🖤 Rozdział 15 🖤

1.4K 119 21
                                    

Na kolacji poprosiłem Ślizgonów, aby nie wychodzili z pokoju wspólnego, dopóki nie złożymy z Emily szczególnej wizyty. Wielu z nich zareagowało na to lekceważąco.
Zobaczymy, czy się posłuchają.
Emily jak zwykle nic nie jadła.
Zastanawia mnie, jakim cudem ona jeszcze żyje.
-Trzeba pójść do pokoju wspólnego i wyjaśnić kilka spraw. -obwieściłem, gdy byliśmy już w lochach.
-Nie chcę karać swojego domu, ale to chyba konieczne. -odparła, siadając w fotelu.
-Nie mamy pewności, że Potter nie wymyślił tej historii.
-Potter? Nie, on nie miałby po co to robić. -w jej tobie można było wyczuć lekką prowokację - Za to ty tylko szukasz czegoś na niego, żeby móc go ukarać. -teraz jej ton ociekał pretensjami.
-Skończmy temat. -skwitowałem oschle -Idźmy już do Pokoju Wspólnego. -nie czekałem na nią, tylko ruszyłem w przeciwnym kierunku lochów.
___________________*____________
-Chciałabym wyjaśnić sobie z wami kilka spraw. -zaczęłam na wstępie -Mianowicie, Pan Potter został odurzony amortencją. -Malfoy i Parkinson natychmiast wybuchnęli śmiechem -Mam podstawy podejrzewać o to Pannę Parkinson oraz Pana Malfoya.... -nie dokończyłam, bo w środku zdania wtrącił się Severus.
-Wszyscy, którzy wiedzą na ten temat cokolwiek, zobligowani są w tym momencie to powiedzieć. -w pokoju zapanowała cisza, a Severus świdrował wzrokiem każdego z osobna.
-Parkinson, Malfoy, idziecie ze mną. -obwieściłam i zapraszającym gestem wskazałam drzwi.
Severus dosłownie zjadał mnie wzrokiem.
Zaprowadziłam ich do gabinetu, który, niestety, musiałam dzielić ze Snape'em.
Usiadłam za biurkiem i wyjęłam dwa kawałki pergaminu.
-Usiądźcie. -rozkazałam, wskazując dwa krzesła po drugiej stronie szerokiego, mahoniowego biurka.
Posłusznie wykonali polecenie i przez dłuższą chwilę patrzyli na mnie przerażonym wzrokiem.
-Słucham.
-Bo my... No, tego... chcieliśmy trochę.... pożartować. Tak, takie.... uczniowskie wygłupy... -Malfoy nie potrafił złożyć zdania, widać było, że jest winien.
-Malfoy i Parkinson, przychodzicie na szlaban co wieczór. Do końca tygodnia macie zakaz opuszczania zamku i udziału w jakichkolwiek zajęciach i kołach pozalekcyjnych. Zrozumiano? -objaśniłam im oschłym tonem.
-Tak, Pani Profesor. Dobranoc. -smętnie wyszli z gabinetu, żegnając się po drodze z Nietoperzem.
___________________*____________
-Gdzie się wybierasz? -spytałem Emily, gdy zaczęła się szykować, od razu po wyjściu uczniów.
-Najpierw do Dumbledore'a, a pózniej chciałabym pójść na krótki spacer... mam natłok myśli. -powiedziała wymijająco.
-Jakieś wieści od Voldemorta? -spytałem, widząc, co się święci.
-Tak...Ale nie prosił o spotkanie.
-Na szczęście. -odetchnąłem z ulgą -Posłuchaj, mógłbym może... eee... przejść się z tobą? -dokończyłem oficjalnym tonem.
Zaskoczona tym pytaniem spojrzała na mnie i wybuchnęła śmiechem.
-Po co? -spytała, przybierając normalny wyraz twarzy.
-Mogę zostać, jeśli nie chcesz...
-Nie, na prawdę. Z przyjemnością wybiorę się z tobą. -posłała mi nieśmiały uśmiech -To ja pójdę do Dumbledore'a, a pózniej po ciebie przyjdę. -nie czekając na odpowiedź, wyszła z gabinetu. Przez dłuższą chwilę na korytarzu słychać było stukot jej obcasów.
Minęła godzina, zegar wybił już 9, a Emily nadal nie pojawiała się w lochach. Zacząłem się już poważnie martwić, czy nie wybrała się do Zakazanego Lasu sama.
Przecież to byłoby głupie...
Kiedy krótsza wskazówka musnęła liczbę 10 na pożółkłej tarczy staroświeckiego zegara, pogodziłem się z myślą, że nie wybierzemy się na przechadzkę. Postanowiłem poprzekładać niektóre narządy do świeżej formaliny, ogółem, posprzątać w składziku.
Właśnie przekładałem serce wilkołaka do nowego słoika, kiedy usłyszałem trzask drzwi. Od razu ruszyłem w kierunku salonu, gdzie zdawała się podążać.
-Długo cię nie było. -zarzuciłem jej, siadając po przeciwległej stronie kanapy.
-Tak wyszło. Przepraszam. -odpowiedziała bez wyrazu.
-Mogę wiedzieć, o czym tak długo rozmawialiście? -spytałem po chwili milczenia.
-Muszę niedługo wybrać się do Londynu, pozałatwiać kilka spraw, na kilka dni. -powiedziała, nadal nie patrząc w moją stronę.
-Aha. -nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Może mógłbym wybrać się z nią? Trochę przybliżyłoby mi to jej sytuację, nie byłaby taka tajemnicza...
-Nie, nie pojedziesz ze mną. -powiedziała krótko, zwracając głowę w moją stronę.
-Skąd ty....
-A podobno jesteś mistrzem oklumencji... -zaśmiała się pod nosem. Miała taki uroczy śmiech...
-Na prawdę mam uroczy śmiech? Miło mi. -znów zaśmiała się perliście -Ja jestem mistrzynią legilimencji, a zatem do takich celów jestem potrzebna Voldemortowi. -wypowiadając te słowa spoważniała.
-Severusie... -zaczęła niepewnie.
-Tak?
-Masz jakiś jakieś lekarstwo na... to? -podciągnęła rękaw, a moim oczom ukazała się wielka rana, od nadgarstka, do łokcia.
-CO TY ZROBIŁAŚ?! -natychmiast uścisnąłem rękę, żeby częściowo zatamować krwawienie.
-Byłam w Zakazanym Lesie. Tak, sama. I nie, nie dlatego, że twoje towarzystwo mi przeszkadzało. Byłam tam umówiona. Masz jakiś eliksir czy coś? -spytała, udając, że rana jej nie boli.
-Mam. Usiądź na biurku, uciskaj tutaj. Dobrze, zaraz wracam. -poszedłem w stronę składziku, wracając po chwili ze słoiczkiem w ręku.
-Pokaż mi to... -zacząłem uważnie się przyglądać. Niestety, usiadła kurczowo ściskając nogi, przez co mogłem obejrzeć ranę tylko z daleka.
-Musisz rozłożyć nogi. -starałem się mowić jak najbardziej fachowym tonem. Rzuciła mi dwuznaczne spojrzenie, posłusznie rozchylając nogi. Podszedłem bliżej niej, właściwe, za blisko. Przypadkiem otarłem się o nią, na co zareagowała cichym pomrukiem. Powtórzyło się to jeszcze klika razy. W końcu nie wytrzymałem,
-PANNO ADAMS, PROSZĘ MNIE NIE ROZPRASZAĆ. JEŚLI MAM PANIĄ WYLECZYĆ, MUSZĘ SIĘ SKUPIĆ. -wykrzyczałem, a ona zaczęła śmiać się jeszcze piękniej, niż do tej pory.
___________________*____________
Tak, wiem.
Dawno mnie nie było.
Ale pamiętajcie, dopóki nie napiszę, że kończę pisanie, serii nie mam zamiaru skończyć.
Kocham was,
xx

🌹🥀Miłość jest jak róża- piękna, ale czasem bolesna ~ Severus Snape 🌹🥀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz