Rozdział 17

70 21 11
                                    

- O, boże... - wyszeptałam, nadal tępo patrząc na osobę naprzeciw mnie.

Stał przede mną. On, którego miałam rzekomo już więcej nie spotkać. Po ostatnim razie, kiedy pod wpływem emocji zadzwoniłam do niego w środku nocy, zastanawiałam się nawet, czemu nie odebrał. A teraz nagle stał tu przede mną. Dexter. Wyglądał nieco inaczej, niż wtedy, kiedy widziałam go po raz ostatni. Miał na krótko obcięte włosy i kilkunastodniowy zarost. Gdy spojrzałam mu wreszcie w oczy, nie widziałam tego radosnego błysku w jego wzroku, co dawniej.

Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, przyciągnął mnie do siebie i objął ciasno ramionami. Nie pojmowałam jego zachowania. Tego, czemu w ogóle pojawił się pod drzwiami mojego pokoju hotelowego, pomijając nawet fakt, skąd wiedział, gdzie mieszkam. Postanowiłam jakoś na to odpowiedzieć i odwzajemniłam gest, poklepując go delikatnie po plecach. Tak dziwna, niespodziewana reakcja, którą wciąż nie do końca rozumiałam.

- Co tu robisz? - zadałam jedyne pytanie, które w tamtym momencie przychodziło na myśl.

- Przepraszam. Pani zamówienie. - Usłyszałam nagle głos kobiety z obsługi hotelowej, wciąż stając przy otwartych drzwiach.

Odsunęłam się od Dexter'a, w międzyczasie pytając, czy nie chce nic do picia i zaprosiłam go do salonu. Odebrałam swoją kawę i ciasto, po czym podziękowałam, prosząc o doliczenie tego do mojego rachunku i zamknęłam drzwi. On zajął miejsce na sofie i nieco nerwowo rozglądał się po pomieszczeniu, bębniąc palcami o udo. Usiadłam obok niego, odstawiając talerzyk i filiżankę na stół.

- Dobra, teraz już nic nam nie powinno przeszkodzić. A więc czemu? Czemu tu jesteś, Dexter? - Ułożyłam dłonie na kolanach i przyglądałam się mu, oczekując na odpowiedź.

- To głupie, ale... - westchnął i przejechał dłonią po twarzy. - Bałem się o ciebie. Myślałem, że zginęłaś. - Przerażał mnie nieco... Patrzyłam mu prosto w oczy i widziałam, że nie kłamał, ale za jego słowami kryło się coś więcej. W międzyczasie złapał mnie za rękę. - To było tak realistyczne. Oni... - Zaczął mówić, ale robił to z takim trudem, jakby każde wypowiedziane słowo sprawiało mu jeszcze większy ból.

Mocniej uścisnął moją dłoń, zacisnął powieki i napiął mięśnie ciała, pochylając głowę i kręcąc nią w geście zaprzeczenia czemuś.

- Kim są ci oni, Dexter? - Odważyłam się w końcu zapytać, kiedy umilkł na dłuższą chwilę.

- Nikim! - odpowiedział gwałtownie i wstał ze swojego miejsca. Przybrał swoją maskę obojętności i spojrzał na mnie, zszokowaną tym, co się wydarzyło na przestrzeni zaledwie kilkudziesięciu minut. - Przepraszam. Chyba nie powinienem był tu przychodzić. - Zawahał się, poddając w wątpliwość słuszność swojego czynu.

- Nie. Znaczy... - Zaczęłam, nie wiedząc, co właściwie w takiej chwili należałoby powiedzieć. - To już nie ważne, skoro tu jesteś. Zacznijmy od tego, że z powrotem usiądziesz. A potem jeszcze raz, na spokojnie opowiesz mi, co rzekomo miałoby mi zagrażać i porozmawiamy - zażądałam.

Spojrzał w stronę drzwi wyjściowym i pokręcił lekko głową. Ostatecznie, zajął miejsce obok mnie, obserwując dokładnie wszystko wokół, jakby coś go niepokoiło. Kiedy mój telefon zaczął dzwonić, drgnął gwałtownie i napiął mięśnie, a jego oczy pociemniały. Miałam wrażenie, że poczuł ulgę, gdy odrzuciłam połączenie, a dzwonek ucichł. Dziwne...

- Zmieniłaś się.

- Może po prostu dorosłam? - zapytałam retorycznie, wzruszając ramionami. - Zresztą ty też nie jesteś taki sam. - Kiwnął głową, ale się nie odezwał.

W otchłani kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz