Trzymając w dłoni telefon, przyglądałem się dziesiątkom nieodebranych połączeń od Jacka oraz Willa. Byłem zmuszony, aby zadzwonić do jednego z nich, jednak wiedziałem, że mam przesrane. Awantura była tu pewnikiem, na który nie miałem ochoty. Ignacio za to w ramach rozrywki upatrzył sobie silnik sportowego auta. Z ekscytacją dziecka przeglądał wszystkie elementy, które znajdowały się pod maską. Jeszcze raz zerknąłem na wyświetlacz, po czym szybkim gestem wybrałem numer do mniejszego zła. Właściciel pojazdu, który ukradłem, odezwał się po pierwszym sygnale.
— Jeżeli cokolwiek stało się z moim aute... — Nie musiałem przykładać słuchawki do ucha, aby usłyszeć, jak Jack odbiera mężczyźnie telefon. Po krótkiej chwili rozmawiałem z samym diabłem. — Obyś miał kurwa dobre wyjaśnienie! Choć nie! Nie ma na to wyjaśnienia! Spierdoliłeś jak jebany struś, nie wiadomo gdzie! Twój pieprzony egoizm jest zarówno dla nas, jak i dla ciebie zagrożeniem!
Przeczekałem jego wyrzuty, które powoli ucichły. Sapał głośno, co świadczyło o tym, że ta przerwa między nami ratuje mi teraz życie. Był wkurzony, jednak ja również nie miałem humoru.
— Ty, Will i szczególnie Ewa. Zaraz wyślę ci dokładną lokalizację. — Nie chciałem przedłużać, dostali proste polecenie. Jeśli te lata spędzone razem, coś dla nich znaczyły, powinni znaleźć się tu w kilka godzin. Zaraz po wysłaniu koordynatów, odsunąłem się bezpiecznie od samochodu, by podejść do pierwszego lepszego drzewa. Okazał się nim świerk, który po jednym, lecz stanowczym uderzeniu upadł głośno.
Miałem tak mało czasu!
Ignacio, widząc, co się dzieje, zbladł. Niepewnie podrapał się po łysej głowie. W sumie był tu ze mną wbrew swojej woli. Odwróciłem się do niego plecami, aby skupić się na lesie.
Niestety dla niego miałem to całkowicie w dupie.
Zdrapana skóra na kościach w prawej dłoni leczyła się automatycznie. Chwilowy ból był tym, czego potrzebowałem. Mój umysł skupiał się na teraźniejszości, nie odbiegając w głąb kolejnych zmartwień. Słyszałem, gdy mieszaniec zdecydował się podejść bliżej. Czułem jego strach, który tylko prowokował mojego wilka. Odór zgnilizny, zmieszany z potem... sam zaczynałem nim przesiąkać. To wszystko całkowicie wszystko dookoła mnie było takie irytujące.
Gniew, niemoc, a przede wszystkim niepokój. Te emocje szargały moim ciałem jak pacynką. Wilk był na granicy, nie miałem powoli siły, aby nad nim panować. Stawałem się coraz słabszy. Bezsilność raniła mnie najbardziej, zadawała ciosy, na które nie byłem przygotowany. Czy można być na to przygotowanym? Można się z tym pogodzić i zaakceptować... racja, lecz ja nie miałem takiego zamiaru. Czułem potrzebę walki o moją ukochaną, o jej szczęście, o nasze szczęście. Aczkolwiek gdzieś tam w środku nie byłem pewnych swoich słów. Wątpiłem we własny spryt i siłę, które tak rozwijałem przez te wszystkie lata.
Czy będę w stanie ją odzyskać?
Tak, uczucia były tym powodem, dla którego tu jestem. Jedyny pewny element, który utrzymywał mnie w przekonaniu, że wspomniany plan ratunku ma sens.
Drobinki prowątpienia znów oprały mój mózg za idealny cel. W głowie zaczęło krążyć jeszcze jedno pytanie, które starałem się zbywać od dłuższego czasu.
Czy ona mnie kocha?
Potrzebowałem kolejnego, niewinnego świerka, którego chętnie bym ściął... byłem skory rozwalić cały las. Nosiło mnie głównie przez to, że myślałem o niebezpieczeństwie, pozwalałem się ponieść zwierzęciu. Co gorsza, władały mną na równi także ludzkie emocje. Mieszanka wręcz wybuchowa, która wyłącznie czekała, aby eksplodować w moim mózgu, doprowadzając mnie na skraj załamania.
![](https://img.wattpad.com/cover/98304246-288-k625430.jpg)
CZYTASZ
LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)
WerewolfWystarczy jeden atak, aby wzbudzić gniew i zamieszanie w całym stadzie. Tym bardziej, jeśli ofiarą okazuje się sama córka Alfy. Czarna magia uderza w małe i spokojne miasto, które oprócz pięknego krajobrazu, nie szczyci się żadną popularnością wśró...