Domy, w których się zatrzymaliśmy właściwie bardziej przypominały trzy leśne chatki wybudowane w niewielkiej odległości od siebie i z każdej strony otoczone kilometrami lasu. Nie byłam pewna, czy nadal znajdowaliśmy się na terenie Kanady czy może wróciliśmy do kontynentalnych Stanów, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Mój ojciec musiał zostać z Chrisem i Aną, ponieważ dodatkowy wolny pokój w naszym domku przypadł Alayi, a Elach stanowczo odmówił zamieszkania z Jamesem oraz Nadią. Nie wtrącałam się w to wdzięczna, iż nie musieliśmy ukrywać się w samochodach czy magazynach, albo innych zdecydowanie gorszych miejscach. Chociaż ciągłe przeprowadzki były bezpieczniejsze naprawdę nie chciałam żyć na walizkach z małą Alayą. Dzieci potrzebowały stabilności i bezpieczeństwa, a odkąd zaczęły się te ataki z każdym kolejnym dniem coraz mniej z tego mogliśmy jej zapewnić.
Nie dane jednak było nam się cieszyć szczęściem zbyt długo. Nie byłam pewna, który to właściwie był dzień naszego pobytu, nie liczyłam ich, ale już z samego rana pożałowaliśmy, iż w ogóle nadszedł. Ana wczesnym rankiem wpadła do nas chcąc zabrać małą a spacer i być może do czegoś w rodzaju miejscowego ogrodu zoologicznego, gdyby takowy był w okolicy pamiętając, jak bardzo naszej córeczce spodobało się w poprzednim. Pożegnałam je z uśmiechem, po czym wróciłam do łóżka kładąc się na powrót obok ukochanego i przytulając do jego piersi. Nadal spał, co było niezwykłe, ponieważ przez ostatni czas zwykle wstawał o świcie, jednak nie zamierzałam narzekać czy budzić go. Niestety ledwo zamknęłam oczy z nadzieją na jeszcze kilka godzin snu usłyszałam czyjeś kroki na zewnątrz. Nie byłoby to nic niezwykłego, gdyby nie fakt, iż nie był to nikt z naszej rodziny. Byliśmy z tego, co wiedziałam z dala od cywilizacji, uznałam więc że musieli to być zagubieni turyści. Nie przejęłam się tym za bardzo. Ponownie wstałam, zeszłam na dół i wyszłam na zewnątrz chcąc jakoś im pomóc.
- Zgubiliście się? - odezwałam się do dwóch mężczyzn stojących niedaleko naszego domku.
Zanim zdążyłabym zdać sobie z tego sprawę mężczyźni wyciągnęli zza pleców broń. Nawet nie zastanawiałam się nad zrobieniem uniku. Dopiero, kiedy poczułam irytujący, choć znośny ból w brzuchu dotarło do mnie, że pistolety miały srebrne kule, a zatem ci mężczyźni wiedzieli kim byliśmy. Odgłos wystrzału obudził Nathana, ponieważ zaledwie kilka sekund później stał przy mnie. Kątem oka dostrzegłam jego pazury.
- Zanim was zabiję - powiedział na pozór spokojnym tonem - chcecie wyjawić mi, kto was nasłał?
- Zabijesz nas? - jeden z mężczyzn zaśmiał się, a drugi uśmiechnął wyraźnie rozbawiony. - To my pozbędziemy się was, zapchlone kundle!
Uniósł broń i ponownie wystrzelił. Tym razem chciałam się ruszyć, ale jak tylko spróbowałam ból przeszył całe moje ciało rozchodząc się od miejsca, w którym mnie postrzelono. Spojrzałam w dół i ku własnemu przerażeniu odkryłam, iż krew wypływająca z rany miała ciemniejszą, niemal czarną barwę. Poza tym ból, który odczuwałam był znacznie silniejszy niż powinien być przy kontakcie ze srebrem.
- Nathan - wymówiłam jego imię zaniepokojona, a on od razu spojrzał na mnie.
Jego wzrok powędrował do rany na moim brzuchu. W lodowato niebieskich oczach pojawiło się zmartwienie i troska. Dotknął rany na co jęknęłam czując, jakby setki igieł wbijało się w moje ciało.
- Nie ma kuli - wyszeptał jednocześnie zdumiony, wściekły i przestraszony. - Co jej zrobiliście?! - krzyknął do nich.
Obaj zachichotali zanim jeden z nich stwierdził, że za chwilę to samo zrobią z nim. Rana z każdą mijającą sekundą bolała coraz bardziej. Nie wiedziałam, co się działo i dlaczego skoro nie było w niej kuli jeszcze się nie zaleczyła. Widziałam, jak Nathan ruszył w ich stronę, ale w tej samej chwili rozległo się więcej strzałów z różnych stron. Nie byłam w stanie się ruszyć, a mój ukochany nie dał rady dotrzeć do mnie wystarczająco szybko i wydostać nas stamtąd. Obydwoje oberwaliśmy kilka razy, choć większość Nathan wziął na siebie.
- To was unieruchomi dopóki nie dotrzemy do ośrodka - oznajmił mężczyzna, który dopiero wyszedł zza drzew.
Przeszło mi przez myśl, że pozostali byli blisko i na pewno słyszeli strzelaninę, że zaraz się tu zjawią i nam pomogą. Ta nadzieja umarła, kiedy Nathan i ja padliśmy na ziemię niezdolni się poruszyć, a grupa mężczyzn zawlokła nas do samochodu, który pojawił się w międzyczasie. Było to jedno z większych aut dostawczych, których tylną część wyłożono srebrem. Nasze nadgarstki i kostki związali srebrnymi łańcuchami i wrzucili nas tam. W środku byli Chris, James i Nadia. Jedynie James zachował przytomność, chociaż sądząc po jego spojrzeniu nie na długo. Zapewne tak samo, jak ja i Nathan.
- James - odezwał się mój przeznaczony zwracając na siebie uwagę brata. - Co to za jedni?
- Nadia - powiedział słabym głosem. - To oni ją porwali.
Słyszałam własne serce, które po tym, jak usłyszałam tą rewelację przyspieszyło. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co robić. Jedyne na czym mogłam się skupić było to, iż Any i Alayi nie było z nami. Błagałam w duchu każde bóstwo, jakie tylko istniało, aby to znaczyło, że moja mała córeczka była bezpieczna.
- Zoe - Nathan wpatrywał się we mnie z mieszanką żalu i wściekłości. - Wybacz.
Pokręciłam głową, a łzy zamazały mi obraz jego przystojnej twarzy.
- To nie twoja wina - zapewniłam go. - Tak bardzo boję się o - zaczęłam, ale nie dał mi skończyć.
- Wiem - wtrącił się, zanim wypowiedziałam imię córeczki. - Ja też najdroższa, ale musisz obiecać mi, że będziesz silna. Przyrzekam, że zrobię wszystko, co będę mógł, aby was uwolnić.
Chciałam go objąć i rozpłakać się. Potrzebowałam czegoś, czegokolwiek co dałoby mi chociaż złudne poczucie bezpieczeństwa. Potrzebowałam jego ramion wokół mnie, tego jak gładził mnie po policzku czy włosach, uspokajających słów szeptanych do ucha i jego siły, na której zawsze mogłam polegać. Nie potrafiłam przestać płakać choć wiedziałam, iż rani go to. Byłam jednak zbyt przerażona. W końcu ból wygrał i ciemność, która powoli zaczęła mnie otaczać pochłonęła mnie całkowicie.
Gdy się ocknęłam pierwszym, co zarejestrowałam były zapachy członków mojej rodziny oraz dwa pochodzące od ludzi. Jeden był obcy, ale ten drugi wydawał się w jakimś stopniu dziwnie znajomy. Otworzyłam oczy i chciałam się ruszyć, ale coś uniemożliwiło mi to. Zerknęłam na swoje ręce oraz nogi, aby przekonać się, iż wciąż były skute srebrem, którego z jakiegoś powodu nie mogłam złamać. Później spojrzałam na rodzinę. Wszyscy byli przytomni, wściekli, a także bali się o siebie nawzajem.
- Miło, że w końcu wszyscy się obudziliście - przemówił męski głos.
Dopiero wtedy zwróciłam na niego uwagę. Wysoki mężczyzna, brunet stał przed nami z zadowoleniem przyglądając się nam bladoniebieskimi oczami, w których widniała satysfakcja. Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam, natomiast kobiety stojącej po jego lewej stronie nie spodziewałam się już nigdy więcej ujrzeć.
Trochę kiepski, jak dla mnie ten rozdział. :( Ktoś z Was ma pomysł, kim jest ta kobieta?
![](https://img.wattpad.com/cover/89762142-288-k59550.jpg)
CZYTASZ
Nieumarli 03 - Nasze Wilki
WerewolfNathan usłyszał Nialla. Teraz razem z Zoe muszą dowiedzieć się, kim dokładnie są Aster i Niall, a także odkryć dawno zapomnianą przez ich rasę część wilczej natury. Dzięki temu będą mogli uratować przed śmiercią całą swoją rasę. Tylko, czy zechcą po...