Rozdział 27

54 14 7
                                    

Drgnął zaskoczony moim nagłym pytaniem i odchrząknął, po czym niespiesznie przeniósł na mnie swoje spojrzenie. Przechyliłam delikatnie głowę w prawo i uśmiechnęłam się z kpiną wypisaną na twarzy. Starał się utrzymać kontakt wzrokowy, jednak tym samym widziałam jego zdenerwowanie. Oczy go zdradzały, tak samo, jak i drgający nerwowo jeden z mięśni twarzy.

— Jest bardzo... Hmm, specyficzny — stwierdził i upił nieco swojego wina, zerkając przy okazji, czy nasza rozmowa nie przyciągnęła uwagi nikogo z obecnych przy stole.

— Tylko tyle? Czyżby ci się nie spodobał? — Udałam zdziwioną.

— Nie, skądże. — Podniósł się z miejsca i pochylił przez stół w moją stronę. — Możemy o tym porozmawiać kiedy indziej, na osobności? — zapytał, a wręcz zażądał, szczególnie akcentując ostatnią część swojej wypowiedzi.

— A o czym wy tak szepczecie? — Nagle zaciekawiła się mama, ignorując, paplającą kolejne plotki, ciotkę. Idealny moment sobie wybrała.

— Właśnie przypomniałam Jasonowi, że chyba zapomniał ci o czymś powiedzieć. Prawda? — Przeskakiwał wzrokiem to na mnie, to na moją matkę i wyprostował się na swoim siedzisku, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.

— Tak naprawdę nic ważnego, to może poczekać. — Zaśmiał się, próbując udawać wyluzowanego.

Kiedy sięgnął po kieliszek, okazało się, że był pusty, tak samo, jak butelka. Cóż za idealny zbieg okoliczności, który pozwalał mi, w jeszcze prostszy sposób poprowadzić moją intrygę.

— Och! — westchnęłam. — Czyli to, że tak naprawdę nazywasz się Marcus Landry, jest niczym ważnym?!

Wytrzeszczył oczy, patrząc na mnie ze złością. Matka zaskoczona wciągnęła gwałtownie powietrze, a ciotce łyżeczka wypadła z ręki, uderzając o talerz. Z tych nerwów biedak aż zakrztusił się własną śliną i zaczął kaszleć.

— Proszę, napij się. — Wyciągnęłam w jego stronę kieliszek z winem, jednak on szybko pokręcił przecząco głową.

Szybko się rozmyślił, skoro przed chwilą dosłownie miał zamiar się napić. Wstałam z miejsca, okrążyłam stół i zatrzymałam się tuż obok niego. Pot powoli zaczął pojawiać się mu na skroni, a dłoń zacisnął w pięść na materiale spodni.

— Wypij — zażądałam, stawiając kieliszek z alkoholem, który wcześniej mi nalano.

— Nie chcę. Ja... Muszę jeszcze gdzieś jechać! — oznajmił nerwowo, spoglądając to na mnie, to na wino.

— Ingrid, co ty wyprawiasz?! Możesz mi to wszystko wyjaśnić? — zażądała wyraźnie podenerwowana już matka.

— Zaraz się dowiesz — ucięłam szereg dalszych pytań, które zapewne zaraz by zadała i spojrzałam na nią znacząco. — A ty, — zwróciłam się do Jasona — przecież i tak już piłeś. Więc skąd nagle decyzja o jeździe dokądś? — Uniosłam brew, opierając się biodrem o brzeg stołu. — Zresztą na razie i tak nie pójdziesz, mamy sobie sporo do wyjaśnienia. Pij! — Nie zareagował. Nachyliłam się zatem do niego i wyszeptałam: — Widziałeś pistolet o dziewięciu milimetrowym kalibrze? Może nim cię przekonam...

Przełknął po raz kolejny gwałtownie ślinę i popatrzył na mnie, jakby chciał się upewnić czy mówiłam prawdę, a potem spojrzał jeszcze na pozostałych przy stole. Na dłużej swój wzrok zawiesił na Peggy. Też na nią zerknęłam i jednego stałam się pewna — ona też w tym maczała palce. Natomiast jej mąż wydawał się szczerze zainteresowany dalszym rozwojem wydarzeń, bo przyglądał się nam, przeżuwając ciasto i wymachując widelczykiem w powietrzu, gdy komentował obserwowaną sytuację. Chyba to jedyna pozytywna osoba, która pozostała w tej rodzinie.

W otchłani kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz