A chyba każdy wie, jak robi się dzieci...

To było za dużo!

Zrobiłam w tył zwrot, kierując się w stronę domu. Miałam się nie oddalać i tego chciałam się trzymać, bo nie chciałam ponownie widzieć zmasakrowanych przez Carlosa ciał.

Przeszedł mnie zimny dreszcz po plecach. Mechanicznie przyspieszyłam kroku, aby znaleźć się jak najszybciej w domu, gdzie będę bezpieczna. Usłyszałam za sobą ciężkie kroki. Przymknęłam oczy i skupiłam się.

Czas się zatrzymał, a to co zobaczyłam, sprawiało, że pomału zaczęłam panikować. Wzięłam dech i ponownie mój umysł przyćmił zdrowy, chłodny rozsądek. Musiałam coś wymyślić, inaczej będzie źle. Jednak nie pozostało mi nic innego jak iść do przodu i czekać.

I wtedy się zaczęło. Kroki za mną o wiele częściej uderzały o chodnik - biegli. Zanim zdążyłabym wykonać ruch, oni byliby już przy mnie, więc spokojnie szłam.

Nagle odskoczyłam na bok. Widziałam twarze dwóch mężczyzn. Znowu jakieś dryblasy.

Widziałam ich ruch, a wtedy skuliłam się, bo wiedziałam, że jeden próbował mnie złapać. Przewidywałam ich ruch. Nie potrzebowałam siły czy umiejętności walki, jeżeli wiedziałam, co planują, dzięki temu wystarczyły same uniki.

Mężczyźni byli już naprawdę sfrustrowani, a ja dziękowałam, że kiedy mam wizje, to zatrzymuje się dla mnie czas.

- Stary, to nie ma sensu, ona przewiduje nasze ruchy - zawołał jeden, ale nie miałam czasu zareagować na jego słowa, bo leciało kolejne uderzenie.

- Zamknij mordę i mów na więzi! - warknął drugi, próbując mnie złapać.

Nie było sensu już robić uników. Byłam zmęczona, a oni nie przestawali, na pewno byli o wiele lepszej kondycji ode mnie. Zaczęłam krzyczeć najgłośniej, jak tylko potrafiłam o ratunek. To mnie zdekoncentrowało. Nie potrafiłam już zobaczyć, co chcą mi zrobić, więc wyszło na to, że zostałam złapana i poczułam ukucie na ramieniu.

Odpłynęłam.

Ciemność zaczęłam pomału odpływać. Mogłam zacząć racjonalnie myśleć. W duchu modliłam się, żeby mi tylko niczego nie zrobili. Z trudem otworzyłam oczy. Byłam w jakimś dużym pokoju, a konkretnie to w sypialni. Dwuosobowe łóżko, jakieś fotele, meble. Po prostu standard. No, może prócz kina domowego i wielkiej plazmy.

Rozejrzałam się dookoła. Moje nogi były mocno związane, a ręce przypięte kajdankami do kaloryfera. Po prostu cudnie. W buzi miałam jakąś biała szmatkę, która zawiązana była za moją głową. Nie mogłam przez to mówić, czułam suchość w gardle i rany na ustach, które boleśnie mnie szczypały.

Niespodziewanie ktoś wszedł do pokoju i zamaszystym ruchem zamknął za sobą drzwi. Spojrzałam na mojego oprawcę. Blond włosy, niebieskie oczy. Typowy Niemiec, ale wolałam się nie odzywać. Z nimi to zawsze są jakieś problemy.

- O, obudziłaś się, księżniczko - uśmiechnął się do mnie, a mi zrobiło się niedobrze. Mówił po polsku, ale z dziwnym akcentem. Podszedł do mnie i ściągnął mi ta szmatę.

- Pewnie wydam ci się nudna i nieoryginalna, ale się spytam: kim jesteś, gdzie jestem i czego ode mnie chcesz?!

Mężczyzna zaśmiał się miłym, basowym głosem.

- Jesteś naprawdę niezwykła, Kornelio.

- Skąd znasz moje imię?

- Jeżeli będziesz tyle gadać, to nigdy nie odpowiem na twoje pytania.

- A więc śmiało, nie krępuj się - przewróciłam oczami.

- Więc tak, nazywam się John i jestem Alfą. Oczywiście nie powiem ci dokładnie, gdzie jesteś, ale na pewno daleko od twojego kochasia i w miejscu, gdzie rządzę ja.

- Ale skąd znasz moje imię?

- Pamiętasz ten wspaniały pożar, kiedy zginęli twoi rodzice? - zapytał z szyderczym uśmiechem, a ja coś czułam, że nie będę zadowolona z tego, co usłyszę.

- Nie da się nie pamiętać. Jako jedyna przeżyłam.

- No właśnie. Wyrocznie są odporne na ogień i trudniej je utopić niż zwykłych ludzi.

- Ty coś wiesz o tym pożarze. Gadaj!

John zaczął się do mnie zbliżać, pokazując, że to on tutaj rządzi. Nie sądziłam, że to możliwe, ale jeszcze bardziej zrobiło mi się sucho w ustach.

- To ja wywołałem ten pożar. Ja i moi ludzie. Razem zabarykadowaliśmy wszystkie możliwe drogi ucieczki, aby na pewno zginęli. O ciebie się nie martwiliśmy, bo od ciebie płomienie trzymały się z daleka. Potrzebowaliśmy tylko ciebie.

Oniemiałam. Czułam w sobie szok, smutek, złość i gniew. Jak on mógł?! Zabił moich rodziców, bo potrzebował mnie. Przecież to bestialstwo. Miałam ochotę skoczyć mu do gardła, wbić paznokcie w tętnice i ja wyszarpać własnymi palcami!

Wzięłam wdech i uspokoiłam się. Musiałam zacząć trzeźwo myśleć, nie mogłam pozwolić, aby chęć zemsty mną zawładnęła.

- No tak, wyrocznia. Zawsze spokojna. Nie ważne, co się stanie, zawsze trzeźwość umysłu przede wszystkim. Szkoda, że my, wilkołaki, tak nie mamy. Emocje stawiamy na pierwszym miejscu i to nimi się kierujemy.

- To macie problem - skwitowałam z zimną powagą.

John uśmiechnął się do mnie.

- Nie obchodzi cię, po co jesteś nam potrzebna?

- Szczerze? Jakie to ma znaczenie, skoro i tak już tu jestem. Nie jestem tak silna jak wy, czy nie potrafię się bić, więc i tak nie mam szans. Ale jeżeli czujesz niepowstrzymaną potrzebę wyżalenia się komuś, to śmiało, przynajmniej posłucham na pewno emocjonującej historii twojego życia, która będzie mnie obchodzić jak zeszłoroczny śnieg - zakpiłam sobie.

Mężczyzna przez chwilę przyglądał mi się z zainteresowaniem, a ja na niego tak obojętnie, jak się tylko dało.

- A więc dobrze - zaczyna się - powiem ci, do czego jesteś nam potrzebna. Jesteśmy grupą wilkołaków i wampirów, którym nie podobają się rządy. Dzięki tobie i twoim wizjom, będziemy nie pokonani! - czułam się jak w jakieś kreskówce.

- A kto ci powiedział, że ja wam opowiem moje wizje? Rodziców już straciłam, więc nie macie czym mnie szantażować - rzuciłam obojętnie.

Mężczyzna zbladł, na co miałam ochotę się zaśmiać.

- Spokojnie, coś się zawsze znajdzie - odpowiedział i wyszedł.

Nauczyciel i licealistkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz