* Scott Sorento *
Korytarz, którym szedł oświetlony był nieprzyjemnym dla oczu światłem jarzeniówek, które odbijało się od białych ścian. Czasem myślał nad wzięciem ze sobą okularów przeciwsłonecznych, jednak zawsze rezygnował z tego pomysłu kręcąc głową. Właście dlatego zaciskał usta w cienką linię usilnie ignorując kujący ból w oczach. Nigdy nie rozumiał, jakie znaczenie ma kolor ścian w laboratorium, a tym bardziej poza nim. Niestety przemalowanie ścian znajdowało się niemal na końcu listy wydatków, które musiał ponieść. Przede wszystkim finansował badania. Tylko one miały dla niego jakiekolwiek znaczenie, musiał więc upewnić się, że wszystko pójdzie zgodnie z jego planem.
Był wysoki dlatego za każdym razem, gdy wchodził do pomieszczenia miał wrażenie, iż musiałby schylić się, aby przejść przez futrynę. Powolnym krokiem przemierzał pomieszczenie wypełnione chemikaliami i przyrządami, których przeznaczenia nie znał. Uniósł brew na widok ilości papierów walających się po podłodze, ale zdecydował się nie komentować tego, jego ludzie mogli pracować w bałaganie tak długo, jak długo odnosili efekty. Zbliżył się do jednego z kilku stołów w pokoju, przy którym siedział jeden z pracujących dla niego naukowców. Położył dłoń obok dużego mikroskopu, w który wpatrywał się mężczyzna, a jego biały, laboratoryjny fartuch zahaczył o probówkę. Mężczyzna odsuwając się od urządzenia przeklął w myślach, poprawiając jego poły.
- Jak idą badania? - zwrócił się do swojego pracownika, wyrywając go tym samym z zamyślenia.
Ten słysząc zniecierpliwiony głos szefa uniósł wzrok spotykając się z jego bladoniebieskimi tęczówkami, uważnie obserwującymi każdy jego ruch. W zielonych oczach naukowca pojawiło się wahanie, na co mężczyzna ze złości zacisnął usta w cienką linię, a dłonie w pięści.
- Próbka zareagowała na związek C12, ale nie tak, jak byśmy tego chcieli - odpowiedział ostrożnie dobierając słowa i przeczesując dłonią swoje siwe już włosy. - Wygląda na to, że ilość chromosomów ma kluczowe znaczenie w całym procesie. Jeden mniej i związek nie wykazuje żadnej reakcji. Ponad to cała reakcja przebiega zbyt gwałtownie.
- A jeden więcej? - przerwał mu zniecierpliwiony brunet.
Te badania trwały już zbyt długo, a oni wciąż nie mieli zadowalających efektów. Czas był ich wrogiem, a jednocześnie zdawał sobie sprawę, iż pośpiech zniweczy ich zamiary. Właśnie przez to spędzał tyle godzin zastanawiając się, co jeszcze powinien zrobić, w jaki sposób przyśpieszyć cały proces. Musiał ostrożnie dobierać ludzi, których mógł wtajemniczyć w badania, a znalezienie dobrego naukowca chcącego mu pomóc wcale nie było takie łatwe. Nawet, kiedy oferował im znacznie więcej pieniędzy, niż zarabiali na marnych stanowiskach zajmowanych w rządowych placówkach.
- Tu pojawia się problem. Wydaje mi się, że powinniśmy się skupić na zwiększeniu ilości chromosomów, jednak wówczas reakcja jest niestabilna.
- Zatem potrzebujemy czegoś, co ustabilizuje cały proces - dokończył za niego mężczyzna, przeczesując swoje brązowe włosy.
Zamknął na moment oczy. Sam był naukowcem, zdawał więc sobie sprawę, jak trudne będzie znalezienie składnika, który ustabilizuje cały proces i jednocześnie nie wpłynie na pożądane przez niego efekty. Miał więc do wyboru podjęcie ryzyka, albo dalsze czekanie na wyniki oraz większą serię porażek.
- A co z nowymi próbkami? Sprawdzałeś je? - zapytał starszego naukowca.
- Johnson się nimi zajmuje, ale wczoraj wieczorem skatalogował je, jako zwykłe B47.
Brunet po raz kolejny zacisnął jedną z dłoni w pięść. Ile to już porażek poniósł? Ile z tak ciężko zdobytych próbek okazało się bezwartościowych? Powinien się poddać, a jednak wciąż nie potrafił przyznać się do porażki. Zbyt długo nad tym pracował, aby zrezygnować, a poddanie się nigdy nie leżało w jego naturze.
- Powiadom mnie, gdy znajdziecie coś nowego - odszedł w stronę drzwi, ale zatrzymał się przy nich i odwrócił. - Użyj cydru.
Na twarzy starszego naukowca odmalował się szok, ale brunet nie dbał o to. Opuścił laboratorium, a wspinając się po schodach myślał tylko o tym, że tym razem musi mu się udać. W końcu cydr był ich tajną bronią. Jedną z pierwszych próbek, jakie pozyskał i badał przez lata. To właśnie dzięki niej zaczął swoje badania.
Cydr musi przynieść mu sukces.
* Nathaniel *
- Intuicja cię nie zawiodła stary - usłyszałem w słuchawce wesoły głos Bruno, jednego z naszych informatyków. - Ten facet pracuje jako tajniak w *Interpolu.
- Interpol? - powtórzyłem zaskoczony.
To, iż większość agencji rządowych chce nas dopaść nie było niczym niezwykłym, ale i tak byłem pod wrażeniem, że gościowi udało się do nas dotrzeć. Niewielu to potrafiło. Chociaż prędzej czy później dowiadujemy się o każdym, a wtedy pozostawało tylko jedno. Trzeba pozbyć się problemu.
- Wygląda jednak na to, że to nie o was mu chodzi. Przynajmniej nie bezpośrednio - w tle słyszałem odgłos uderzania w klawiaturę, gdy Bruno zamilkł na chwilę. - Pamiętasz gości, którym ostatnio sprzedaliście broń? Tą, która miała trafić do Tajlandii? Okazuje się, że goście, którzy ją od was kupili są poszukiwani.
- To nic nowego - powiedziałem mało zainteresowany. Często robiliśmy interesy z ludźmi poszukiwanymi w przynajmniej kilku krajach świata. - Domyślam się, że jeden z nich zaczął gadać. Zajmę się agentem, a ty znajdź kogoś, kto pozbędzie się problemu w Tajlandii.
- Jasne szefie - zaśmiał się zanim się rozłączył.
Schowałem telefon do kieszeni myśląc o tym, jak najlepiej załatwić tę sprawę. Nie mogłem od tak wpakować kulki w łeb agenta Interpolu. Trzeba było załatwić to tak, żeby nikt nie mógł powiązać jego śmierci z nami. Inaczej będą problemy. Bynajmniej nie niemożliwe do rozwiązania, ale zawsze. Poczułem obejmujące mnie od tyłu ramiona oraz drobne dłonie wsuwające się pod moją koszulkę. Uśmiechnąłem się.
- Nie śpisz już? - spytałem odwracając się w jej stronę.
Uśmiechnęła się zanim wtuliła się we mnie.
- Znowu jakieś problemy? - zmarszczyła brwi z niepokojem.
Czasem zastanawiałem się, czy nawet mimo tego, co razem przeszliśmy powinienem mówić jej o tym, czym aktualnie się zajmowałem. Część mnie kochała ją oraz podziwiała za to, że wiedząc, co robię wciąż przy mnie była i sama w jakimś stopniu weszła do tego świata, ale ta druga nie mogła znieść tego, że w ten sposób Zoe się narażała. Czasem żałowałem, że ją w to wciągnąłem.
- Trochę większe niż zazwyczaj, ale poradzę sobie. Jak zawsze - posłałem jej uśmiech, po czym złożyłem pocałunek na jej czole.
- Czasem zastanawiam się, czy jest coś, czego nie potrafisz zrobić - zaśmiała się.
- Nie potrafię ci się oprzeć - oznajmiłem schylając się.
Całowałem ją przyciągając mocniej do siebie, uwielbiałem czuć jej ciało napierające na moje. Właśnie miałem pozbyć się jej koszulki, kiedy przerwał nam płacz. Oderwaliśmy się od siebie, a Zoe westchnęła. Razem poszliśmy na górę do pokoju Alayi. Wziąłem córkę na ręce, a ta natychmiast przestała płakać i uśmiechnęła się tym ślicznym, dziecięcym uśmiechem.
- Już nie mogę się doczekać, jak zacznie cię rozstawiać po kątach, kiedy podrośnie - zachichotała moja ukochana.
- Nawet tak nie żartuj - odpowiedziałem z udawanym przerażeniem. - Będziesz grzeczną córeczką tatusia, prawda? - zwróciłem się do małej.
Poczułem, jak Zoe siada koło mnie. Ona również patrzyła na nasze maleństwo uśmiechając się. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała ją po główce.
Zrobię wszystko, żeby tak było już zawsze. Pomyślałem wiedząc, że zrobię wszystko, byśmy byli szczęśliwą rodziną. Dlatego musiałem, jak najszybciej pozbyć się tego agenta. Oddałem małą Zoe po czym wstałem.
- Muszę porozmawiać z Chrisem - pochyliłem się całując ją krótko. - Zaraz wracam.
Zanim opuściłem pokój zerknąłem jeszcze na Zoe i Alaye z uśmiechem.
* Interpol – (International Criminal Police Organization) międzynarodowa organizacja policji pomagająca organom ścigania w walce z wszelkimi formami przestępczości. Działa w 190 krajach.
CZYTASZ
Nieumarli 03 - Nasze Wilki
Loup-garouNathan usłyszał Nialla. Teraz razem z Zoe muszą dowiedzieć się, kim dokładnie są Aster i Niall, a także odkryć dawno zapomnianą przez ich rasę część wilczej natury. Dzięki temu będą mogli uratować przed śmiercią całą swoją rasę. Tylko, czy zechcą po...