Rozdział 17 - Wyjdź z tej łazienki

28.1K 1.5K 122
                                    


***Carlos

Kornelia długo nie wracała. Coś mi tu nie grało. Ubrałem się i wyszedłem, aby jej poszukać. Nie było to trudne. Jej cudownego zapachu nie dało się nie wyczuć. Udałem się za tropem. Zatrzymałem się w miejscu, gdzie jej zapach był najintensywniejszy. Mieszały się z nim jeszcze dwa inne zapachy, zapachy wilkołaków. Nie wiedziałem, co się stało, ale domyśliłem się, że Kornelia została porwana. Na trawie leżał jej telefon. Wziąłem go i włożyłem do kieszeni. Szybko wróciłem do domu, odpaliłem samochód i pojechałem do domu głównego.

Zaparkowałem niechlujnie na parkingu, po czym udałem się w stronę niewielkiego domku obok willi. Wszedłem bez pukania. Miałem nadzieję, że ojciec będzie tutaj lub w gabinecie.

- Carlos, co się stało? - spotkałem mamę w przedpokoju.

- Jest tata?

- Jest, ale w gabinecie. Ale co się stało?!

Nie odpowiedziałem jej, po prostu wybiegłem i udałem się do domu watahy. Przeskakiwałem co drugi stopień, aby znaleźć się jak najszybciej u ojca. Nawet nie pukałem, po prostu wparowałem do środka.

- Jest problem! - powiedziałem, uderzając dłońmi o blat stołu. Ojciec uniósł głowę sprzed monitora komputera i papierów i spojrzał na mnie, marszcząc brwi. - Kornelię ktoś porwał.

- Do jasnej cholery, dlaczego jak jest jakaś ważna sprawa, to zawsze łazisz do ojca, a mnie olewasz?! - do pokoju wparowała mama.

- Kochanie, te sprawy tyczą wilkołaków, więc Carlos przychodzi do mnie. Gdyby chodziło o wampiry, to poszedłby do ciebie.

Odetchnąłem z ulgą, że tata wykaraskał nas z tego. Jeżeli chodzi o mamę, to potrafił naprawdę wybrnąć z każdej sytuacji. Carmen wciąż z przymrużonymi oczami podeszła do biurka i czekała na wyjaśnienia. Zresztą jak ojciec.

- Puściłem ją na spacer, ale nie wracała. Poszedłem za jej zapachem i wyczułem przy niej dwóch wilkołaków. Musiała zostać porwana.

- Kurwa - szepnął ojciec.

- Ale kto? Przecież nikt nie chce mieć na pieńku z Richardem i Samem - rzuciłam mama.

Miała rację. Wataha Wilków Europy budziła grozę, nikt nie chciał być jej wrogiem, a odkąd pojawiły się jeszcze Wilki Zwycięstwa, to już całkiem.

- Nikt, prócz wyrzutków, banitów - rzucił nagle ojciec.

Spojrzałem na niego.

- Zawsze zdarzają się tacy, którym nie pasuje odpowiadająca władza i po prostu uciekają. Z tego co wiem, to jeszcze nigdy niczego nie zrobili, więc żadna wataha nie zareagowała i chyba mają siedzibę w Grecji.

- No to tam jedziemy! - krzyknąłem i chciałem ruszyć, ale w ostatniej chwili matka złapała mnie za rękę.

- Carlos, wiem, że jesteś wstrząśnięty, ale jesteś pewny, że ona jest właśnie tam? A jeżeli nie i w tym czasie coś jej się stanie?

- Nie wiem, ale muszę coś zrobić. Nie mam żadnego tropu, żadnego śladu. Niczego.

- Carmen ma rację, musisz się zastanowić. Nie wiadomo, czy to ona pewno oni ją porwali.

- Mam pomysł. Ty pojedziesz do Grecji i będziesz jej szukał, a ja zostanę tutaj.

- Dlaczego tak, a nie odwrotnie?

- Jeżeli to wygnańcy, to ciebie prędzej posłuchają niżeli mnie, ja jeszcze nie jestem Alfą Wilków Europy - podsumowałem.

- Carlos ma rację, Richard.

- Zgoda. Zabieram wilki i udajemy się do Grecji. Carmen?

- Jadę z tobą. Carlos poradzi sobie - mama spojrzała na mnie i uśmiechnęła się pocieszająco. - Znajdziesz ją na pewno, a potem będziecie szczęśliwi.

- Dzięki, mamo.

Mama wyszła. Pozostałem tylko ja i tata. Patrzyła na mnie poważnym wzrokiem, pod którym ktoś inny czułby się niekomfortowo, ale nie ja. Byłem już przyzwyczajony do tych spojrzeń.

- Carlos, na czas mojej nieobecności, to ty jesteś wodzem - powiedział dobitnie Alfa.

Wytrzeszczyłem oczy. On mi właśnie oddawał władzę na kilka dni. Nie wiedziałem, co o tym myśleć.

- Spokojnie, Beta Olaf ci pomoże, tak samo możesz kontaktować się z Samem. Już przekazałem moim wilkom, że teraz ty rządzisz.

Tata położył mi rękę na ramieniu i wyszedł. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć, dopiero po chwili delikatnie dotknąłem dłonią dębowego biurka i przejechałem palcem po monitorze komputera. Teraz wszystko jest w moich rękach.

Kornelia, odnajdę cię.

***Kornelia

Powoli zapadał zmrok, a mi się już tak nudziło, że po prostu miałam dość. Co chwilę ziewałam i dla urozmaicenia czasu wymyślałam sobie jakieś rymy, teksty piosenek i wszystko inne, byleby tylko zapełnić jakoś czas lub przestać myśleć o zdrętwiałych rękach i nogach.

Mogliby przynajmniej dać jakąś książkę!

Usłyszałam kroki. Drzwi się otworzyły i wszedł do środka John. Nawet na mnie spojrzał. Od razu skierował się do innych drzwi. Usłyszałam szum wody. Westchnęłam. Sama chciałabym się wykąpać. Czułam jak śmierdzę i nie podobało mi się to.

Po chwili drzwi się otworzyły. Naturalną koleją rzeczy spojrzałam w tamtym kierunku. John wyszedł z łazienki w samym ręczniku. Krople wody spływały po jego ciele. Fakt, był umięśniony, ale na pewno nie tak jak Carlos.

- I jak ocena? - spytał, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Wybacz, ale wyobraziłam sobie Carlosa i nie zwróciłam uwagi na twoje sflaczałe mięśnie - odpowiedziałam poważnie, bez jąknięcia.

John zrobił się czerwony na twarzy ze złości i zażenowania, ale miałam to gdzieś. Patrzyłam na niego bez jakichkolwiek emocji. Myślał, że swoich wyjściem i świeceniem gołą klatą wprawi mnie w zakłopotanie i zażenowanie, ale nie ze mną te numery. Potrafię zachować czystą obojętność, choć nie zawsze mi to wychodzi, ale przeważnie. I teraz właśnie dziękowałam za taką umiejętność.

- Muszę do ubikacji.

Mężczyzna spojrzał na mnie, marszcząc czoło. Wreszcie do mnie podszedł i odpiął jedną z kajdanek. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki. Postawił przed ubikacją. Czekałam aż wyjdzie, ale on założył ręce na piersi i patrzył na mnie przenikliwie.

- Wyjdziesz?

- Jeszcze czego.

- Przecież nie załatwię się przy tobie!

- Nie masz innego wyjścia.

- A jak walnę cię w jaja, to będę miała wyjście?

- A ja chcesz to niby zrobić? - na jego twarzy wykwitł uśmieszek.

- No nie wiem, złapać się na ubikację i podnieść dwie nogi?

- Spróbuj - zaśmiał się.

Westchnęłam ciężko. Przecież nie zrobię czegoś takiego, nie dla mnie takie rzeczy.

- Proszę - wypowiedziałam błagalnie.

- Ech... No dobra.

Podszedł do mnie i skuł mi ponownie obydwie ręce. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Odetchnęłam z ulgą i załatwiłam swoje potrzeby. Wiedziałam, że nie dam rady uciec i nie było w tym sensu. W łazience nie było żadnego okna, żadnej rzeczy, szafek raczej nawet nie otworzę, bo nie miałam jak.

Nauczyciel i licealistkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz