Hotchner odstawił plik dokumentów na bok, przenosząc wzrok na mnie.
— Czyli Green pokazał ci tylko trzynastkę? — zapytał powoli, splatając dłonie i opierając na nich brodę.
Z trudem stłumiłem w moim głosie irytację.
— Tak, mówił jeszcze o pokoju numer dwadzieścia trzy i o jakimś swoim eksperymencie. — westchnąłem. — Ale w końcu widziałem tylko trzynastkę.
Hotchner pytał o to przy każdej okazji, od mojego powrotu z liánxùxìng-3. Za każdym razem miał ten sam wyraz twarzy, jakby zbierał się, żeby coś powiedzieć, a w ostatniej chwili odpuszczał. I jakby na potwierdzenie moich myśli, odezwał się.
— To wszystko, możesz już iść.
Część mnie chciała po prostu wstać i udać się do mojej kwatery, ale kiedy pomyślałem, że przy kolejnym spotkaniu miałem znów wysłuchiwać pytań o tym, czy jestem pewien, że widziałem tylko trzynastkę - zdecydowałem się zakończyć temat.
— Chce mnie pan jeszcze o coś spytać? — powiedziałem, nie ruszając się z miejsca.
Hotchner uniósł brwi, mierząc mnie wzrokiem. Patrzył na mnie jak wtedy, podczas naszej pierwszej rozmowy.
— Jeżeli nie widziałeś dwudziestki trójki — zaczął powoli — nie ma sensu o nic pytać. I tak nie zrozumiesz.
Uśmiechnąłem się krzywo.
— Proszę mnie sprawdzić. — odparłem. Miałem już dość tych niedopowiedzianych słów, czułem jakby coś przede mną ukrywał.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, patrzył na mnie przez kilka sekund, po czym sięgnął do panelu, obsługującego hologram. Na środku biurka wyrosła niebieskawa ściana, z której Hotchner coś sczytał, po czym ją zamknął i wrócił do wpatrywania się we mnie, jakby nigdy nic.
Część, która chciała opuścić biuro Hotchnera, kiedy tylko nadarzyła się okazja, właśnie opieprzała mnie za nieposłuszeństwo. Ale miałem zamiar wysiedzieć do końca.
— Wiesz, dlaczego potrzebne są Lustra? — zapytał w końcu Hotchner, ponownie składając ręce.
— Żeby nikt nie musiał przeżywać utraty rodzica, dziecka, przyjaciela... — odparłem szybko, zaintrygowany jakąkolwiek inicjatywą ze strony pracodawcy.
— Nie prosiłem o cytat z naszej broszury. — prychnął Hotchner. — Jak myślisz, Macias? Dlaczego twój ojciec wykupił Lustro?
Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego pytająco. Czułem, że ostatnio dałem mu do zrozumienia, że nie życzę sobie, żeby o tym wspominał. To była prywatna sprawa, mimo że - teoretycznie - wiązała się z naszą pracą.
On jednak nawet nie mrugnął i dalej wpatrywał się we mnie, oczekując odpowiedzi. W swoim zachowaniu bywał bardzo irytujący.
— Bo miał niebezpieczną pracę... — zacząłem, spoglądając na podłogę. — I nie chciał zostawić rodziny, gdyby coś mu się stało.
— Widzisz, świetny przykład! — ożywił się Hotchner, usadawiając się wygodniej w swoim fotelu. — Czyli bał się, żebyście nie zostali sami, tak?
Pokiwałem bez przekonania głową. Białowłosy uśmiechnął się tym swoim zadowolonym z siebie uśmiechem.
— Oddany ojciec boi się zostawić rodzinę, to zrozumiałe. Za to inny rodzic może się bać stracić dziecko - dlatego wykupuje dla niego Lustro. Potem ono dorasta, perspektywa śmierci staje się coraz bardziej realna. — Zrobił krótką przerwę, jak jakiś aktor w serialu obyczajowym. — Wszystko sprowadza się do strachu. Strachu przed śmiercią.
Pokiwałem głową, na znak, że rozumiem. Nie do końca wiedziałem, co to miało oznaczać i dlaczego Hotchner nagle kazał mi zastanawiać się nad naturą mojej pracy. A jego najwyraźniej wcale nie zniechęcało moje niezrozumienie.
— Uważam, że to fascynujące. Zaczęło się od klonów. Dzięki nim wyeliminowano możliwość niepowodzenia przeszczepu, a jeszcze wcześniej dzięki Utopii... — przerwał i spojrzał na mnie poważnie. — Wiesz co to Utopia?
— Tak — przytaknąłem i zaraz dodałem widząc jego pytające spojrzenie — to program, który łączy ze sobą gamety.
Hotchner westchnął głęboko, nawet nie kryjąc rozczarowania.
— Czyli tyle wie przeciętny człowiek? — mruknął pod nosem, unosząc wzrok do góry.
Poruszyłem się na krześle, miałem ochotę po prostu stąd wyjść, ale coś mnie trzymało. Najprawdopodobniej ciekawość. Hotchner chełpił się swoją wiedzą, ale może w końcu i ja się czegoś dowiem.
— A wiesz, dlaczego w ogóle potrzebujemy Utopii? — zagadnął, znowu skupiając się na mnie.
Nie miałem ochoty odpowiadać, ale jego wyraz twarzy dawał mi do zrozumienia, że zwykłe zaprzeczenie nie wystarczy. Nie wiedziałem, czy gorszy był zwykły Hotchner, poirytowany i zły na małe szczegóły, ale za to w miarę spokojny, czy taki ożywiony rozmową i uradowany z możliwości pochwalenia się swoją wiedzą.
— Żeby dzieci mogły się rodzić? — zapytałem niepewnie.
— Właśnie dlatego mówiłem, że bez obejrzenia dwudziestki trójki nie zrozumiesz, o czym mówię. — mruknął mężczyzna zrezygnowanym tonem.
— Nie może mi pan po prostu powiedzieć, co tam jest? — wycedziłem przez zęby, wymuszając na twarz uprzejmy uśmiech. Choć, pewnie wyglądał bardziej jak bolesny grymas.
— Mogę — potwierdził Hotchner niechętnie — ale to nie będzie to samo.
Westchnął teatralnie i nachylił się nieco nad biurkiem.
— Wybieg numer dwadzieścia trzy pełni rolę... w pewnym sensie, lazaretu. — powiedział, wyraźnie uważnie dobierając słowa. — Przebywają tam chorzy, a dokładnie chore, ale nie są leczone. Co wiesz o bąblownicy, Macias?
Zmarszczyłem brwi, nie podobało mi się, dokąd zmierzała ta rozmowa.
— To choroba pasożytnicza, przenoszona przez kontakt płciowy. — odparłem konkretnie. Nie miałem ochoty wypowiadać się rozwlekle, szczególnie że Hotchner dosłownie rwał się, żeby mi przerwać.
— Właśnie. Chorują na nią kobiety, przeważnie młode, rzadziej około dziewięćdziesiątki. Nigdy mężczyźni. — mocno zaakcentował ostatnie słowo. — Za to, nie odnotowano jeszcze przypadku zachorowania u kobiety odbywającej stosunki tylko z innymi kobietami. Dodatkowo, skąd biorą się te pasożyty?
Zmarszczyłem czoło zdziwiony. Nie potrafiłem nawiązać żadnego sensownego połączenia pomiędzy tymi wszystkimi faktami.
Hotchner patrzył na mnie poważnie, po czym wziął głęboki oddech, jakby miał zamiar zanurkować głową w swoim biurku.
— Pasożyt to ludzki płód. — powiedział powoli, po czym odchylił się do tyłu, opierając się o tył swojego fotela.
Uśmiechnąłem się niepewnie. Dziwny żart. Skąd płody miałby się brać w ludzkich brzuchach?
— Ten precedens nazywa się "ciąża", o ile się nie mylę. — dodał Hotchner po chwili.
Uśmiech spełzł z mojej twarzy. Nie żartował.
CZYTASZ
Urodziłam się na farmie dzieci
Science FictionRok 1093 po wydarzeniu tak ważnym, że zaczęto po nim liczyć lata. Ludzie już dawno skolonizowali Księżyc i Marsa, trwa proces oczyszczania Ziemi i zasiedlania Wenus. Zakazano budowy maszyn samoświadomych. Przewidywana długość życia wydłużyła się trz...