12. 2502120BHPN

1.6K 180 34
                                    


Udzielić autoryzacji?

Wcisnąłem odpowiednią frekwencję i zadane przez hologram pytanie znikło, zostawiając mnie sam na sam z gołym pulpitem, przedstawiającym przerwany symbol nieskończoności, unoszące się za nim małe dziecko oraz słowa "Siergiej COM".

Westchnąłem głęboko, odchylając się na krześle i kładąc dłonie na blacie mojego biurka. Mój pokój zdecydowanie zmienił się przez te cztery tygodnie, od kiedy tu pracowałem. Przeczytałem już wszystkie papiery, które Hotchner dostarczył mi w moim pierwszym dniu. Walały się teraz w stertach na podłodze, tylko mi zawadzając. Nie były mi już potrzebne, gdy raz pozna się ich zawartość, nie trzeba jej sobie przypominać, jednak nie bardzo wiedziałem, co z nimi zrobić.

Sięgnąłem do kieszeni i uruchomiłem zawiadamiajkę, na której ekranie pojawił się wykaz ostatnich badań, które miałem wysłać Hotchnerowi. Chyba tylko on jeden mógł je zrozumieć. Miały formę prostej tabeli, ale napisanej w tak skomplikowany sposób, że całkowicie odpuściłem sobie czytanie dokumentacji szefa.

Zamknąłem plik i wyświetliłem zegar, który nieubłaganie wskazywał, że moja zmiana kończy się dopiero za cztery godziny, przez które muszę być na każde zawołanie Hotchnera. Ale nie było tak źle, od czasu naszej pamiętnej rozmowy traktowaliśmy się raczej z dystansem. Ja skupiałem się na pracy, a on udawał, że nie widział mojego małego załamania. Chociaż widzę, że z trudem powstrzymuje się od wszczynania tych swoich dyskusji bez jednoznacznej odpowiedzi...

Jednak, zanim zdążyłem sformułować opinię na ich temat, rozległ się sygnał dźwiękowy komunikatora. Mechanicznym ruchem podniosłem dłoń do skroni i odebrałem połączenie z urządzenia znajdującego się tuż za moim uchem.

— Macias! Do mojego gabinetu, natychmiast! — zakomenderował głos w odbiorniku i zaraz rozłączył się. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przeszliśmy na takie połowiczne "ty". Połowiczne, czyli jemu wolno było mówić do mnie po nazwisku, a mnie nie.

Zebrałem wszystkie potrzebne mi rzeczy i wsunąłem zawiadamiajkę z powrotem do kieszeni, dźwigając się z krzesła. Szybko znalazłem się przy drzwiach, Hotchner z zasady nie lubił czekać, a teraz jeszcze był zdenerwowany...

Wyszedłem na korytarz. Drzwi przede mną były rozwarte, stojąca w nich postać odwróciła się w stronę pośpiesznych kroków.

Nasze oczy spotkały się na chwilę, ale nikt się nie odezwał. Luise zniknęła w swoim pokoju, a drzwi zamknęły się z charakterystycznym szumem. Nigdy nie porozmawialiśmy o tym obiedzie.

Chwilę później stałem już pod gabinetem Hotchnera. Pokonywanie tej trasy weszło mi w krew. Byłem w stanie przebyć tę drogę naprawdę szybko, a do tego nie męcząc się tak jak przez pierwszy tydzień.

Zbliżyłem dłoń do skanera, który - jak zwykle - zapalił się na pomarańczowo. Tym razem jednak drzwi rozsunęły się, zanim rozbrzmiał donośny pisk.

— Macias, już jesteś? Co tak długo? — warknął na przywitanie Hotchner, który okrążał swój obszerny gabinet jak wściekły, wypłowiały lew. — Powtórz to! Powtórz, powiedziałem! Tylko jasno i wyraźnie.

Stanąłem zdziwiony w progu, nie potrafiąc pojąć znaczenia tych słów. Zaraz jednak w oczy rzuciła mi się uniesiona dłoń mężczyzny - rozmawiał z kimś przez komunikator.

— Ale mówiłem tyle razy! Powtarzałem, prosiłem... Macias bierz to. — zwrócił się do mnie i, podbiegłszy do biurka, podniósł z niego plik dokumentów, które praktycznie cisnął w moją stronę. — Zanieś to do Bety-23. — syknął, wydając przy tym dźwięk jak powietrze uciekające z tłoka. — O nie! Wytłumacz mi to jeszcze raz. Co. Zrobili. Rodzice?!

Urodziłam się na farmie dzieciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz