Ana
Luis zaprosił mnie do swojego biura, w którym ostatnio nie doznałam miękkiego lądowania. Jak się też okazało, pokój, gdzie się obudziłam, należał do Arona... a myślałam, że to ja dorastałam w tragicznej dzielnicy. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, zapewniając sobie odpowiednią przerwę między nami, choć ucieczka w moim wykonaniu, skończyłaby się szybciej niż zaczęła. Z utęsknieniem szukałam po pomieszczeniu znajomej twarzy Gabriela bądź nowo poznanego brata. Niestety byliśmy sami, co pewnie mu odpowiadało.
— Planujesz się odezwać, czy zostajemy przy patrzeniu sobie w oczy? — zadałam pytanie, męcząc się, siedząc nadal zbyt blisko niego. Wykańczał mnie od środka psychicznie, kawałek po kawałku... nie miałam już siły walczyć. Nie byłam też pewna, czy jest o co walczyć.
Gerard.
Usłyszałam imię wewnątrz mojej głowy, głos był cichy, ale stanowczy.
Gerard, Gerard, Gerard...
Głos się nasilał, był głośniejszy, mocniejszy. Sama sobie dawałam znaki, że jednak jest po co żyć, że jest ktoś, na kim mi zależy... że jemu zależy na mnie.
— Oczy są bardzo ciekawym elementem ludzkiego ciała. — uśmiechnął się chłopięcym uśmiechem, co mogło zmylić nie jedną osobę. Ten uroczy chłopiec, był straszliwym potworem, który nie wiedzieć czemu, upatrzył sobie mnie.— Uwielbiam, jak można zobaczyć przez nie smutek, radość... strach. — Tu wesoły zarys twarzy stał się bardziej złowieszczy, jasne źrenicy mogły zamrozić swoim chłodem. Czułam, jak przechodzi mnie dreszcz, pozostawiając na ciele gęsią skórkę. — Niestety nadszedł czas na chwilę szczerości. Powinnaś dowiedzieć się paru istotnych rzeczy. — przerzucił jedną nogę na drugą, łącząc na niej dłonie. Pochylił się w moją stronę, zmniejszając lukę między nami. Automatycznie odsunęłam swoje krzesło w tył. Słaby strumień światła, tworzony jedynie ze świec, kreował z naszych ciał przerażające cienie.
— Jakże mi miło, że zdecydowałeś się otworzyć gębę z sensownymi informacjami. — opryskliwość dodawała mi sił, odrobina pewności pomagała mi spojrzeć w jego stronę. Gdybym była potulna, pewnie już dawno wykorzystałby mnie do cna.
Luis zachichotał, co w jego wykonaniu brzmiało dziwnie i niepokojąco.
— Dzięki Gabrielowi, przyjemność zapoznania cię z moim światem mam już za sobą. — zamyślił się przez chwilę. — Choć byłem przekonany, że zrobi to twój wilczek. Jak mu tam było? A, no tak... Gerard! Przeklęty zmiennokształtny, który zdążył już mnie poważnie wkurzyć. — Głos mu zadrżał, powodując coś na podobieństwo warknięcia dzikiego zwierzęcia.
Poruszyłam się minimalnie na dźwięk imienia wielkoluda, co nie uszło uwadze Luisowi. Wyprostował się przesadnie na krześle, a ja mimo słabego światła, widziałam, jak jego źrenice powiększają się momentalnie. Patrzył teraz na mnie jak kot tuż przed atakiem na bezbronną ofiarę, która nie ma szans na ucieczkę. Moje gardło zrobiło się suche, oczami szukałam butelki wody, bądź choćby szklanki. Zauważyłam, że specjalnie unikam spojrzenia Luisa, dając mu przez to pełną satysfakcję. Zrobiło mi się słabo na samą myśl, w jak gównianej sytuacji się znalazłam.
— Myślisz, że on po ciebie przyjdzie? Uratuje spod moich, brudnych łap? — podniósł swoje dłonie na wysokość twarzy, gestykulując do wypowiedzianych słów. — Czy jesteś pewna, że aż tak mu na tobie zależy?
Mimowolnie zastanowiłam się nad pytaniem, szczególnie nad tym ostatnim. Gerard ratował mnie nie raz, ale czy zrobi to po raz kolejny? Zaryzykuje dla mnie swoje życie? Sama nie wiedziałam, czy chciałabym, aby mnie ratował. Teraz na pewno mogę potwierdzić, że to mi zależy na nim.
CZYTASZ
LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)
Loup-garouWystarczy jeden atak, aby wzbudzić gniew i zamieszanie w całym stadzie. Tym bardziej, jeśli ofiarą okazuje się sama córka Alfy. Czarna magia uderza w małe i spokojne miasto, które oprócz pięknego krajobrazu, nie szczyci się żadną popularnością wśró...