Rozdział 50 część II

1.3K 98 41
                                    

Gerard

Siedzieliśmy wpatrzeni sobie w oczy niczym para zakochanych. Na moim telefonie pokazywały się kolejne nieodebrane połączenia od Jacka i Willa. Ze wszystkich możliwych osób do pomocy wybrałem krasnala... cudownie. Ignacio zdążył już wypić kolejne sześć puszek piwa. Alkohol wpływał na jego sarkazm.

— Jak to możliwe, że nie masz nowych wizji?! — pytał się już kolejny raz, a ja znów nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć.

— Skąd mam to wiedzieć?!

— Jak na początkującą wróżkę, twoja wiedza jest znikoma. Przecież coś musi na to wpływać! — mieszaniec brnął dalej w swoje pytania, doprowadzając mnie do białej gorączki.

— Tłumaczę ci! Nic nie wiem na ten temat! Po ostatniej wizji i dziwnym trójkącie, który chodzi mi po głowie, mam pustkę! Czego więcej ode mnie oczekujesz, mam ci wróżyć z dłoni?!

Ignacio zawahał się przy odpowiedzi. Szeroko otwarte oczy sygnalizowały mi, że głęboko się zastanawia. Jego przebłysk zaczął mnie niepokoić. Mieszaniec podrapał się po zaroście, po czym wstał od stołu. Krzesło bezwładnie i głośno upadło na ziemię. Mamrotał pod nosem niezrozumiałe dla mnie słowa, robiąc przy tym okrążenia wokół półek z przekąskami. Nie był to język używany przez drapieżników, a tym bardziej ludzi. W pewnym momencie stanął, podbiegł pod wysoki regał z gazetami po to, aby chwycić mapkę turystyczną. W ciszy i napięciu czekałem na jego wyjaśnienia. Mężczyzna energicznie rozwinął plik kartek, kładąc je przede mną. Olbrzymia mapa ukazywała cały stan w tym las, który stanowił tu większą część terenu. Ignacio wskazał palcem teren o nazwie „Dziki wierch", była to strefa, gdzie występowały nieliczne wzgórza nadające się do wspinaczki. Mieszaniec machał ręką jak nakręcony, wręcz zachwycony swoim odkryciem. Kojarzyłem to miejsce, wspinałem się tam, gdy byłem młodszy oraz także należało to terenu, który już przeszukałem. Nie do końca rozumiałem ekscytację Ignacio.

— Trójkąt! Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem? Przecież to jest logiczne... — Włoch mówił od rzeczy.

— No niekoniecznie, dla mnie to jest nadal zagadka. Byłem tam, niczego nie znalazłem. Twój zapał jest zbyt pochopny.

Ignacio nie zainteresował się moim zdaniem na ten temat. Nic nowego.

— Sam jesteś zbyt pochopny psie! Twoja rasa posługuje się wyłącznie instynktem, zero jakiejkolwiek wiedzy na nasz temat — zachrypiałym głosem tłumaczył dalej, jak to wszyscy dookoła są głupi. Na szczęście dosyć szybko dotarł do sedna, które mnie interesowało. — Idiotyzm, czego oni was uczą w stadzie, jak sobie nie odgryźć ogona?! To jest Praesidium, jedno z nielicznych, magicznych miejsc, poświęconych dla istot nienależących do drapieżników — przerwał na chwilę, aby upewnić się, że przyswajam wiedzę.

— Mów dalej — pogoniłem go. W życiu nie słyszałem o czymś takim. Faktycznie przydałby mi się jakiś podręcznik od historii dla istot paranormalnych.

— Jak już wspominałem, Praesidium jest dość starym miejscem. Nie ma dokładnej daty, która wskazywałaby, kiedy to powstało. O ile mnie pamięć nie myli, to na całym świecie powstało jedynie pięć takich stref. W sumie to w żadnym nigdy nie przybywałem... — Ignacio zastanawiał się nad historią, a ja w głowie obliczałem czas dojazdu do tego miejsca. Przy dobrych warunkach dwie godziny jazdy autem oraz kolejne trzy godziny pieszą. Gdybym się zmienił, mógłbym skrócić czas o ponad godzinę.

Tym razem to ja opuściłem krzesło, kierując się do drzwi. Miałem prawdopodobne miejsce przetrzymywania Any, czas działać. Ignacio zatrzymał mnie przed wyjściem.

— Sam tam nie trafisz!

— Wiem. — Chwyciłem go za kołnierzyk brudnej bluzki. — Jedziesz tam ze mną.

Podróż nie zapowiadała się ciekawie, a Ignacio po raz kolejny chciał uciec w trakcie jazdy. Był przerażony, że pakujęgo w sam środek wampirzej mafii. Trzęsącymi się dłońmi trzymał mapę, mówiąc mi, jak mam jechać.

— Gdy tylko zatrzymamy się twoim... dziwnie, pięknym samochodem, który bardziej pasuje mi niż tobie, ja spierdalam. — Jego panika w głosie była zbyt słyszalna.

— Mhm...

— Posłuchaj, lubię Anę, ale jeszcze bardziej swoje życie, więc...

— Mhm...

Auto warczało na drodze. Własnoręcznie sprawdzałem jego wytrzymałość, jeśli chodzi o prędkość.

— Chcesz nas zabić jeszcze przed krwiopijcami?! Jestem za młody, aby zginąć w Porche... choć nie, to piękna wizja śmierci.

— Mhm...

Nie słuchałem go, miałam w myślach jeden cel, po który pędziłem jak głupi. Zmarnowałem już zbyt wiele godzin. Novio czekał, aż będzie mógł wykonać pierwszy krok, a ja nie chciałem, aby do tego doszło. Byłem w takiej fazie, że nie usłyszałem, gdy Ignacio wołał moje imię. Dopiero jego ręka na kierownicy wyciągnęła mnie z transu.

— Stój! To tutaj!

Pisk opon dał o sobie znać. Zostawiłem na asfalcie ciekawy znaczek ze smrodem palonej gumy. Włoch, widząc, że stanęliśmy, wykonał znak krzyża.

— Panie, spraw, aby to wszystko okazało się wyłącznie okropnym koszmarem.

W czasie jego modlitw opuściłem pojazd, przechodząc do części pasażera. Grzecznie otworzyłem drzwi, po czym siłą wyciągnąłem Ignacio. Marnie się bronił, jednak nie oczekiwałem od niego większej walki. Puściłem go, dopiero gdy zmęczony łapczywie wciągał powietrze do płuc.

— To procenty mnie osłabiły... nie myśl sobie... powaliłbym cię na ziemię...psie... — Klimat wypowiedzi psuły przerwy na głośne sapanie. Włoch poczekał, aż jego ciało powróci do normy. — ... Nawet jeśli cię tam zaprowadzę, to i tak nie przejdziesz. Dopóki nie załatwisz sobie czarownika, to NIE MA SZANS, że dostaniesz się do Preasidium.

Spojrzałem na niego, uśmiechając się pod nosem.

— A skąd wiesz, czy nie mam.

P.S.

Rozdział nie jest zbyt długi, jednak jest to wyłącznie dalsza część poprzedniego rozdziału. Mam nadzieję, że fabuła was nie nudzi, a wręcz przeciwnie. Dajcie znać w komentarzach, co o nim sądzicie :) 

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz