— Identyfikator — powiedział wąsaty mężczyzna, wyciągając w moją stronę otwartą dłoń. Odpiąłem plastikową plakietkę od piersi i podałem mu, wnioskując, że właśnie to ma oznaczać ten gest. Stróż przestudiował dokument i spojrzał na mnie spode łba porównując widniejące na identyfikatorze zdjęcie z moją twarzą. Chyba doszedł do wniosku, że jesteśmy całkiem podobni, bo oddał mi plakietkę i kciukiem wskazał kierunek.
— Tam. Pierwsze drzwi, ktoś będzie czekał.
Pokiwałem głową i ruszyłem przed siebie, przypinając identyfikator z powrotem do marynarki. W lewej dłoni ściskałem teczkę, tak mocno, jakby od tego zależało moje życie. Denerwowałem się. I to bardzo.
Stanąłem przed przesuwanymi drzwiami. Tylko spokój cię teraz ocali - dodałem sobie otuchy i wziąłem głęboki oddech, po czym wcisnąłem panel w ścianie, który rozbłysł pomarańczowym światłem i pisnął donośnie. Drzwi, jednak, nie drgnęły. Zdziwiony, spróbowałem jeszcze raz, ale znów odpowiedział mi tylko pisk i pomarańcz. Spojrzałem w dół korytarza, grupa nastolatków, z którą tutaj przyleciałem właśnie znikała za zakrętem prowadzona najpewniej przez tutejszego przewodnika.
Już zacząłem się zastanawiać, czy stróż wskazał mi dobre drzwi, gdy rozsunęły się z mechanicznym świstem.
— Ach, to pan! — zaszczebiotała niewysoka brunetka z szerokim uśmiechem na twarzy. — Zapraszam, niech pan tak nie stoi w progu! — to mówiąc zrobiła krok w głąb pomieszczenia robiąc mi miejsce. Nie myśląc wiele, wszedłem do pokoju, który wystrojem przypominał szkolny sekretariat.
— Niech pan siada! Och, nawet nie wie pan, jak bardzo się cieszymy z pana przybycia — jej podekscytowany głos zaczynał osiągać niebezpiecznie wysokie tony. Uśmiechnąłem się z zakłopotaniem, a myślałem, że to ja się cieszę z tej pracy...
Kobieta ponownie otworzyła usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo przerwał jej sygnał wzywający do włączenia komunikatora. Spojrzawszy na mnie przepraszająco uniosła dłoń do twarzy i uruchomiła, znajdujące się za jej uchem, urządzenie.
— Tak, już jest. — powiedziała sztucznie opanowanym tonem. — Natychmiast.
To mówiąc opuściła rękę, jednocześnie kończąc rozmowę. Spojrzała na mnie i na jej twarzy znów zagościł uśmiech.
— Proszę za mną, kierownik oczekuje. — oznajmiła zapraszająco, ale w jej głosie nie było już słychać początkowego entuzjazmu.
Wstałem i za nią opuściłem pokój, żeby znów znaleźć się w szarym korytarzu. Miał on kształt walca, w którego jednej czwartej wysokości położono podłogę. Ściany więc, były zakrzywione, najszersze na wysokości ramienia i schodzące się około metr nad głową. Drzwi także były zakrzywione, przesuwane, więc nie blokowały ruchu na korytarzu, gdy je otwierano i zamykano.
Szliśmy z dobre dziesięć minut, a korytarz wyglądał dokładnie tak samo, jedynie skanery przy drzwiach wyświetlały inne identyfikatory. Do tej pory nie spotkaliśmy nikogo. Kiedy skręciliśmy w kolejną odnogę korytarza zauważyłem pierwszą zmianę od wyjścia z "sekretariatu". Na ścianie, po lewej stronie mniej więcej na wysokości łokcia ciągnął się żółty pasek. Nie był to jedyny przełom, kolejne drzwi, które minęliśmy, były przezroczyste od połowy wysokości. W środku zdołałem zauważyć kogoś w białym fartuchu, siedzącego przy stole plecami do drzwi. Kolejne okno ukazało taki sam pokój, tylko tym razem pusty, a następne - takie same pomieszczenia z mniejszymi lub większymi różnicami.
Na końcu korytarza znajdowało się rozwidlenie, prowadzące do windy lub kolejnego korytarza, tym razem oznaczonego kolorem zielonym. Kobieta zatrzymała się pomiędzy windą a kolejną odnogą i przyłożyła rękę do skanera znajdujących się tam drzwi. W sekundzie zanim się odsunęły zauważyłem, że także są na wpół szklane, tylko zaciemnione.
— Dziękuję, Chan. To wszystko. — oznajmił głos dochodzący z głębi pokoju. Kobieta pokiwała energicznie głową i odwróciła się na pięcie. W korytarzu rozległ się szybki stukot jej obcasów.
— Zapraszam. — ponaglił mnie głos. Wziąłem głęboki oddech i wkroczyłem do pomieszczenia.
Wystrojem przypominało pokoje, które przed chwilą mijałem, z tą różnicą że było ponad dwa razy większe. Było sterylne, ściany jak i kafelki - białe, a wszystkie znajdujące się w nim meble (w składzie: biurko, dwa krzesła, szafka ze szklanymi drzwiczkami i ustawione wzdłuż ścian komody) były wykonane z białego plastiku. Zmrużyłem nieco powieki, jasność bijąca zewsząd kuła mnie w oczy.
Dopiero po chwili zauważyłem mężczyznę stojącego tyłem do mnie z rękami skrzyżowanymi za plecami. Jego mlecznobiałe włosy i kitel idealnie kamuflowały go w jasnym pokoju. Uniosłem nieco jedną brew, czekałem na jego ruch.
Odwrócił się dopiero, kiedy za moimi plecami zabrzmiało szarpnięcie zamykanych drzwi.
— Pan Macías — bardziej stwierdził niż zapytał. Jednak wolałem potwierdzić, tak na wszelki wypadek.
— Tak, to ja. — zacząłem robiąc krok na przód. Nie byłem pewien, czy wyciągać do niego rękę skoro stoi odwrócony, więc uniosłem ją w niezdecydowanym geście, po czym zaraz opuściłem. Przełknąłem ślinę, atmosfera w pokoju była co najmniej niezręczna, przynajmniej dla mnie.
Mężczyzna obrócił się i wyciągnął dłoń tak nagle, że mało nie podskoczyłem. Podałem mu rękę, po czym usiadłem na wskazanym przez niego krześle, on sam usadowił się za biurkiem, odchylając daleko do tyłu na zdezelowanym siedzisku.
Chociaż jego włosy były zupełnie białe, w brwiach i kilkudniowym zaroście widać było resztki ciemnego pigmentu. Nie był jednak starym człowiekiem. Liczne zmarszczki na czole i pod oczami dodawały mu powagi, ale były raczej spowodowane marszczeniem brwi niż wiekiem. Złożył kościste dłonie w piramidkę i obserwował mnie piwnymi oczyma.
— Mogę prosić identyfikator? — zapytał po chwili. Skwapliwie pokiwałem głową i odpiąłem plakietkę od marynarki. Mężczyzna podziękował mi skinieniem głowy i położył identyfikator na biurku. Dookoła dokumentu pojawiła się niebieska poświata, a po chwili pomiędzy nami pojawił się hologramowy ekran. Widziałem, jak pojawia się na nim mój numer, kilka linijek informacji, CV i zdjęcie. System lokalny najwyraźniej znalazł coś jeszcze, bo po krótkim sygnale dźwiękowym na ekranie pojawiło się jeszcze jedno zdjęcie - mojego ojca.
Brwi mężczyzny uniosły się nieznacznie. Dotknął dłonią pulpitu i ekran znikł. Ruchem dłoni pozwolił mi zabrać identyfikator, co szybko uczyniłem.
— Panie Macías... — zaczął powoli, przenosząc wzrok z biurka na mnie. — czy mógłby mi pan powiedzieć... właściwie to zaspokoić moją ciekawość... Uważa pan, że oni żyją?
CZYTASZ
Urodziłam się na farmie dzieci
Science FictionRok 1093 po wydarzeniu tak ważnym, że zaczęto po nim liczyć lata. Ludzie już dawno skolonizowali Księżyc i Marsa, trwa proces oczyszczania Ziemi i zasiedlania Wenus. Zakazano budowy maszyn samoświadomych. Przewidywana długość życia wydłużyła się trz...