Wreszcie zasnął. Zhańbiona, poniżona i oszukana, myślałam tylko o jednym — ucieczce. Zaciskając z bólu powieki i zęby, dałam radę podnieść się z łóżka i go nie obudzić. Cierpienie, które rozchodziło się po całym ciele, było odmienne od tego doświadczanego jeszcze podczas szkoleń i czasami w pracy. Między innymi ze względu na osobę, od której go doświadczyłam.
Ledwo trzymając się na nogach i mrużąc oczy w ciemności panującej w pomierzeniu, dotarłam do szafy i wyjęłam z niej jedną z dwóch sukienek leżących na półce. Co chwilę w międzyczasie spoglądałam w stronę łoża, czy on, aby na pewno wciąż spał. Kiedy udało mi się cichutko odblokować zamek w drzwiach, poczułam kolejny przypływ adrenaliny i ruszyłam do salonu.
Nie przejmując się brakiem bielizny i bólem, włożyłam na siebie luźny, dresowy ciuch, który z zetknięciu z poranioną skórą, sprawiał wrażenie zrobionego z kolców. Liczył się czas i zachowanie ciszy. Podtrzymywana w pionie chyba już jedynie przez epiferynę, po omacku zgarnęłam ze stołu mrugający telefon. W przedpokoju na nogi wsunęłam przypadkowe buty, zgarnęłam torebkę i uciekłam z mieszkania, zamykając drzwi. Podpierając się ściany, podążyłam do windy, która niemal natychmiast po przywołaniu, otwarła się.
Wsiadłam do niej natychmiast i wybrałam parter na panelu. Cały czas obawiałam się, że Dexter za mną wybiegnie i zaciągnie siłą do mieszkania. Tej nocy nie widziałam w nim człowieka, którego wydawało mi się, że znałam przynajmniej w jakimś stopniu. Niczym demon wyżywał się na mnie, choć w niczym mu nie zawiniłam.
Opuściłam windę, a później i budynek. Było mi słabo, zimno; pociągałam nosem i kuliłam się z bólu, ale nie mogłam się zatrzymać. Musiałam uciekać. W ciemną noc, chwiejąc się na nogach, nie zwracając uwagi na wibrujący w torbie telefon, ruszyłam przed siebie.
— Ingrid?! — Usłyszałam, kiedy oddaliłam się już na kilka metrów od mojej kamienicy.
Poznawałam ten głos i z pewnością nie należał on do Dexter'a. To był Bradley. Słysząc trzask drzwi od samochodu, starałam się przyśpieszyć. Nie chciałam, aby widział mnie w takim stanie, a jednocześnie miałam w głowie resztki świadomości i wiedziałam, że należały mu się wyjaśnienia w związku z tym, że zapewne długo tu czekał, bo razem mieliśmy jechać coś sprawdzić. A żeby dotrzeć na miejsce o szóstej rano, było trzeba wyjechać w środku nocy. Ciało z każdą chwilą coraz bardziej odmawiało mi posłuszeństwa, aż musiałam podpierać się ściany, aby utrzymać się na nogach.
— Ingrid, do cholery, co się z tobą dzieje?! Co ty wyprawiasz? — zapytał nieco podniesionym głosem, po tym, jak już do mnie podbiegł.
Czułam, że zaczynam się chwiać i osuwać w dół. Nie padłam jednak na ziemię, bo Brad zdążył mnie złapać. Wywołując tym samym jeszcze większy ból, przez który krzyknęłam. Chwilę później odezwał się jakiś okoliczny pies.
— Nieee...
— Co ci jest? — Odwróciłam głowę, aby nie patrzyć mu w oczy i starałam się stanąć o własnych siłach, co mi się nie udawało.
— Boli. Pomóż — wyjęczałam nie do końca świadomie i płaczliwie, wiedząc, że tak czy inaczej on by nie odpuścił.
Poza tym wątpiłam, że w stanie, w jakim się wtedy znajdowałam, dałabym radę daleko zajść. Podtrzymując mnie, zaprowadził do samochodu. Próbował coś jeszcze się ode mnie dowiedzieć, jednak zbyt przerażona i oszołomiona bólem byłam, żeby cokolwiek więcej mu powiedzieć. Kiedy otworzył mi od strony pasażera i powiedział, abym wsiadła, zaprotestowałam, kręcąc głową i szepcąc, że nie dam rady. Otworzył więc tylne drzwi i jakoś, w dużej mierze dzięki jego pomocy, wyłożyłam się na siedzeniach na mniej bolącym boku.
CZYTASZ
W otchłani kłamstw
Bí ẩn / Giật gânIngrid jest młodą, silną kobietą z dużym bagażem doświadczeń. To, kim jest i czym się zajmuje, wiąże się z ciągłym niebezpieczeństwem. Nawet najdrobniejszy błąd może spowodować, że straci wszystko, co do tej pory wypracowała. W środowisku, w którym...