Rozdział 14

83 23 12
                                    

Pracowaliśmy dalej, jednak coś między nami się zmieniło. Po naszej rozmowie, którą odbyliśmy tego wieczora, kiedy przyszłam do niego z przeprosinami, dowiedziałam się i zrozumiałam kilka rzeczy związanych z Bradleyem, które wcześniej uważałabym niejednokrotnie za jakieś wymysły. Miał swoje tajemnice, problemy, o których nie chciał mówić — zresztą tak samo, jak ja. Może między innymi dzięki temu, podobnym charakterom, różnym trudnym doświadczeniom z przeszłości, byliśmy w stanie się dogadywać. A nawet odważę się stwierdzić, że niejako rozumieć i przyjaźnić...

Praca była dla mnie motywacją do tego, aby jakoś się trzymać. Nie robić głupot, walczyć dalej o swoje marzenia. Jednak ta cała sytuacja wciąż do mnie wracała i mnie dręczyła. Spoglądałam na wyświetlacz telefonu, licząc na choćby wiadomość od matki, lecz takowa się nie pojawiała. Jedno miałyśmy wspólne, obie byłyśmy tak samo zawzięte i żadna nie chciała pierwsza ustąpić. Nawet wahałam się w pewnym momencie nad wciśnięciem przycisku wybierania numeru, ale ostatecznie tego nie zrobiłam.

Jednak, gdy po kilku dniach od powrotu do pracy, nadszedł czas by opuścić Sacramento, postanowiłam jeszcze przed wyjazdem pojechać na cmentarz. Stałam nad nagrobkiem ojca, opatulając się ciaśniej cienką kurtką, bo tego dnia było wyjątkowo chłodno, jak na ten czas. Mijało pięć miesięcy od śmierci taty. Brakowało mi go i to bardzo. Monologi, które wygłaszałam w myślach, mogłyby tworzyć najrozmaitsze obrazy malowane bólem, tęsknotą, osamotnieniem... Wierzyłam, że on gdzieś tak jest i patrzy na mnie z góry. Zatopiona we własnych myślach, nie zorientowałam się, nawet kiedy ktoś znalazł się tuż za mną.

— Ingrid, córeczko... — Usłyszałam nagle matczyny, załamujący się głos.

Zacisnęłam palce na materiale kurtki i powoli wypuściłam ustami powietrze. Nie spodziewałam się, że ją tu spotkam. Ona była tak blisko, a ja nie wiedziałam, jak postąpić. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie mogę jej ignorować, odwróciłam się więc do niej, nie podnosząc wzroku na jej twarz.

— Cześć — powiedziałam cicho, uświadamiając sobie po chwili, jak drętwo to musiało zabrzmieć. Czułam, że mi się przygląda, zazwyczaj tak robiła, gdy nie wiedziała, jak postąpić, aby nic nie zepsuć. Zastanawiałam się nawet kiedyś, kiedy byłam nastolatką, czy ona nie ma jakiegoś receptora w oczach do odczytywania ludzkich myśli. W tym momencie istniały jednak rzeczy ważniejsze niż myślenie o przeszłości. Podniosłam głowę i odchrząknęłam, aby pozbyć się dławiącego uczucia tkwiącego gdzieś w moim gardle. — Chyba musimy porozmawiać — stwierdziłam, chcąc wyjść na tę odważną.

— Tak. — Widziałam, jak stara się nie pokazywać tego, że łzy napływały jej do oczu, a jednocześnie próbowała począć coś z rękoma w geście skrępowania. To wszystko wydawało mi się tak dziwne. — Może pójdziemy do tej kawiarni niedaleko stąd?

Zgodziłam się. Kojarzyłam to miejsce bardzo dobrze, znajdowało się około dwustu metrów od cmentarza i serwowali tam najlepsze ciasta w tej dzielnicy miasta. Często, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, zachodziliśmy tam całą rodziną, podczas niedzielnych wycieczek. Chciałam mieć tę rozmowę już za sobą. Dobrze się stało, że wtedy akurat tam się spotkałyśmy.

Siedząc w kawiarni, dało się między nami wyczuć dziwne skrępowanie. Żadna z nas nie wiedziała dokładnie, co w takiej sytuacji powiedzieć, jak się zachować. Ogólnie odnosiłam wrażenie, że w ciągu ostatnich lat oddaliłyśmy się od siebie. Nasze relacje stały się bardziej powierzchowne, płytkie, skażone niedopowiedzeniami. A wszystko to zostało zapoczątkowane u schyłku szkoły średniej, kiedy to mój wybór dalszego kształcenia się w danym kierunku był taki, a nie inny. Zamiast wymarzonej córeczki z prestiżowym zawodem, dobrym mężem i gromadką dzieci. Doczekała się chłopczycy, której praktycznie nie widywała, osnutej tajemnicą i narażającej własne życie.

W otchłani kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz