Kombinezon okropnie wpijał mi się w kolana i łokcie, ciasno otulając moje ciało. Niepewnymi rękami trzymałem zawiadamiajkę, której ekran błyskał się i zacinał. Zakląłem pod nosem i przetarłem nieco znajdującą się przed moimi oczami szybkę.
Jasnożółty hełm, który miałem na głowie, zniekształcał nieco dźwięki, ale bez problemu rozpoznałem szum rozsuwanych drzwi. Do surowego pomieszczenia ze składanymi siedzeniami wzdłuż ścian, wszedł niski mężczyzna z bujną brodą i kombinezonem pod pachą.
— Możesz to już zdjąć. — mruknął do mnie, palcem wskazując ochronne ubranie. — Surowica powinna się już rozbudzić i raczej ich nie pozarażamy.
Skinąłem głową i ochoczo zabrałem się za ściąganie krępującego ruchy kombinezonu. Brodacz w tym czasie zajął miejsce naprzeciwko mnie i cisnął swój strój na metalową podłogę.
Statek, którym teraz lecieliśmy, był dużo mniejszy od tego, którym po raz pierwszy przyleciałem na stację. Nie było tu wygodnych przedziałów czy dużych okien do podziwiania nieskończonej przestrzeni... Tylko kabina pilota, ładownia i miejsce, w którym się znajdowaliśmy.
— Muszę ci przyznać, Macias — odezwał się mój towarzysz, kiedy już uporałem się z ochronną odzieżą. — Niezłe miałeś wprowadzenie w pracę przewoźnika. — zaśmiał się gardłowo i wyjął z kieszeni mały dozownik tabletek, częstując się jedną.
Miał rację... Kiedy spotkałem go rano, Bykow opisał nasze zadanie bardzo prosto, w kilku słowach.
"Czekamy, aż wyjdą z pokoi, patrzymy na listę i podchodzimy do tych, co się wyświetlili. Mówisz, że mają iść z tobą i meldujesz się u mnie. Tyle." Lekceważący ton i błogi uśmiech mężczyzny wcale nie przygotowały mnie na to, co miało nastąpić później.
Pogoń, krzyki i przerażone spojrzenia Luster, kiedy wynosiliśmy korytarzem trójkę ich towarzyszy, nadal wisiały mi przed oczami. Bykow nawet nie raczył wytłumaczyć mi, do czego służą aplikatory, które dał mi przed rozpoczęciem całej akcji, a co dopiero powiedzieć, że może zajść potrzeba użycia ich. Gdyby nie dyżurujący na korytarzu, pewnie nadal biegałbym za różowowłosą dziewczyną. Westchnąłem cicho, musieliśmy ich jakoś uspokoić... ale trzeci chłopak zachowywał się zupełnie spokojnie, był tylko nieco skołowany - nie wiedziałem, dlaczego Bykow uśpił także jego. Ile on mógł mieć lat? Może z dwadzieścia...
— Co z nimi? — spytałem, ruchem głowy wskazując drzwi, którymi mężczyzna wszedł. Gdzieś w moim brzuchu gnieździło się palące poczucie winy. Potraktowaliśmy te dzieciaki jak jakieś niesforne zwierzęta.
— Dobrze, młody jeszcze śpi. Chłopak już się wybudził, zaprowadziłem go do egzaminatora. — odparł, przydzielając sobie kolejną pigułkę. Zauważając, że patrzę - wyciągnął dozownik w moją stronę z pytającą miną, ale ruchem dłoni podziękowałem. — Ogólnie, współpracował. Pytał tylko o dziewczynę. — mruknął i wzruszył ramionami. — Ona już trochę kontaktuje, ale niekoniecznie. Nelson strzelił jej końską dawkę.
Pokiwałem głową, przyjmując słowa Bykowa do wiadomości. Ten poczęstował się kolejną tabletką i rozsiadł się wygodniej na małym siedzisku.
— Ogólnie test Oppermana przeprowadza się jeszcze na stacji, — stwierdził dziwnie powolnym tonem — ale przez to zamieszanie mieliśmy lekką obsuwę i - jak mamy jeszcze ciebie podrzucić na Liánxùxìnga - trzeba było się sprężyć i wykonać go w drodze. Yang będzie się wściekać... nienawidzi latać. — westchnął żałośliwie.
Kolejna godzina upłynęła mi na kiwaniu głową i pomrukiwaniu, kiedy Bykow rozprawiał na coraz to nowe tematy oraz łykał tabletki. Z każdą kolejną robił się bardziej zrelaksowany i rozmowny, tak więc pod koniec opowiadał mi już rzeczy zupełnie niezwiązane z pracą - mianowicie, o swojej nowo narodzonej córce i o tym, jak udało mu się załatwić zniżkę na Lustro dla niej.
— Chodzę czasem na Betę ją oglądać... Znaczy, wiesz, Lustro jej. — wyznał mężczyzna, unosząc w górę jeden palec. — Muszę pracować, rozumiesz. Ale jak sobie popatrzę na to Lusterko, to zupełnie tak jakbym patrzył na moją Julię...
Zmechanizowany głos przeciął chłodno mamrotanie mężczyzny, obwieszczając że zbliżamy się do stacji Liánxùxìng-3 i upominając, żebyśmy zapieli pasy. Wykonałem polecenie z uczuciem wielkiej ulgi, wiedząc, że poznawanie dużej rodziny Bykowa w końcu dobiegnie końca.
Mężczyzna wyjął z tylnej kieszeni spodni dozownik oznaczony czerwonym paskiem i wysypał sobie na dłoń małą tabletkę, a następnie wrzucił ją sobie do gardła. Jego twarz przeszył grymas, jakby zjadł coś obrzydliwie gorzkiego, po czym wyprostował się, zupełnie jakby przed chwilą nie miał problemów z zachowaniem pionu.
Dokowanie nie trwało długo, chociaż było dużo głośniejsze i bardziej spektakularne niż zwykłego promu - przynajmniej ze środka. W jego połowie, ignorując nakazy mechanicznego głosu, Bykow podniósł się i zszedł do ładowni, wezwany połączeniem z komunikatora. Ja za to siedziałem w miejscu, dopóki w drzwiach nie pojawił się pilot, z niepokojem spoglądający na pokładowy zegar.
Przechodząc przez ładownię rzuciłem ostatnie spojrzenie trójce Luster. Dwójka chłopców siedziała po przeciwnych stronach przejścia, pogrążona w czymś, co niezaprzeczalnie nie było normalnym snem. Starszy był do połowy okryty szarym kocem, który jednak nie maskował braku górnej części części garderoby. Przez cały kilkusekundowy przemarsz czułem na sobie palące spojrzenie dziewczyny, której brązowe oczy podążały za mną aż do wyjścia. Ja jednak nie potrafiłem w nie spojrzeć.
Stanąłem w holu - drugiej już w ciągu dwóch miesięcy - placówki klonującej. Korytarz był zdecydowanie mniej okazały, przypominał raczej wyższe piętra mojego miejsca zatrudnienia a nie reprezentacyjny parter. Za to jedna rzecz była tutaj w przewadze - liczba strażników.
Jeden z nich natychmiast zbliżył się do mnie i zażądał okazania identyfikatora, podczas gdy reszta wpatrywała się we mnie uporczywie. Podałem strażnikowi dokument, starając się nie zwracać uwagi na lecące w moją stronę nieufne spojrzenia. Mężczyzna sczytał identyfikator i odpiął od pasa zawiadamiajkę, konfrontując nowo zdobyte informacje z harmonogramem dnia.
Uznawszy, że wszystko się zgadza - wręczył mi identyfikator i uniósł dłoń do komunikatora.
— Dotarł pan Macias z przesyłką od A. Hotchnera.
CZYTASZ
Urodziłam się na farmie dzieci
Science FictionRok 1093 po wydarzeniu tak ważnym, że zaczęto po nim liczyć lata. Ludzie już dawno skolonizowali Księżyc i Marsa, trwa proces oczyszczania Ziemi i zasiedlania Wenus. Zakazano budowy maszyn samoświadomych. Przewidywana długość życia wydłużyła się trz...