ANA
Ruszyłam zaraz za Willem na parking, pozostawiając za plecami bar, Alex oraz wiecznie marudnego Jacka. Przyznam, że to ostatnie pożegnanie bolało mnie najmniej.
Will mimo wcześniejszej sprzeczki nie wydawał się być ani trochę poirytowany. Wręcz przeciwnie, zadowolony przyśpieszył kroku, krążąc wokół zaparkowanych aut. Szłam tuż za nim, walcząc z dziką pokusą pociągnięcia go za niesforny kucyk. Wyższy zapewne o głowę od Wielkoluda chłopak, machał włosami na boki jak mała dziewczynka. Zahipnotyzowana wpatrywałam się w kręcone, brązowe pukle, których pozazdrościłaby niejedna kobieta. Mężczyzna nagle stanął, a ja o mało co nie wylądowałam na jego plecach. Will zerknął na mnie przez ramię.
— Przez chwilę myślałem, że cię zgubiłem.
Przewróciłam oczami, doskonale wiedząc, że nawet głuchy usłyszałby, jak za nim biegnę. Mężczyzna, ociągając się wyciągnął z kieszeni kluczyki, a ja pośpiesznie spojrzałam na jego auto. Wróciłam wzrokiem, po czym mrugnęłam kilkakrotnie, jakbym doznała wylewu. Nie — skomentowałam w myślach. — Nie — powtórzyłam, wpatrując się w nowiutkie, sportowe porsche. Dla pewności zerknęłam na logo, ale tak, wszystko się zgadzało. Porsche, zapewne nieposiadające więcej niż kilka lat, choć moja znajomość motoryzacji pozostawiała mi wiele do życzenia. Jednak samochód wyglądał, jak wyciągnięty prosto z magazynu. Błyszczał pod księżycowym światłem, być może od mocnego czerwonego koloru, który według legendy dodawał szybkości każdemu pojazdowi.
Zaśmiałam się na własną uwagę, na szczęście Will nie wypytywał mnie o szczegóły. Zapewne domyślał się, że byłam oniemiała widząc przed sobą skumulowane co najmniej dwieście tysięcy dolarów.
Za tyle pieniędzy, na pewno ułożyłabym sobie nowy start w życiu.
— Masz zamiar wsiąść? — zapytał Will, trzymając dla mnie otwarte drzwi.
Jaki dżentelmen — pomyślałam, zanim znów się odezwał.
— No, chyba że preferujesz bagażnik. Mnie tam wszystko jedno, jednak miejscami brakuje mi towarzystwa do konwersacji. — dodał żartobliwie.
Z wymalowaną na twarzy powagą, przyjrzałam się pojazdowi. Widziałam kierownicę, siedzenia, dach, felgi i wiele innych części, jednak tego jednego mi brakowało.
— Gdzie tu masz bagażnik? — zagadnęłam, obserwując jak Will stopniowo baranieje.
Sam spojrzał na swoją własność, doszukując się tego samego co ja. Gdzie to miało bagażnik? Twarz mężczyzny przybrała purpurowy kolor, choć już sama mimika zdradza wiele. Roześmiałam się szczerze, tym razem głośniej.
— Nie wierzę, nie masz pojęcia.
Will odwrócił wzrok. Wstydził się, co tylko dodawało mu więcej uroku. Naciągnął na twarz kaptur, jakby to miało mu w czymkolwiek pomóc.
— Oczywiście, że wiem — odburknął, udając obrażenie. Niestety kaptur nie był w stanie ukryć, że sam śmiał się ze swojej niewiedzy. — To znaczy, wiem, że nie wiem. — zamilkł na chwilę, słysząc, jak nieumiejętnie powstrzymuję się od mało eleganckiego chichotu. — Masz zamiar wsiąść, czy mam się wrócić i poskarżyć Jackowi?
Na dźwięk imienia swojego nowego szefa szybko zamilkłam. Wprawdzie nadal nie byłam przekonana, dlaczego muszę brać udział w tej wycieczce, lecz nie posiadałam wystarczającej odwagi, aby postawić się Panu Kosiarzowi z przewlekłą wścieklizną, objawiającą się, kiedy cokolwiek nie szło po jego myśli.
Usiadłam na twardym i wyprofilowanym siedzeniu w aucie. Will zadowolony zamknął drzwi, samemu usadawiając się po chwili na miejscu obok. Uruchomił silnik, jednak zanim ruszył, nachylił się w moją stronę. Kaptur uciekł mu z czubka głowy, zaczepiając o kucyk. Znów mogłam obserwować jego kocie oczy.
CZYTASZ
LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)
Manusia SerigalaWystarczy jeden atak, aby wzbudzić gniew i zamieszanie w całym stadzie. Tym bardziej, jeśli ofiarą okazuje się sama córka Alfy. Czarna magia uderza w małe i spokojne miasto, które oprócz pięknego krajobrazu, nie szczyci się żadną popularnością wśró...