Rozdział 34 - Razem do końca

25.1K 1.6K 131
                                    

***Kornelia

Czułam się jak manekin na wystawie. Po prostu stałam, a kobiety latały dookoła mnie jak poparzone. Była Emilka i Monika, Carmen, Liana i jeszcze jedna ciotka Carlosa - Cassandra. Ta ostatnia zajęła się moimi włosami, bo ponoć była naprawdę dobrą fryzjerką. I mieli rację. Moje włosy zostały spięte w wysokiego kucyka. Gdzieniegdzie znajdowały się wsuwki z białymi perełkami, które pasowały do moich białych butów na obcasach i diamencikach na sukience.

Kobiety z nudów polerowały moją sukienkę, jakby chciały gołymi rękami wyprostować każdą fałdę. Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się delikatnie. Szczerze? Nie stresowałam się, co było naprawdę dziwne. Wiedziałam, że ten dzień jest mój, więc jedynie co czułam, to wielkie szczęście. Chociaż w świecie wilkołaków i wampirów razem z Carlosem byliśmy już małżeństwem od dwóch lat, to dopiero teraz będę mogła poczuć się jak prawdziwa żona i jego wybranka do końca. Dla niego to pewnie jest zwykła ceremonia, bez większego znaczenia, ale dla mnie znaczy to bardzo dużo.

Carmen podeszła do mnie i uścisnęła delikatnie.

- Gotowa?

- Tak - uśmiechnęłam się najładniej, jak tylko potrafiłam.

- Dziewczyny, zmykajcie przed ołtarz, ja się nią zajmę.

Cała ceremonia miała odbyć się na zewnątrz. Była naprawdę piękna pogoda, więc nic nie stało na przeszkodzie. To wszystko ustalał Carlos, a ja na wszystko się zgadzałam. Musiałam przyznać, że co jak co, ale mój przyszły mąż zna się na aranżacji ślubów.

Wampirzyca uśmiechnęła się do mnie życzliwie. Była wspaniałą kobietą. Przez te dwa lata przekonałam się, że jest najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Dzięki niej poczułam ciepło, którego tak brakowało mi po stracie matki i ojca.

- Richard poprowadzi cię do ołtarza, dobrze?

Kiwnęłam potakująco głową. Przecież nie miałam nikogo innego, kto mógłby mnie poprowadzić. Zostałam sama, ale teraz wreszcie będę miałam wspaniałą rodzinę, bo nie tylko krewnych Carlosa, ale także całą watahę! Cieszyłam się z tego powodu, a już niedługo pojawi się nasza córeczka.

Razem z Carmen zeszłam na dół, gdzie czekał już mój teść w czarnym garniturze. Nie czułam się w jego towarzystwie niekomfortowo. Na początku może tak było, ale szybko przekonałam się, że jest świetny, często stawał po mojej stronie, olewając Carlosa, czym zaskarbił sobie moje serce.

- Pięknie wyglądasz.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się.

Ujął moją dłoń, otworzył drzwi. Przed oczami miałam podwórze. Niemal wszędzie było białe. Od drzwi prowadził biały dywan do białego ołtarza na wolnym powietrzu. Po bokach białe siedzenia z niebieskimi wstążkami. Niebieski to mój i Carlosa ulubiony kolor, pewnie dlatego wybrał właśnie takie kokardy. Wszędzie leżały białe i różowe płatki róż. Było po prostu przepięknie. A na końcu on. Dumnie wyprostowany i uśmiechnięty. W jego oczach widziałam szczęśliwe iskierki. Na sobie miał krawat tego samego koloru co moja sukienka.

Zachichotałam cicho.

- Postarałeś się z tym krawatem - szepnęłam do mężczyzny obok mnie.

- Wiesz jak trudno było zdobyć taki sam odcień, kiedy Carlos stał zaraz za tobą? Dobrze, że jestem wyższy.

Oboje zaśmialiśmy się cicho.

Doszliśmy do ołtarza. Richard przytulił mnie, a Carlos ujął moją dłoń. Chwila moment i było po sprawie. Mieliśmy na placach złote obrączki. Uśmiechnęłam się do niego promiennie. W ogóle zauważyłam, że Carmen i Richard mieli platynowe. W końcu ona jest wampirem, a on wilkołakiem, więc jakoś musieli się przystosować.

Carlos musnął mnie delikatnie w usta.

Przeszliśmy po białym dywanie, czemu towarzyszyło rzucanie w nas... płatkami róż! Byłam zdziwiona, bo przeważnie to były grosze, ale nie narzekałam. Potem były życzenia. Nie zabrakło także mojej dalekiej rodziny, ale nie miałam ich dużo. Mój tata nie miał rodzeństwa, a mama tylko ciocię, która była bezdzietna. Innej rodziny nie znałam.

Oczywiście ciocia była i ze łzami w oczach składała mi życzenia i dała prezent. Reszta postąpiła tak samo. Po chwili przed nami stanęli rodzice Carlosa.

- Szczęścia i spełnienia marzeń - zaśmiała się Carmen.

Richard podszedł do Carlosa i szepnął mu coś na ucho. Zmarszczyłam brwi.

- Tato! Jesteś okropny! - dlaczego Carlos wydawał mi się speszony?

Spojrzałam na niego. Przeżyłam szok! Carlos zarumienił się! Nie wierzę w to, to chyba jakiś sen!

- Richard! - krzyknęła oburzona Carmen. - Powiedziałeś mu to, tak?!

Mężczyzna uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami.

- Przepraszam za niego, Kornelio. Ale w jego rodzinie panuje głupia tradycja, żeby podczas składania życzeń ślubnych, ojciec podszedł do syna i powiedział mu, żeby porządnie przeleciał swoją żonę.

- I żeby nie dał się zdominować - dodał Richard, a jego żona uderzyła go w żebra. Ten się zaśmiał.

- Nic nie szkodzi - machnęłam ręką i uśmiechnęłam się szeroko. - Przynajmniej zobaczyłam jak Carlos się rumieni - spojrzałam na jego policzki jeszcze raz, gdzie wciąż widniał delikatny róż.

Zaśmialiśmy się wspólnie i odeszli.

Po pół godzinie byliśmy już wolni i także udaliśmy się do namiotu, gdzie przywitała nas orkiestra. Przeszliśmy na parkiet, gdzie miał odbyć się pierwszy taniec. Położyłam dłoń na jego dłoni i ramieniu, a on na mojej talii. Był to luźny taniec, ale bardziej klasyczny, nie chcieliśmy kombinować nie wiadomo z czym. Wreszcie do tańca dołączyły się inne pary, a ja spokojnie mogłam zagadać Carlosa.

- Wiesz... bo tak sobie myślałam i stwierdziłam, że... może poczekamy z tym dzieckiem?

- Kornelia, czego się obawiasz? - spytał z troską. Od razu mnie przejrzał.

- No wiesz... Ja mam dwadzieścia lat. Z jednej strony chcę mieć to dziecko, ale z drugiej nie chcę zostać do niego przykuta. Ty tego nie zrozumiesz, bo jesteś facetem.

Carlos zatrzymał się, ale ani na moment nie poluźnił uścisku.

- Słońce, jestem wilkołakiem. A tak się składa, że wilkołaki dostają pierdolca, gdy ich partnerka jest w ciąży i po. Każdy wilkołak wtedy dba o swoją ukochaną, jak o najdelikatniejszy na świecie skarb, a kiedy dziecko się urodzi, jak tylko potrafi, odejmuje jej obowiązków, żeby mogła odpocząć. A wiesz dlaczego?

- Dlaczego?

- Bo dla nas partnerka jest najważniejsza. Niestety, ale ważniejsza nawet od dziecka i nie chcemy, żeby coś jej się stało. Oczywiście dzieci także bardzo mocno kochamy to jest nasz priorytet w związku, bo dzieci to owoc miłości.

- Kocham cię, Carlos!

- Ja ciebie też, słońce.

Nauczyciel i licealistkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz