Rozdział 24

45 16 7
                                    

Ludzie, którzy mieli pilnować Gerald'a, zjawili się dopiero następnego dnia po południu. Ledwo trzymałam się już na nogach, a ból rozchodzący się aż do czubków palców u ręki, dodatkowo pogarszał sytuację. Trzymałam się jeszcze jakoś dzięki kawom i energetykowi. Marzyłam o znalezieniu się w mieszkaniu, wzięciu tabletek i zaśnięciu. Chociaż wątpiłam, czy ten sen da mi jakiekolwiek wytchnienie...

Kiedy tylko Bradley dostał wypis i wszystko inne było załatwione, wróciliśmy do mieszkania. Przez większość czasu panowała pomiędzy nami cisza. Szybko ogarnęłam wszystko, co trzeba było, pozbyłam się pobrudzonych krwią ubrań i jej śladów z mojego ciała. Potem wykończona do reszty padłam na łóżko. Środki nasenne dodatkowo zrobiły swoje i szybko zasnęłam.

Po przebudzeniu się, w pokoju panowała zupełna ciemność. Nie zwracając na to zbytniej uwagi, zerwałam się z materaca i ruszyłam do łazienki. Wszystko było już pogaszone w mieszkaniu, a więc Brad musiał spać. Zakluczyłam za sobą drzwi i ściągnęłam koszulkę do spania i bieliznę. Czułam się taka brudna...

Stałam w nocy pod prysznicem, z którego leciała gorąca woda i patrzyłam na swoje dłonie. Wciąż miałam wrażenie, że była na nich krew. Tamten moment do mnie nieustannie wracał. Mimo świadomości, że swoje za kołnierzem miał, wciąż był człowiekiem i niekoniecznie zasługiwał na śmierć. Równie dobrze ja mogłam zginąć.

Odgarnęłam z twarzy mokre pasma włosów, a potem przyłożyłam drżącą rękę do ust. Miałam ochotę wykrzyczeć wszystko, co czułam. Jednak jedynie żałośnie jęczałam, trzęsąc się z nadmiaru emocji. Szorowałam skórę aż do czerwoności, żeby mieć pewność, że nie pozostała na niej ani kropla jego krwi.

Tej nocy już nie zasnęłam. Siedziałam w tymczasowym pokoju, z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej, lodem przyłożonym do potłuczonego, opuchniętego barku i wpatrywałam się tępo w ciemność. Dołowałam się jeszcze bardziej, analizując wszystko.

Mijały kolejne godziny, a wraz z nimi i dni. Sytuacja z nocy po powrocie powtórzyła się jeszcze jeden raz. Wtedy Brad również nie mógł spać. Martwił się, zresztą ja też. Siedzieliśmy więc wspólnie na kanapie w salonie, oglądając jakiś film i czerpiąc, jak najwięcej się dało z wspólnej chwili. Jakoś łatwiej było przez to wszystko przechodzić z człowiekiem, który mnie rozumiał. Bezlitosny dla innych, wyrachowany i oziębły, kiedy tylko zachodziła taka potrzeba, był jak najlepszy przyjaciel.

Codziennie przez dziesięć dni pracowaliśmy jeszcze nad domknięciem śledztwa. Skompletowaniem wszystkich potrzebnych papierów, zatuszowaniem sprawy u organizacji śledczych, zatarciem wszelkich śladów za sobą, a ostatecznie spotkaniem z tutejszym dowództwem departamentu ASA, w którego ręce przekazaliśmy Etter'a.

Wraz z jego zakończeniem, sprawa została oficjalnie zamknięta, wynagrodzenie przyznane, a notatka o sukcesach w pracy, dołączona do papierów. Dzień później mieliśmy zarezerwowany lot samolotem do San Francisco. Wszystko wskazywało na to, że święta uda mi się spędzić w domu. Cieszyło mnie to.

Postanowiłam, że zrobię Dexterowi niespodziankę swoim przyjazdem i nic mu o tym nie wspominałam. Mamie wstępnie zapowiedziałam, że zjawię się na święta. Następnego dnia rano miałam już wszystko spakowane. Zjadłam szybkie śniadanie i zaczęłam się przebierać, jednak trzeba było zająć się jeszcze stłuczeniem, które wczoraj jeszcze na własne życzenie pogorszyłam, gdy walczyłam z walizką. I pomyśleć, że już tak nie bolało, jak na początku. To nie, ja głupia musiałam się uprzeć i szarpać...

— Brad! — zawołałam, aby tu przyszedł. — Mógłbyś mi, proszę, pomóc i posmarować bark? — zapytałam, stojąc do niego plecami w samym staniku, spodniach i koszulce przyciśniętej do klatki piersiowej.

W otchłani kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz