Rozdział 20 - Pomoc przybyła

25K 1.5K 120
                                    



***Kornelia

Po wielu próbach udało mi się wreszcie... urwać grzejnik. Nieco wolna poszukałam czegoś, co pomoże mi się go pozbyć. Zębami otwierałam szafki, szuflady i wszystko, co się tylko dało. W jednej z szuflad znalazłam klucze! Ucieszyłam się jeszcze trzeba było je jakoś zdobyć. Na szczęście szafka była nisko, więc kopnęłam ją kolanem i wyleciała z mebla. Nie powiem, kolano mnie zabolało, ale teraz przynajmniej miałam klucze. Usiadłam na ziemi i po omacku zaczęłam próbować sadzić je w otwór od kajdanek. Udało się! Jeszcze tylko modlitwa, aby to były te. I... Tak! Trafiłam w dziesiątkę. Moje ręce wreszcie były wolne!

Wyniosłam się z tego pokoju najszybciej, jak tylko potrafiłam. Biegłam przez korytarz. Na dole słyszałam krzyki i odgłosy walki. Niespodziewanie koło mnie ktoś wypadł z pokoju, razem z drzwiami. Nie patrząc zbytnio na sprawcę tego wszystkiego, ominęłam poszkodowanego i pobiegłam dalej. Trafiłam na schody, śmiało po nich zbiegłam, ale zatrzymałam się na końcu.

Znalazłam się w wielkim salonie, gdzie wszędzie leżały jakieś zwłoki. To było straszne! Ludzie, wilki, wszystko było we krwi. A z daleka widziałam, jak padają kolejne osoby. Nie chciałam wchodzić w samo miejsce bitwy, więc gdy tylko zeszłam ze schodów, skręciłam gwałtownie za nie, w nadziei, że znajdę inne wyjście. Zawsze są jakieś okna.

Wbiegłam do drugiej części domu, która jakby była zupełnie odcięta od tamtej rzezi. Odetchnęłam z ulgą, ale nie przestawałam biec. Chciałam znaleźć się jak najdalej od tego wszystkiego.

Zwolniłam. Czułam się poniekąd bezpieczna, a wolałam zachować energię na ewentualną ucieczkę, która przyda mi się o wiele bardziej. Skupiłam się, aby widzieć aury innych. Aury świecą i są widoczne szybciej, niż sama postać, dlatego w razie czego mogłam szybciej zareagować. Pomału kierowałam się przed siebie. Usłyszałam gdzieś z boku czyjeś żałosne skomlenie, więc nieco przyśpieszyłam.

Weszłam do wielkiego pokoju. Jednakże tylko przekroczyłam próg, a ujrzałam mężczyznę. Krzyknęłam głośno i cofnęłam się gwałtownie do tyłu, przy okazji upadając. On był przerażający! Patrzyłam na jego aurę, która była czarna... czarna jak otchłań. Czarna, zimna i niebezpieczna. Był to wysoki mężczyzna, blady, o ostrych rysach. Zielone oczy i czarne, dłuższe włosy. Ubrany w spodnie od garnitury i białą koszulę.

Wywoływał u mnie strach. Cholerne aury!

- Kornelia! - na dźwięk swojego imienia wzdrygnęłam się.

Spojrzałam na bok i zobaczyłam Carlosa. Odetchnęłam z ulgą. Byłam bezpieczna. Mężczyzna podbiegł do mnie i przytulił. Uspokoiłam się niemal natychmiast. Czując jego zapach, już wiedziałam, że wszystko jest na swoim miejscu i bardzo mi się to podobało.

Jednak otworzyłam oczy i spojrzałam, czy ten przerażający mężczyzna wciąż tam jest. Był. Tylko tym razem wolałam nie patrzeć na jego aurę.

- Czego się przestraszyłaś? - spytał z troską Carlos.

Nie spuszczając spojrzenia z bruneta, odpowiedziałam.

- Jego.

Mój wilczek spojrzał na mężczyznę, ale jakoś się nim nie przejął. Nawet nie wzdrygnął się pod wpływem jego władczego i chłodnego spojrzenia. Pomógł mi wstać.

- Styxie, co zrobiłeś Kornelii, że tak się ciebie przestraszyła?

Jednak zanim rzekomy Styx odpowiedział, ja się wtrąciłam.

- Nie! To nie on, a jego aura.

- Aura? A co z nią nie tak? - spytał Carlos, wyraźnie nie rozumiejąc.

- Każdy ma aurę w innym kolorze, które świecą jasnym blaskiem, ale on... - wzięłam wdech, speszona jego natarczywym spojrzeniem - on miał aurę czarną jak smoła, która nie świeciła, wręcz pochłaniała. Jak otchłań.

- Interesujące - wreszcie odezwał się nieznajomy. Jego głos był niski, chłodny i władczy, jak on cały.

Przeszły mnie zimne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Styx zbliżył się do mnie na tyle, że jedynie ramiona Carlosa oddzielały mnie od niego.

- Co mi jeszcze ciekawego powiesz?

Przełknęłam ślinę.

- Styx, daj spokój. Nie widzisz, że się boi? A ty nie bój się go, jest po naszej stronie. To Styx, król wampirów.

- Król? To... naprawdę on? - podczas wizji, gdzie widziałam przeszłość Carlosa był tam ten mężczyzna, ale nie widziałam dokładnie jego twarzy.

- Tak, ale kiedy indziej pogadamy, teraz musimy iść.

Byłam wdzięczna. Jak najszybciej chciałam się stąd wynieść. Wreszcie chciałam się przespać w miękkim i ciepłym łóżku!

Carlos złapał mnie za rękę. Cała nasza trójka zaczęła kierować się w stronę wyjścia, oczywiście nie głównego, bo tam wciąż toczyła się walka. Szliśmy w skupieniu, nasłuchując, czy ktoś przypadkiem nie chce zajść nas od tyłu lub niepostrzeżenie zaatakować. Tego raczej nikt z nas by nie chciał.

- Zostawiam was, muszę sprawdzić, jak radzą sobie moje wampiry - odezwał się król i nagle zniknął. Czyli jednak wampiry są super szybkie.

Nie wiem kiedy i nie wiem jak, ale nagle dookoła nas pojawiło się pięciu wilkołaków. Skąd wiem? Każdy z nich miał wielkie kły zamiast zębów i warczały groźnie. Przytuliłam się do pleców Carlosa.

- Wybacz, ale nie puszczę jej tak po prostu - odezwał się dobrze mi znany głos, John.

- Posłuchaj, nie chcę walczyć, załatwmy to po dobroci - zaczął Carlos.

- Po dobroci?! Nie ma czegoś takiego, jeżeli ja nie będę jej miał, to nikt nie będzie!

I wtedy wszystkie wilki rzuciły się na Carlosa, mnie zostawiając w spokoju. Nie cieszyłam się jednak długo wolnością, bo zaraz poczułam na szyi ostrze noża. John złapał mnie w żelaznym uścisku i zaczął odciągać jak najdalej od mojego mate. Szeptał mi do ucha, że jeżeli pisnę choć słówko, to poderżnie mi gardło. Nie miałam innego wyjścia.

Zaciągnął mnie do jakiegoś pokoju. 

Nauczyciel i licealistkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz