Rozdział 8

3.9K 274 29
                                    


ANA

Przekręciłam się na drugi bok, ściskając udami miękką i ciepłą kołdrę. Łóżko było zbyt przyjemne, abym mogła się z niego wygramolić. Jeszcze nie teraz — pomyślałam.

— Jak długo masz zamiar spać? — zapytała osoba o znajomym głosie.

Dostając zawału, wróciłam na wcześniejszy bok, otwierając szeroko oczy. Światło słoneczne dało o sobie znać, oślepiając mnie na moment. Niechętnie przecierałam zamknięte powieki, starając się przyśpieszyć powrót jednego ze zmysłów. Stopniowo, jak przez mgłę przed moim łóżkiem ukazywała się postać Wielkoluda, luźno opartego o framugę drzwi. Z widocznym uśmiechem przyglądał się, jak z trudem łączyłam wątki. Wstałam przed dosłownie chwilą, czego on ode mnie oczekiwał?

Ziewnęłam, zakrywając usta dłonią, przy okazji zdając sobie sprawę, że w mojej sypialni stoi praktycznie nieznany mi typ. Jak się tu dostał?

— Jak się tu dostałeś? — odpowiedziałam pytaniem, które kłębiło się w głowie.

Mężczyzna nie śpieszył się z odpowiedzią, a nawet zadziornie przedłużał moment, gdy obydwoje wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Jako pierwsza odwróciłam wzrok, skupiając się na jego dzisiejszej garderobie. Ubrany w czarny, obcisły podkoszulek oraz ciężkie spodnie z dużą ilością kieszonek, prezentował się, jak ktoś szykujący na apokalipsę zombie. Nawet glany z poobijaną, metalową końcówką przy palcach, wyglądały na nim zbyt dobrze. Powoli żałowałam, że owej apokalipsy nie było, może samoistnie rzuciłabym się pod szczękę pierwszego lepszego umarlaka.

Boże, za łaskawie go obdarzyłeś. Nie jest tego wart, podziel tę urodę na innych nieszczęśników, którzy walczą o zabiegi plastyczne. Sprawmy im wspólnie prezent na gwiazdkę, a temu tu zmniejszmy poczucie narcyzmu.

Chyba nie myślałaś, że jesteś tu jedyną osobą, posiadającą klucze do baru. — Zaśmiał się pod nosem, stukając piętą o panele.

— Do baru może nie, ale do prywatnego mieszkania? Tak, myślałam, że jestem jedyna.

Zirytowana jego obecnością, podniosłam się do pozycji siedzącej. Niechciany gość zaburzał moje plany.

Nie zwracając uwagi na skopaną pościel, chwyciłam najbliższą mi poduszkę, którą z całej siły rzuciłam w twarz Gerarda. Tamten bez najmniejszego trudu, chwycił ją w locie.

— Przykro mi, że muszę zniszczyć twój egoistyczny pogląd na świat.

— Nie jest ci przykro. — warknęłam przez zaciśnięte zęby.

Egoistyczny?! Pan Narcyz najwidoczniej dawno nie spoglądał w lustro.

— Nie, nie jest. — przyznał mi rację odrzucając poduszkę. — A tobie nie jest przypadkiem za... zimno? — Ciemne oczy powędrowały niżej, zatrzymując się na moich udach. Niechciany dreszcz przebiegł moje ciało. Nie byłam pewna, czy był on spowodowany obrzydzeniem, a może czymś zupełnie mu odwrotnym. Bądźmy ze sobą szczerzy, nie mogłam go nazwać odrażającym.

Bezczelnym owszem, ale nie brzydkim.

Powoli podążyłam za jego spojrzeniem, a im bardziej domyślałam się, na co spogląda, tym mocniej czułam wypływające rumieńce na policzkach. Byłam jedynie w koszulce i majtkach, które przy zmianie pozycji, pięknie wyeksponowałam. Obciągnęłam T-shirt na tyle, by uchować moją resztkę godności.

— Nie masz na co się patrzeć?! — zapytałam oburzona, patrząc otępiale na własne stopy. Nie miałam odwagi, by teraz na niego spojrzeć. Mężczyzna nie odpowiadał, jednak podejrzewałam, że nie było to spowodowane jego skrępowaniem. Musiałam zmienić temat, zanim całkowicie przeobraziłabym się w ciecz pełną wstydu i upokorzenia. —A ty co, szykujesz się na wojnę? — Zwróciłam uwagę na jego własny ubiór.

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz