— czy mógłby mi pan powiedzieć... właściwie to zaspokoić moją ciekawość... Uważa pan, że oni żyją?
— Słucham? — wykrztusiłem po chwili. To pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu. Jacy oni?
— Och, panie Macias... W identyfikatorze napisano, że jest pan dość inteligentny, niech mi pan nie udowadnia, że system czasem się myli. — mężczyzna uśmiechnął się drwiąco. Jednak ten grymas, zniknął prawie tak szybko jak się pojawił. Zamiast niego na twarzy kierownika pojawił się zniecierpliwiony wyraz. — O czym mogę mówić? — mruknął zirytowany, że nadal nie rozumiem, o co mu chodzi. — O Lustrach.
— Lustrach? — powtórzyłem mimowolnie jego słowa i zaraz pożałowałem tego głupiego odruchu. Mężczyzna żachnął się ze wstrętem wyciągając przed siebie dłoń, która wskazywała drzwi.
— Lustra... Tak! Jak najbardziej! — wypowiedziałem pierwszą myśl, która zakołatała mi się w głowie. — Żyją, oddychają... pełen ... pakiet? — dodałem już bez przekonania, bo wyraz twarzy mojego rozmówcy zmienił się po raz kolejny. Najpierw jego brwi uniosły się, oczy zdziwione otworzyły szerzej i przez ułamek sekundy patrzył na mnie bez tej wyższości, którą dał mi odczuć, od kiedy tylko przekroczyłem próg jego gabinetu. Potem jednak ten wyraz znikł, ażeby ukryć się za splecionymi w piramidkę palcami, które oparł sobie na brodzie. Kątem oka widziałem jak zakłada nogę na nogę, ponownie odchylając się na siedzeniu.
— Ale czy taki pełen? — zapytał po chwili z przebiegłym, śliskim uśmiechem. — Żyją i oddychają - to pewne. Ba, nawet przyswajają pokarm, trawią, wydalają i mogą się rozmnażać! Ale — szarpnął się do przodu, pochylając się nad swoim biurkiem zbliżając swoją twarz do mojej. — nie o tym tu mówimy. To klony, czyli fizycznie niczym nie różnią się od swoich oryginałów. Czyli, jak pan powiedział, żyją. Ale ja pytałem - czy żyją w sensie tego słowa, jaki znamy my, ludzie. Czy są czymś więcej niż ich pobratymcy? Składem ludzkich części zamiennych czy może oni sami są ludźmi? Kimś kogo można nazwać imieniem, wychować, może nawet pokochać? — zamknął usta i cofnął się. W jego ciemnych oczach tańczyły ogniki, ta rozmowa najwyraźniej sprawiała mu nieopisaną radość. — Można by rzec - czy mają duszę?
Kiedy skończył mówić, drgnąłem lekko. Niby nie powiedział nic niestosownego, ale poczułem się lekko urażony. Nie byłem nawet pewny, kiedy zacząłem odczuwać tę gorycz, bo gdy ją zauważyłem, była już całkiem spora.
Kąciki moich ust drgnęły lekko, unosząc się.
— Żyją. W każdym tego słowa znaczeniu. — stwierdziłem znajdując w moim głosie nieoczekiwany upór. — Z tego co wiem, nadajecie im tutaj imiona, nawet jeśli tego nie chcą, wychowujecie... A mi udało się nawet jednego pokochać. — słowo "nawet" zaakcentowałem w taki sposób, w jaki zrobił to on w swojej wypowiedzi. Przemawiałem z taką pewnością, o którą bym sam siebie nie posądził w towarzystwie tego, bądź co bądź, bardzo onieśmielającego człowieka. Nie chciałem, żeby mój uśmiech został odebrany jako drwiący, więc ściągnąłem nieco twarz. — W duszę nie wierzę.
— Ha, rozumiem. — wątłe ramiona mojego rozmówcy zatrzęsły się, kiedy ten chichotał pod nosem. — Pana ojciec... opowiadał panu o nas?
Znów to pytanie, które właściwie nim nie jest. Oboje znamy już na nie odpowiedź, jednak ja i tak muszę jej udzielić. Milczałem przez kilka sekund, układając w głowie, co właśnie powiem. Czułem nieprzyjemny ucisk w żołądku.
— Miałem dwadzieścia pięć lat, rozumiałem, że wypadków w przestrzeni się nie przeżywa i nie wraca do domu. — mruknąłem przesuwając się na krześle niespokojnie. — Rozumiałem, że ten który wrócił, nie był tym samym człowiekiem, niemniej jednak - człowiekiem. — wycedziłem przez zęby. Może i był moim przełożonym, ale od kiedy to przełożony ma prawo wypytywać pracownika o życie prywatne? Nawet jeżeli to życie w pewnym stopniu łączy się z pracą, którą oboje wykonują.
Mężczyzna obserwował mnie w milczeniu, jego ciemne oczy sztywno utkwione były w moich. Zmusiłem się do odwzajemnienia tego spojrzenia, chociaż gdzieś w głębi wzbudzało we mnie mdłości.
— Być może zapędziłem się za daleko — po chwili stwierdził beznamiętnie. Kąciki jego ust drgnęły, rozumiem, że to miał być przepraszający uśmiech. Kiwnąłem głową - przeprosiny przyjęte. Mężczyzna ochoczo uderzył otwartą dłonią w stół i uśmiechnął się, tym razem pełną gębą. — Myślę, że wspaniale się rozumiemy! To znaczy, idealnie się pan tu wpasuje. — poprawił się tylko z przyzwyczajenia, bo już dawno dał mi do zrozumienia, że chociaż przeszedłem proces kwalifikacyjny i pokonałem konkurencję, ostateczne decyzja czy dostanę tę pracę, zależy do niego.
— Jest pan dość młody, to prawda, ale posada, którą pan obejmie, nie jest zbyt wymagająca. — oznajmił uruchamiając holograficzny ekran biurka.
Dobrze wiedzieć, że praca, na którą tak się cieszyłem "nie jest zbyt wymagająca". Ciekawe czy lekceważenie działa tak motywująco na wszystkich rekrutów?
— Właściwie to będzie pan moim łącznikiem z innymi sektorami, co świetnie się składa - w krótkim czasie zwiedzi pan całą placówkę. — oznajmił z uśmiechem, wpisując jakieś dane obok mojego zdjęcia. — Zawsze czegoś ode mnie potrzebują...
Uśmiechnąłem się mimowolnie, czyli zostałem chłopcem na posyłki. Rzeczywiście, wymarzona praca. Z drugiej strony - większość moich rówieśników zaczyna od doglądania robotów kuchennych w fast-foodowych sieciówkach, a ja wyleciałem w przestrzeń i chyba zostanę tu na dłużej.
— Proszę bardzo. — rzekł dumnie mój rozmówca, podając mi świeżo wydrukowany identyfikator. Odpiąłem od marynarki poprzedni, nieaktualny już dokument i przypiąłem ten, koloru ecru z żółtym paskiem, na którym obok mojego zdjęcia widniał napis: PERSONALNY ASYSTENT A. HOTCHNERA.
CZYTASZ
Urodziłam się na farmie dzieci
Science FictionRok 1093 po wydarzeniu tak ważnym, że zaczęto po nim liczyć lata. Ludzie już dawno skolonizowali Księżyc i Marsa, trwa proces oczyszczania Ziemi i zasiedlania Wenus. Zakazano budowy maszyn samoświadomych. Przewidywana długość życia wydłużyła się trz...