Rozdział 21

58 18 11
                                    

Nabuzowana emocjami już podczas powrotu do tymczasowego lokum, wiedziałam, że nieprędko zasnę. Mimo że była późna godzina, a noc powoli zbliżała się ku świtowi. Ludzie wciąż szwendali się po ulicach. Jedni rozbawieni, inni skuleni, a może i nawet spłukani po nieudanych rozgrywkach hazardowych. Lubiłam ich obserwować i snuć scenariusze tego, co ich dręczyło.

Kiedy tylko znaleźliśmy się w mieszkaniu, tak jak obiecałam, zajęłam się jego ranami. Później każdy poszedł w swoją stronę. Gdy stwierdziłam, że siedzenie w pokoju nic mi nie da, wyszłam z niego na zewnątrz.

Stałam na tarasie, paląc już drugiego papierosa i przyglądając się pogrążonej jeszcze we śnie okolicy. Będąc w swojej piżamie i narzuconym na nią szlafroku, nie zwracałam uwagi na otaczający mnie chłód. Mimo że w normalnych okolicznościach o tej porze powinnam już spać; co zresztą organizmowi wyszłoby na dobre, to od natłoku myśli oka nie byłam w stanie zmrużyć.

Niepostrzeżenie na balkonie zjawił się również Bradley. Bez pytania sięgnął po szluga, zapalając i zaciągając się nim. Oparł się w milczeniu o balustradę i skoncentrował swój wzrok na jakimś punkcie w oddali. Wypuściłam dym ustami i zerknęłam na mężczyznę obok mnie. Stwierdziłam, że to właśnie odpowiedni moment, aby szczerze porozmawiać.

— Mój ojciec zawsze powtarzał, że pod osłoną nocy, łatwiej wyznać prawdę — westchnęłam, przywodząc na myśl tego wspaniałego człowieka. — Spróbujmy, nie odwlekajmy naszej rozmowy na później. — Zachęcałam, dokańczając papierosa.

— Nie odpuścisz, Gri, prawda? — Nie popatrzył na mnie, ale śledząc wzrokiem wyraz jego twarzy, zauważyłam, jak nieznacznie uniósł kącik ust. — Początkowo, kiedy zemdlałaś, myślałem, że upewnię się, czy aby na pewno nic ci nie jest, a później udam się do podziemi. Szczerze, taki obrót spraw byłby mi na rękę... Nie chciałem cię w to mieszać, ale zdążyłem się przekonać, że jeśli bardzo się uprzesz, to nic nie odciągnie cie od tego, aby to zrobić. — Zgasił peta w papierośnicy i wreszcie na mnie spojrzał. — To była chyba pierwsza rzecz, która mi w tobie zaimponowała, gdy zaczęliśmy współpracę. Wtedy nie myślałem nawet o tym, że będziemy ze sobą tak długo współpracować.

— Czemu? — Poprawiłam pasek od szlafroka, ciaśniej otulając się materiałem.

— Miałem plany, aby zrezygnować w pracy w ASA. Na mojej głowie oprócz tego było pilnowanie spraw firmy, po tym jak on przekazał mi swoje obowiązki. Wierzył we mnie, zawsze cholernie we mnie wierzył. Wtedy to dzięki niemu nie przestałem pracować w agencji, to było korzystniejsze pod wieloma względami. Ostatnie miesiące minęły nam na kontakcie telefonicznym, nie spodziewałem się, że dzieje się faktycznie coś złego, myślałem, że po prostu potrzebował się uwolnić od tego wszystkiego i dlatego kazał mi pilnować jego interesu, jednak to nie o to chodziło... — Złapał za nasadę nosa, uciskając ją delikatnie i marszcząc czoło.

— To do niego wtedy pojechałeś, prawda?

— Tak. Tamtego dnia zadzwoniła do mnie pielęgniarka. Początkowo myślałem, że to żart. On i szpital? Nigdy w życiu! — Zaśmiał się gorzko. — Jednak to wszystko okazało się najszczerszą prawdą. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego on o niczym mi nie powiedział. Nic, zupełnie nic, rozumiesz? Miałem mu to za złe, kiedy do niego leciałem, chciałem mu to wręcz wykrzyczeć.

— To zrozumiałe, byłeś zły, działałeś pod wpływem emocji. — Starałam się to uzasadnić, widząc, że się z tym gryzie.

— Nie. Nie, gdy zobaczyłem go w jednej ze szpitalnych sal. Był rośliną! Wielki facet, który był dla mnie niczym mentor, w ogóle nie mógł się ruszyć! — warknął, ukazując, jak mocno emocjonalnie musiał być związany z tym człowiekiem. Uścisnęłam jego dłoń, chcąc dodać mu otuchy. — Miał jeszcze tyle planów... Postanowiłem, że pomogę mu, zasługiwał na to, jak nikt inny. Robiłem wszystko, co tylko się dało, jednak z dnia na dzień widziałem, jak gaśnie w oczach. Zdążył mi jeszcze wyjawić prawdę o tym, co się wydarzyło kilka miesięcy wcześniej i umarł.

W otchłani kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz