Do mojej otępiałej głowy dotarł sygnał oznaczający rozpoczęcie kolejnego dnia. Każdego innego zacisnęłabym mocniej oczy i przewróciła się na drugi bok, wtulając twarz w poduszkę, ale nie dzisiaj. Nie spałam już od co najmniej godziny, ale zdawało mi się, że nawet nie zmrużyłam oka. W nocy słowa tej dziwnej wiadomości, napisanej bezpośrednio do mnie, odbijały się w mojej głowie, wzmagając się i mnożąc. Nadal nie potrafiłam wytrząsnąć ich z myśli.
Wstałam z łóżka i spojrzałam na taśmę. Jeszcze nigdy nie zdawała mi się taka wolna. Gdy tylko wyłoniły się z niej przyrządy higieny i ubrania, chwyciłam je i pobiegłam w stronę łazienki, przed którą ustawiło się już kilka pierwszych osób. Bezceremonialnie wepchnęłam się na sam początek kolejki, oburzone szepty współlokatorów odbijały się ode mnie jak światło od wypolerowanej powierzchni.
Dopadłam do kabiny ozonującej i stanęłam przed nią wyczekująco, ale jej drzwi nie rozsunęły się.
— Cholera jaśnista! — zaklęłam, chwytając klamkę. Zaczęłam szarpać się z drzwiami i dopiero kilka zdziwionych i zirytowanych spojrzeń przypomniało mi, co robię źle. Obróciłam się na pięcie i przeszłam na drugą stronę łazienki.
Stanęłam przed lustrem i spojrzałam prosto w moje odbicie. Na mojej twarzy malował się wyraz oszołomienia, a pod oczami malowały się cienie. Patrząc tak sama na siebie - nie byłam wstanie poznać, co czuję.
Podłożyłam dłonie pod strumień wody i chlusnęłam sobie nią na twarz. Przez sekundę chciałam ominąć mycie zębów, ale przez burzę kłębiących się w głowie myśli przebił się rozsądek. Nie przepuszczą mnie dalej, jeżeli nie wykonam pełnego zestawu czynności sterylizujących.
Machnęłam szczoteczką kilka razy, po czym udałam się z powrotem do kabiny ozonującej. Tym razem drzwi rozsunęły się bez problemu, nieomal natychmiast. Wślizgnęłam się do środka, prawie zderzając się z osobą, która właśnie wychodziła z kabiny i nie czekając na sygnał czy upomnienie, naciągnęłam na twarz maskę tlenową.
Kiedy pęd powietrza ustał, ściągnęłam ją i złapałam za klamkę, otwierając drzwi. Wypadłam z łazienki i ruszyłam w stronę mojego łóżka. Zza pleców dobiegło mnie kilka szeptów, kiedy odkładałam rzeczy z powrotem na taśmie. Odwróciłam się i zobaczyłam masę oczu odwracających się ode mnie.
Racja. Zachowuję się jak wariatka.
Wzięłam głęboki wdech i wcisnęłam zawiadamiajkę do kieszeni, zmierzając do wyjścia z pokoju. Mogłam skupić się tylko na jednej rzeczy. Porozmawiać z Ezem.
Stanęłam przed drzwiami, mogłam tylko czekać, aż się otworzą. Wpatrywałam się w szarą teksturę, kiedy poczułam, jak krew pulsuje mi w uszach. Że też jeden list mógł tak mną wstrząsnąć. Ale może... może to wszystko nieprawda i dzisiaj będzie zupełnie normalne? Zwykły dzień na stacji; matematyka, nauka języka, przysposobienie lust-...
Nad moją głową rozbrzmiał sygnał dźwiękowy i drzwi rozsunęły się. Jeszcze sekundę temu nie byłam pewna, czy mogę zaufać trzęsącym się nogom, ale teraz bez mojej ingerencji same wyniosły mnie na korytarz. Rozejrzałam się szybko w obie strony. Wśród wychodzących z swoich pokoi Luster było dużo żółtego. Za dużo.
Obróciłam się w kierunku sypialni rocznika 53 i ruszyłam przed siebie, ignorując zmechanizowany głos upominający mnie, żeby dołączyć do tworzącego się szeregu. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że Kombinezony ruszyły już za mną.
Ominęłam Lustra z pięćdziesiątki jedynki, ale ci z dwójki prawie wszyscy wylali się na korytarz i drogę musiałam sobie torować łokciami. Nie zarejestrowałam, kiedy zaczęłam biec. Słyszałam, że ktoś krzyczy mój identyfikator, każe się zatrzymać.
Zatrzymałam się obok dzieciaków z 53, które patrzyły na mnie z zaciekawieniem. Obejrzałam się, trójka Kombinezonów przedzierała się przez mały tłum Luster.
Odwróciłam do tych przede mną i zaczęłam skanować ich wzrokiem w poszukiwaniu pomarańczowowłosego chłopaka. Zobaczyłam go w końcu - z samego środka grupy zbliżał się w moją stronę.
— Ez! — krzyknęłam, jeszcze zanim znalazł się obok. — Dostałam list od Melanie.
Chłopak spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma. Na jego twarzy znajdował się ten sam, skonfundowany wyraz. Kiedy stanął przede mną, zauważyłam, że wygląda, jakby przez noc zestarzał się o dwadzieścia lat, a do tego nie ma koszulki.
— Jak to list? — zapytał szorstkim głosem, łapiąc się za ramię.
— Od Oryginału. — wychrypiałam, nagle słowa nie chciały wyjść mi z gardła. — Ona chyba... — moją twarz przeszył uśmiech. Nie za bardzo wiedziałam, co tam robił, ale nagle poczułam radość. Jakby to trwające kilka godzin odrętwienie było tylko pierwszym szokiem po usłyszeniu dobrych wieści. — Ez, ja stąd chyba wyjdę!
Chłopak cofnął się, kości na paliczkach jego dłoni zalśniły, kiedy zacisnął ją na ramieniu. Jego usta otworzyły się i zamknęły bezdźwięcznie, jakby mówił coś do siebie.
— Co jest? Nie cieszysz się? — zdziwiłam się. W naszych rozmowach zawsze marzyliśmy o tym, żeby opuścić stację. — Ez?
— Nie! Jak ty możesz tak mówić?! — krzyknął nagle, unosząc dłonie do twarzy. — Dziewczyna nie żyje, a ty się cieszysz?! Ona była twoim Oryginałem, do cholery! — spuścił wzrok i dodał ciszej — on miał rację, wiedział. Ja wiedziałem.
Patrzyłam na niego z przerażeniem. Co tu się dzieje?! Nigdy się tak nie zachowywał, przecież mówiliśmy sobie, że jeżeli jedno z nas opuści stację, oboje będziemy się cieszyć. A nie można jej opuścić, dopóki Oryginał żyje!
Wtedy w mojej głowie zrodziła się myśl. Co jeżeli te wszystkie żarty i uśmiechy miały tylko zamaskować, co tak naprawdę czuł, czym się martwił? Już od jakiegoś czasu próbował o czymś ze mną porozmawiać, był bardziej refleksyjny, cichszy. Ale kiedy tylko widział, że się denerwuję uśmiechał się i żartował.
— Ez, co ty...
— Mel! — krzyknął spanikowany, wpatrując się w coś za mną. Odwróciłam się i o mały włos minęłam biegnącego w moim kierunku Kombinezona, który przedarł się w końcu przez morze Luster. Nie zauważyłam, jak długo musiało trwać nasze przekrzykiwanie...
— Łap ją, Macias! — warknął głos z mojej prawej. Należał do wysokiego Kombinezona, który trzymał przed sobą wiotką, pomarańczowowłosą postać. Właśnie wyjmował z jej szyi pusty aplikator z cienką igłą.
— Ez! — krzyknęłam i wtedy na mojej ręce zacisnęła się żółta rękawiczka Kombinezona. Jednak chwyt nie był umiejętny, więc szarpnęłam się i rzuciłam do przodu. Nie potrafiłam sformułować chociaż jednej myśli, jakiegoś sensownego planu. W tym momencie włączył się instynkt, który mówił "uciekaj!".
Zdążyłam ujść może z dwa kroki, zanim wpadłam na kolejnego Kombinezona, który szybkim ruchem złapał mnie z ramię i odwrócił plecami do siebie. Kątem oka zobaczyłam lecącą w moją stronę igłę. Zamknęłam oczy. Zanim nawet zdołałam poczuć ból, odpłynęłam.
CZYTASZ
Urodziłam się na farmie dzieci
Science FictionRok 1093 po wydarzeniu tak ważnym, że zaczęto po nim liczyć lata. Ludzie już dawno skolonizowali Księżyc i Marsa, trwa proces oczyszczania Ziemi i zasiedlania Wenus. Zakazano budowy maszyn samoświadomych. Przewidywana długość życia wydłużyła się trz...