0.

12.2K 704 488
                                    

Nazywasz się Melanie Pierce. Masz czterdzieści trzy lata. Twoi rodzice to Agatha i Bolivar Pierce.

—Tak, nazywam się Melanie Pierce. Mam czterdzieści trzy lata. Moi rodzice to Agatha i Bolivar Pierce. Chodzę do szkoły średniej. Chcę zostać projektantką wnętrz, jak moja mama. Jestem jedynaczką.

Gówno prawda.

Nazywam się 5015080GJAQ. Rzeczywiście mam czterdzieści trzy lata, ale nie mam rodziców, chodzę do tej samej szkoły całe życie, nie mam większych ambicji i na pewno nie jestem jedynaczką. To, co kazali mi powtórzyć... to nie moje życie. Ale bardzo chcą mi wmówić, że jednak moje.

Właściwie, jedyna rzecz, która jest moja to ten identyfikator: 5015080GJAQ. Wszystko inne: ubrania, które noszę, jedzenie, które jem, pokoje, w których żyję, nawet przyjaciele, których kocham - są ich. Ja też jestem ich. Tylko ten przypadkowy zbitek cyfr i liter jest tak na prawdę mój. Nikt inny go nie ma. No, przynajmniej nikt żywy.

Ta wiadomość, która mówi mi, kim jestem (a raczej, kim mam być), pojawia się przed moimi oczami, gdy tylko je otwieram. Wyświetla się na suficie nad moją głową, kiedy rano się budzę. Zastanawiałam się kiedyś jak oni przekazywali mi tę wiedzę zanim umiałam czytać... Ale niedawno widziałam jak dwie osoby w jasnożółtych kombinezonach klęczały przy raczkującym bobasie i z uporem powtarzały mu, że nazywa się Jiéqí Rodriguez. Więc, zgaduję, że ze mną też tak było. Musiało być, bo ta formułka jest ze mną odkąd pamiętam. Jestem właściwie pewna, że "Melanie Pierce" to były moje pierwsze słowa.



____________________


— Nazywam się Jeremy Macías. Lat 68. Identyfikator: 2502120BHPN. — po raz kolejny zerknąłem na kartkę, na której zapisałem, co powiem, kiedy w końcu spotkam mojego nowego szefa. — I jestem zaszczycony, że mogę pracować tutaj. W Siergiej Company, a szczególnie w oddziale Luster. Tworząc życie! — wymamrotałem ochoczym głosem.

Nie wiem czy nie za sztywno? Może slogan firmy już sobie odpuścić? Nie, chcę, żeby wiedział, że biorę to na poważnie. Wsunąłem kartkę z powrotem do kieszeni marynarki i rozejrzałem się po przedziale. W pomieszczeniu panował szum podnieconych głosów. Dzieciaki, na oko pięćdziesięciolatki, rozmawiały, śmiały się i wyglądały zaciekawione z okien. To chyba była ich pierwsza podróż w przestrzeń.

Sam spojrzałem w bok. Za grubą, przezroczystą warstwą szkła akrylowego spoglądała na mnie ziejąca czerń, usiana tu i ówdzie jasnymi, mrugającymi gwiazdami. Ten widok chyba nigdy mi się nie znudzi... Chociaż, w końcu mam okazję przetestować tę teorię! Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, będę pracował w placówce w przestrzeni, co oznacza codzienny widok na tę spokojną nicość... Ziemię i Księżyc też oczywiście, ale głównie czerń.

Kto by pomyślał, spośród tylu kandydatów, wielu dużo starszych i bardziej doświadczonych ode mnie, tę pracę dostanę właśnie ja! Wciąż trudno mi w to uwierzyć, a jednak list, który spoczywa w mojej teczce nie kłamie. Naprawdę przyjęto mnie do najbardziej zaawansowanej, prywatnej kliniki klonującej na rynku!

__________________________

I oto pewna zapowiedź tej opowieści, garść ekspozycji zanim ruszymy z fabułą. Dla dociekliwych dodam, że identyfikatory to tak naprawdę nie "przypadkowe zbitki cyfr i liter". 

Urodziłam się na farmie dzieciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz