Jedenasty

269 25 6
                                    


– Loki! Ty porcelanowy głupcze! – wrzasnęła, ciskając w niego książką, był to gruby, masywny zbiór zasad panujących w Asgardzie, więc gdyby Loki się nie uchylił, pewnie już by się nie podniósł

– Porcelanowy? – powtórzył, ale szybko zamilkł, widząc jak przymierza się do kolejnego rzutu – Opanuj się kobieto! 

– Jestem. Opanowana. – wycedziła przez zęby, rozglądając się za czymś ciężkim

Mężczyzna, czy też bóg, wziął głęboki oddech, powoli podchodząc do rozwścieczonej kobiety. Oczywiście, to nie był dobry pomysł.
Złapał się za piekący policzek, patrząc na Ann z szokiem wymalowanym na twarzy.

– Ann. – warknął, siląc się na spokój.

– Co.

– O co chodzi? – tym razem przytrzymał jej nadgarstki, dla pewności że go nie uderzy.

Chodziło o Thora, fakt że wylądowała w błocie na jego oczach i o to, że była w tym błocie przez Lokiego, który przypadkiem sprawił że tam się znalazła. W odwecie ze ostatnią zniewagę.
Oczywiście on wszystkiemu zaprzeczał, broniąc się tym że był od niej conajmniej metr dalej, Ann jednak wiedziała swoje.

Odwróciła się na pięcie i wyszła, zarzucając włosami, niczym prawdziwa diva, to kompletnie nie było w jej stylu, ale ten dzień był już wystarczająco nie w jej stylu, więc dlaczego nie miałaby go kontynuować?

Od samego rana słyszała podniecone szepty, o niej, o tym jakie ma szczęście że wychodzi za mąż i o tym, że takowy ślub ma nastąpić bardzo niedługo, nikt jej jednak nie uświadomił kiedy dokładnie. Cóż, to najprawdopodobniej zalety bycia narzeczoną boga kłamstw.

– Podobno ją ocalił z... – zaczęła jedna ze służek, nachylając się nad drugą, trochę pulchniejszą

– Ze statku kosmicznego który się nieszczęśliwie rozbił, umarłam i żyję, tak, to mnie chce za żonę Loki i tak, jestem Midgardckim pomiotem, miło mi was poznać – wyciągnęła rękę w stronę zażenowanych kobiet – Ann, a niedługo wasza królowa.

Kobiety spojrzały po sobie, skłaniając głowę, może ze wstydu może z koniecznego szacunku, a potem zaczęły zasypywać Ann przeprosinami.

Odeszła, zastanawiając się co do diabła w nią wstąpiło, zazwyczaj taka nie była. Każdy kto znał młodą córkę Blacków, uważał ją za miłą, rozważną i na swój sposób bardzo uroczą i piękną kobietę, w pewnym sensie też dość osobliwą, bo tylko ona potrafiła zerwać się pośrodku ważnego bankietu i pobiec do domu tylko dlatego że przypomniała sobie o jakiejś koloni bakterii, która powinna być teraz pod zmniejszonym rażeniem.

– Było warto – szepnęła do siebie, myśląc o szczepionce którą wynalazła tamtego feralnego wieczoru, co prawda była to szczepionka dla roślin, jednak działała znakomicie

Idąc tak, przez pałac który zdawał się nie mieć końca i rozmyślając nad tym na co nie miała najmniejszego wpływu wpadała na czyjeś umięśnione plecy.

– Ann – głos, tak niski i głuchy, należał do nikogo innego jak Thora

Słysząc swoje imię, brzmiące tak niewiarygodnie znajomo a zarazem obco, zacisnęła pieści i mamrocząc pod nosem przeprosiny, zanurkowała pod jego olbrzymim ramieniem i pognałaby korytarzem, Odyn jeden wie gdzie i dlaczego akurat tam, a z pewnością zrobiłaby to gdyby Thor przestał trzymać skrawek jej sukni.

– Ann... – wymamrotał – Chciałem... chciałem się upewnić że z tobą wszystko w porządku – zaczął niepewnie, co było dość niespotykane u tego typu ludzi, istot, bożków, kimkolwiek był.

Iluzja Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz