Pochmurne niebo spoglądało na mnie zza okna. Zanim się obejrzałam, na obłokach osadziły się pierwsze promienie słońca - nie byłam pewna, czy spałam tej nocy. Na pewno nie płakałam. Tylko na początku. Trochę.
Nie wiedziałam, co stało się z Ezem. Dlatego nie mogłam płakać, nie długo. Pierwszy szok był jak uderzenie w brzuch, chciałam skulić się z bólu, ale potem do skołowania dołączyła nadzieja. Ta cholerna nadzieja.
Wtedy, prosto z ulicy wbiegłam do domu, do mojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i ukryłam twarz w tym tandetnym wzorze pościeli. W płaczu nie ma nic przyjemnego - twarz robi się czerwona, ręce się trzęsą, a woda leci ci nie tylko z oczu, ale też z nosa. Chociaż szloch ma w sobie pewien aspekt oczyszczający. Kiedy przestałam płakać, czułam się, jakby ktoś wyciągnął ze mnie wszystkie emocje i zostawił tylko ogromne zmęczenie, które jednak nie pozwalało mi spać. To by było za proste, po prostu zasnąć i nie myśleć przez kilka godzin. Zamiast tego wpatrywałam się w okno, patrząc jak robi się coraz ciemniejsze, a potem znowu się rozjaśnia.
Leżąc tak, przerobiłam w głowie wszystkie scenariusze, które przyszły mi na myśl. Jednak systematycznie odrzucałam jeden po drugim, zostając w końcu z jedną, niezaprzeczalną konkluzją - Eza już nie było. Nie tutaj. Nie ze mną.
Był inny. Choć właściwie, to był on oryginałem, w moich oczach zawsze pozostanie uzurpatorem, który po prostu pojawił się i zabrał mi przyjaciela. To tak cholernie niesprawiedliwe. Dlaczego akurat my musieliśmy urodzić się Lustrami? Dlaczego zamiast kopią nie mogłabym być Oryginałem? Albo lepiej - sobą?
— Mel — dobiegł głos zza drzwi — wstań już! Tak wcześnie się położyłaś, a tak długo śpisz. — gderała z niezadowoleniem mama, chodząc w górę i w dół korytarza. — Ja już wychodzę, ale Ez przyszedł. Zjedź coś. — rzuciła jeszcze na odchodne, a stukot jej butów oddalał się, aż nie rozległ się szum otwieranych, a następnie zamykanych drzwi wejściowych.
Usiadłam z wysiłkiem, nie czułam nawet zmęczenia. Po prostu, moim ciałem i umysłem zawładnęło wielkie odrętwienie, przez które proste czynności wydawały mi się niezwykle złożone. Spojrzałam w dół, na swoje ubrania. Nie pamiętałam, kiedy zmieniłam je na nocną koszulę. Mozolnym ruchem zrzuciłam ją z siebie i sięgnęłam po leżącą na brzegu łóżka bluzkę. To jak będę się prezentować, mało mnie obchodziło.
Skompletowawszy ubranie, wyszłam na pusty korytarz. Mijając lustro, zobaczyłam w nim moje mizerne odbicie. Powinnam się wyprostować. Ruszyłam w stronę kuchni. Wcale nie chciałam tam iść, ale moje myśli nie potrafiły podać satysfakcjonujących argumentów moim nogom, które same niosły mnie przed siebie.
— Eee, cześć. — odezwał się siedzący przy stole chłopak o wściekle pomarańczowych włosach. Uśmiechnął się.
W tej chwili przypomniało mi się, dlaczego nie chciałam tutaj przyjść. Moja wizja zamgliła się, kiedy oczy zaszły łzami. Nie widziałam nic, patrzyłam w dół, a zbierające się na dolnej powiece słone krople rozmazywały mi obraz. Podniosłam dłonie do twarzy, tłumiąc w nich szloch. Z mojego gardła wydarły się żałosne dźwięki, które tak mocno starałam się zatrzymać. Nie myślałam nawet o tym, żeby się odwrócić i uciec, po prostu stałam pośrodku kuchni, trzęsąc się.
Usłyszałam szurnięcie, a następnie głuchy huk o podłogę. Coś we mnie wpadło, otoczył mnie zapach farby do włosów. Chłopak skrzyżował ręce na moich plecach, przytulając mnie. Powinnam go odepchnąć. To nie on! To nie on, idiotko!
Nie potrafiłam. Położyłam głowę na jego ramieniu, czując na twarzy miłą strukturę swetra. Przytuliłam go, zaciskając mocno oczy. Przez kilka sekund mogę chociaż udawać, że wszystko jest w porządku.
— Mel, co się stało? — jego głos rozbrzmiał wyjątkowo blisko mojego ucha. Szarpnęłam głowę do tyłu, rozdzielając nas. — Wszystko w porządku?
Skoncentrowałam wzrok na jego twarzy. Patrzył na mnie z dokładnie tą samą troską i przejęciem, którą tak dobrze znałam. Otarłam zasmarkany nos rękawem.
— Tak — powiedziałam w końcu, wmuszając na twarz uśmiech. — Po prostu cieszę się, że cię widzę.
Otworzył usta, ale zaraz je zamknął i tylko pokiwał głową. Wiedział, że nie warto teraz naciskać. Pokrzepiającym gestem poklepał mnie po ramieniu i wrócił do stołu, podnosząc z ziemi przewrócone krzesło. Usadowił się na nim i, opierając głowę na dłoniach, spojrzał na mnie z małym uśmiechem na ustach. Też się cieszył, że mnie widzi. A właściwie to kim miałam być?
Zbliżyłam się do stołu i usiadłam naprzeciwko niego, splatając dłonie pod blatem. Przez chwilę panowała między nami cisza, gdzieś pod sufitem chodził wentylator.
— To... — Ez odezwał się pierwszy — nie miałaś czegoś zjeść? — spytał, przechylając lekko głowę.
Przez chwilę nie odpowiadałam, jakbym musiała porządnie się zastanowić nad tym, co właśnie powiedział.
— A, tak. — mruknęłam otępiała i wstałam od stołu, ruszając w kierunku lodówki.
Czułam na sobie wzrok chłopaka, ale cieszyłam się każdą chwilą, kiedy nie musiałam na niego patrzeć. Z przesadną nawet uwagą przyglądałam się jedzeniu, które mogłam wybrać na śniadanie.
— Cieszę się, że nic ci nie jest. — dobiegło mnie zza pleców. — Wyglądasz zupełnie zdrowo, a myślałem, że to ja lepiej na tym wszystkim wyszedłem.
Nadal odwrócona tyłem, wzruszyłam ramionami i ustawiłam kilka produktów na blacie obok chłodziarki. Czułam, że też powinnam coś powiedzieć, chociaż wcale nie chciałam.
— Ty też lepiej wyglądasz... to znaczy niż wczoraj. — rzuciłam bez ładu i składu. Moje myśli wydawały się bardzo ociężałe. — Bez wózka. Dzisiaj nie masz wózka.
— A tak, teoretycznie mam jeszcze go używać, ale nikt mnie tutaj nie przypilnuje... — zaśmiał się cicho, raczej nie dlatego, że coś go rozśmieszyło, tylko dla rozluźnienia atmosfery. — Z resztą, to tylko przeszczep płuc, nogi mam sprawne.
Obejrzałam się przez ramię.
— Płuc?
Ez pokiwał głową, wskazując kciukiem na swoją klatkę piersiową.
— Ta, kiedy śluza się... — odchrząknął — "rozszczelniła", wstrzymałem oddech. Przez co, co prawda, mi je rozerwało, ale miałem trochę dodatkowego tlenu i dłużej zachowałem przytomność. Na jakieś dwie sekundy. — ostatnie zdanie dodał ze zrezygnowaniem, a jego twarz skrzywiła się, jakby samo wspomnienie o incydencie sprawiało mu ból.
CZYTASZ
Urodziłam się na farmie dzieci
Science FictionRok 1093 po wydarzeniu tak ważnym, że zaczęto po nim liczyć lata. Ludzie już dawno skolonizowali Księżyc i Marsa, trwa proces oczyszczania Ziemi i zasiedlania Wenus. Zakazano budowy maszyn samoświadomych. Przewidywana długość życia wydłużyła się trz...