Rozdział 35

22 7 10
                                    

Po wgramoleniu się do mieszkania i zapaleniu światła zastałam niedawno odstawione naczynia na kuchennym blacie i opakowanie po sushi na stole w salonie. Kręciło mi się w głowie, więc oparłam się o ścianę, upuszczając swój bagaż cicho na ziemię. Przymknęłam oczy; biorąc kilka głębszych wdechów, próbowałam opanować zawroty głowy. Za swoimi plecami usłyszałam otwierające się drzwi od sypialni. Dexter...

— Ingrid — stwierdził jakby z ulgą. — Wszystko dobrze? — Położył dłoń na moim ramieniu, na co początkowo się wzdrygnęłam.

— Mhm, zaraz mi przejdzie — mruknęłam, starając utrzymać się na nogach.

— Chodź, usiądziesz. Jesteś blada jak ściana. — Złapał mnie pod rękę i zaprowadził do kanapy, na którą padłam bezwładnie, przykładając dłoń do twarzy. — Coś się stało?

— Nie, po prostu jestem zmęczona. — Westchnęłam, starając się brzmieć przekonująco, jednak raczej mi to nie wyszło.

Przyjrzałam mu się, widząc jeszcze nieco niewyraźnie. Stał niedaleko, przeczesując swoje nienaturalnie długie, jak na niego włosy i przyglądał mi się. Jakiś bandaż wystawał na ramieniu spod rękawa koszulki. Może tylko mi się wydawało, ale chyba trzęsły mu się dłonie. Oczy miał zaczerwienione pewnie od niewyspania się albo czymś je podrażnił.

— Zmęczona? — prychnął. — Nadgarstki też ci się zmęczyły? — Skinął w stronę moich zadrapać, które odsłoniły podciągnięte rękawy, po tym, jak zdjęłam kurtkę. — Spoko, nie musisz nic mówić, przecież to nie moja sprawa! — powiedział podniesionym tonem, widząc moje zaciśnięte wargi.

— Przecież wiesz, że to nie tak...

— A jak Ingrid? No jak?! — Wyrzucił ręce w górę, zaczynając krążyć po pomieszczeniu.

Przełknęłam ciężko ślinę, analizując, co powinnam mu odpowiedzieć. Nie czułam się na siłach, żeby wyjawiać mu, co się wydarzyło. Poza tym sama nie poukładałam sobie tego jeszcze ani nie powinnam zdradzać tajemnic służbowych. Nikomu. Poprawiłam się na sofie, opierając łokcie na kolanach i opierając głowę na dłoniach.

— Porozmawiajmy o tym jutro. Tak będzie lepiej.

— Tchórzysz, Ingrid. Nie wiem, czy mamy o czym rozmawiać — burknął tylko, znów znikając w sypialni i trzaskając za sobą drzwiami.

Przeklęłam z bezsilności. Zrzuciłam buty ze stóp, z ulgą rozmasowując obolałe stopy, które zdążyły już spuchnąć. Stając na palcach, dałam radę dotrzeć do kuchni, żeby się czegoś napić. Przy okazji udało mi się przełknąć kilka migdałów, uświadamiając sobie, że nie miałam nic w ustach od dobrych kilku, a może już i kilkunastu godzin.

Sprzątnęłam blat i wywaliłam puste opakowanie po chińszczyźnie, siadając później jeszcze na chwilę na sofie, by dopić na spokojnie herbatę i posmarować maścią rany na stopach, by szybciej się goiły i nie wdało się żadne zakażenie. Obiecując sobie, że zaraz pójdę wziąć prysznic, oparłam się o poduszki i wykończona po prostu zasnęłam.

***

Następnego dnia czułam się już zdecydowanie lepiej. Porządny sen sporo dawał. Mimo że w nocy znów wróciły koszmary i dręczące poczucie winy, że znów pozwoliłam na czyjąś śmierć. Lecz przecież wiedziałam, z czym wiąże się służba w takiej, a nie innej organizacji. Od pewnego czasu jednak zaczynałam czuć swoistego rodzaju wypalenie.

Na poważnie zaczynałam myśleć, czy w pewnym momencie nie odejść. Wczorajsze wydarzenia ostatecznie utwierdziły mnie tylko w myśli, że powinnam być zabezpieczona w razie wszelkiej ewentualności. Niedługo później zabrałam się za składanie awaryjnego ekwipunku, o którym tylko ja wiedziałam. Poczucie bezpieczeństwa było mi coraz bardziej obce. Potrzebowałam planu B w razie jakichkolwiek komplikacji.

W otchłani kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz