Rozdział 32

2.2K 183 46
                                    


GERARD

Szedłem zaraz za kurduplem, powstrzymując się w środku przed zamordowaniem go. Wystarczyłyby sekundy, by jego masywne cielsko leżało teraz bezwładnie u moich stóp. Gdyby nie... Ana, gdyby nie ta drobna istota blokująca moje drapieżne instynkty. Oczywiście oprócz tych, które chętnie wykorzystałbym przeciwko niej. Uśmiechnąłem się niczym napalony nastolatek, który potajemnie przegląda Playboya pod nieobecność rodziców. Czując jak moja energia zaczyna napływać w złe miejsce na moim ciele, postanowiłem znów skupić się na łysym dupku. Brodaczu należącym do rasy istot, która nigdy nie powinna powstać. Przeklęte trolle mnożą się jak króliki, a gdyby nie międzynarodowy pokój, wymordował bym ich wszystkich, nawet takiego mieszańca jak on.
Grzecznie zająłem miejsce obok niego, czekając aż pojazd zniknie z zasięgu wzroku dziewczyny. Kiedy wyjechaliśmy na główną drogę, zadałem pytanie.
-Co z ciebie za mieszanka wybuchowa? Zwykła krew trolla nie wystarczy jako kara na całe życie?
Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego rozpoczął transformację zatrzymując się tylko na samej głowie. Źrenice zmieniły kolor na płomienną pomarańcz, a reszta białka przybrała odcień wyblakłej zieleni. Brwi rozrosły się gęsto, ku górze tworząc wokół głowy coś na kształt korony. Broda tak samo wydłużyła się sięgając Ignacio, aż do pasa. Uszy, jak i nos zakończyła szpiczasta końcówka, a cała skóra lekko zzieleniała. Dolna warga wysunęła się ostro do przodu ukazując dwa dolne kły. Za dawnych lat klan trolli uważał owe zęby za znak osiągnięcia dojrzałości u samców, oraz samic. Cały ten zestaw przyozdobiły jeszcze rumiane policzki, zdradzając drugie pochodzenie.
Parsknąłem głośnym śmiechem, gdy zdałem sobie sprawę kto, a raczej co siedzi obok mnie.
-Wytłumacz mi jedno Ignacio, geny krasnala to od strony mamusi, czy tatusia?
Cofnął przemianę, wracając do ludzkiego wyglądu, po czym spojrzał w moją stronę mrużąc oczy. Marnie wychodziła mu groźna mina.
-Śmiej się psie! Może i mizerny ze mnie stwór, lecz to nie ja jestem trzymany na krótkiej smyczy przez kobietę- wargi wykrzywiły się w szyderczy uśmiech.- I to człowieka. Gdzie twoja dzika duma, spodobała ci się pozycja pieska kanapowego?
Dogryzł mi z podwójną siłą. Cuchnął teraz trollem na kilometr. Niewdzięczna rasa o podłym charakterze i czarnym humorze. Gdzie się podział przyjacielski, krasnali towarzysz, co z otwartymi ramionami przyjmuje naiwnych turystów, by wydębić od nich jak najwięcej gotówki? Już wolałbym jego materialistyczną naturę.
Zagryzłem mocno wargę, aż poczułem metaliczny smak krwi w ustach. Nie atakuj, nie atakuj, nie atakuj, nie... Powtarzałem te słowa w kółko, próbując uspokoić mój organizm.
-Przynajmniej nie wyglądam jak owłosiony ogórek- burknąłem obrażony, na co Ignacio klepnął mnie w ramię. Warknąłem ostrzegawczo w jego stronę.
-Nie zapomnij o moim włoskim temperamencie. To on dodaje mi najwięcej uroku osobistego- tu mrugnął porozumiewawczo w moją stronę.
Przewróciłem oczami, mając nadzieję, że zaraz dojedziemy na miejsce. Niestety mój największy koszmar się spełnił, Włoch się rozgadał. Rozpoczął historię o swoim życiu, zaczynając o ciężkim dorastaniu wśród różnych klanów, przechodząc do pierwszej miłości. Potem męczyłem się przy słuchaniu o jego wyjeździe za granicę z ciężarną już żoną. Dowiedziałem się też o jej zdradzie i późniejszym rozwodzie, rozdzieleniu z dziećmi i ich prezencie w postaci złotej rybki o imieniu Oro. Ten natłok informacji zabijał mnie od środka, wyjadając powoli mój mózg. Oczywiście nie oszczędził mi licznych ostrzeżeń na temat zbyt bliskiego kontaktu z jego nastoletnimi córkami. Jakbym czaił się nad nimi, jak wilk na czerwonego kapturka.
Mimo to zaintrygowała mnie jedna z jego opowieści, mówiąca o jego ponownym zauroczeniu w ludzkiej dziewczynie. Miała na imię Adelajda.
-To imię pasowało do niej jak ulał. Opisywało jej eleganckie gesty ciała, delikatność w chodzie, piękne uosobienie kruchej istoty. Nie zapomnę jak długie, blond loki opadały na jej ramiona. Choć krągłej postury, poruszała się, jakby do jej pleców doczepione były dwa gołębie skrzydła... niesamowita kobieta- spojrzał prosto w moje oczy, w których mogłem dojrzeć ból i cierpienie.- Przypominała trochę to twoją Anę. Też miała mocny charakter, umiała postawić do pionu nie jednego potwora... na przykład takiego jak mnie.- przyśpieszył auto, łamiąc niejeden przepis.- Ale wiesz co wilku? Popełniłem ogromny błąd, chcąc ją zdobyć.- Czułem, że ta historia nie zakończy się szczęśliwie. Byłem nawet pewien, co teraz powie.
-Pokazałem jej zbyt wiele siebie. Głupi myślałem, że miłość powoli jej zrozumieć, ale kto chciałby być z kimś takim jak ja- zaśmiał się szorstko.- Gruby, owłosiony ogórek. Tak jak mówiłeś.
-Odeszła- stwierdziłem bardziej niż zapytałem. Ignacio pogłaskał się po gęstym zaroście. Myślami nadal był gdzie indziej. Minęła dobre kilka minut zanim się odezwał.
-Oby tylko. Zabiła się. Pamiętam jak tamtej nocy uciekła z krzykiem widząc moją prawdziwą postać. Tej samej nocy popełniła samobójstwo, rano jej rodzina znalazła martwe ciało w wannie. Podobno wypiła zbyt dużo alkoholu, po czym zasnęła w trakcie kąpieli. Lekarze uznali to jako wypadek, ale ja wiem! Ja wiem, że to przeze mnie.
Zmienił szybko temat wracając do jego córek i ich niesamowitego talentu do grania na pianinie, lecz ja nie słuchałem. Rozmyślałem na temat mojej wilczej natury. Czy Ana będzie w stanie zaakceptować moje dzikie wcielenie? Czy pokocha mnie całego, a może ucieknie tak jak Adelajda?
Pogubiłem się we własnych myślach, analizowałem każdy możliwy ruch jaki mogłaby wykonać. Od miłosnej akceptacji do wiecznej nienawiści. Mój wewnętrzny wilk także zaczął wariować co nie pomagało mi w logicznej koncentracji, a to było teraz najważniejsze. Musiałem być czujny i rozważny, przygotowany na atak ze strony wroga. Moim celem była ochrona Any, a to co stanie się potem zależy już od losu.
Ku mojemu zadowoleniu dojechaliśmy do samotnego Jeepa. Stał tak jak go zostawiłem, wierny niczym pies. Przynajmniej mogę mieć pewność, że on mnie nie zostawi... dopóki Jack się o niego nie upomni. Wysiadłem ze środka nie klimatyzowanego pomieszczenia. Poczułem ulgę, gdy lekki wiatr muskał moją spoconą skórę. Chłód był tym, czego teraz potrzebowałem.
Pomogłem Ignacio podpiąć samochód do potężnego haka, jednak auto nie chciało ruszyć, ponieważ siła dźwigni była zbyt słaba. Westchnąłem ciężko i sam wepchnąłem czterokołowca na lawetę. Włoch uznał, że dałby sobie radę sam, a pies na sterydach tylko się przechwala swoją siłą. Uznał też, że nie zejdzie z ceny za pomoc samego klienta. Mało interesowało mnie jego słowa. Chciałem już wrócić do warsztatu i upewnić się, że Ana grzecznie czeka na mnie, nie robiąc sobie przy tym żadnej krzywdy. Miałem dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, ale nie wiedziałem dokładnie co. Nieznany dreszcz przebiegł mi po plecach, a moja głowa stała się dziwnie ciężka. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę lawety. Chciałem jak najszybciej usiąść zanim stracę przytomność.
-Hej psie, coś dziwnie pobladłeś. Dawno nie zjadłeś jelenia, a może wiewiórki?- To nie był odpowiedni moment na przekomarzanie się. Złapałem się ciężko klamki, chcąc otworzyć drzwi. Ta czynność okazała się niestety niewykonalna dla mnie w tym stanie. Ciemność dopadła mnie szybko, zostawiając moje bezwładne ciało na pastwę Ignacio.
xxx
Stałem przed rzeźbą składającą się z trzech gigantycznych, cementowych klocków. Ułożone zostały tak by przedstawiać wielki trójkąt. Rozejrzałem się na boki, starając się zrozumieć gdzie jestem. Nie rozpoznałem miejsca, pierwszy raz widziałem to miejsce na oczy. Znajdowałem się na wysokim klifie, a zaraz za geometryczną figurą widniała przepaść. Pionowa ściana oddzielająca mnie od tafli wody. Nie wiedziałem, czemu „to coś" przyprowadziło mnie tutaj. Chciałem podejść bliżej i przyjrzeć się spadkowi, lecz nogi kolejny raz zostały unieruchomione. Jedyna część ciała, która zdolna była do ruchu to głowa. Paraliż nie pozwalał mi na chód, natomiast inne zmysły zostały nienaruszone. Słyszałem jak fale odbijają się o brzeg, a drzewa za moimi plecami tańczyły, dzięki silnemu wiatrowi. Mocny zapach roślin, oraz wody prawie zasłonił słabą woń Any. Ona też tu była! Automatycznie naprężyłem mięśnie, nadaremnie chciałem uwolnić się z niewidzialnej blokady. Stałem jak posąg, móc jedynie gdybać, gdzie dziewczyna. Przyjrzałem się uważniej trójkątowi, który nie pasował do reszty terenu. Zbyt idealne kąty, równo obcięte, bez żadnych zadrapań, bądź choćby zabrudzenia. Skupiłem całą swoją uwagę na bryle, szarego cementu, a może to był kamień tylko dobrze wyszlifowany?
Czemu tu jestem? Co chcesz mi pokazać? Gdzie ona jest schowana?
Pytania pozostawały bez odpowiedzi, a ja pozostawałem w czarnej dupie. Zamknąłem oczy, skupiając się wyłącznie na słuchu. Plan okazał się trafny, gdyż między odgłosami natury, wyłapałem czyjś głos. Na początku był niezrozumiały, bełkotliwy. Nie byłem nawet pewien, do której płci on należał. Wziąłem głęboki wdech skupiając się tylko na nim.
-ewddf...gerafth... gerayhj... geraLh... GERARD.- dźwięk przerażonej Any, wołającej moje imię. Teraz już nie byłem zdenerwowany tylko mocno wkurwiony.
xxx
Otworzyłem powoli oczy, lecz silne promienie słonecznie utrudniały mi to. Na szczęście po sekundzie uzyskałem cień, który dał ulgę moim gałką. Przyjrzałem się mu, choć zawroty głowy rozmazywały mi obraz.
-Nie wiem jak ty, ale chyba pierwszy raz widziałem wilka, który dostał przepukliny- rozweselona twarz Włocha patrzyła na mnie z góry.

P.S.
Kolejny rozdział!!! Starałem się napisać to jak najszybciej, ale wyszło, że trochę przy nim posiedziałem. Dziś pierwszy raz wstawiłem rozdział z telefonu i chyba tego nie spierdzieliłem 😐😐😐
Zapraszam do czytania i komentowania.
Pozdrawiam wszystkich!

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz