Rozdział 4 Bandyci

203 25 0
                                    


  Zapadłam w sen. Z którego został wybrudzona krzykiem strażnika:

-Bandyci !!!

Zerwałam się momentalnie z posłania i chwyciłam za sztylet ukryty w moim bucie. Tym razem nie będę bezbronna. Obok leżała Dino, ręce się jej trzęsły. Wyglądała, na śmiertelnie przerażono wiec, zaczęłam ją uspokajać:

-Wszystko będzie dobrze, uspokój się-


-Tty nie rozumieszz powiedziała łamiącym się głosem.


-Bandyci zabili poprzednim razem moją matkę -wiec to trauma. Nie będę miała z niej pożytku, w tej chwili wiec powiedziałam:

-To pewnie fałszywy alarm, ale na wszelki wypadek się schowaj się, a ja zobaczę, co się stało -Powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

-Nie idź- Chwyciła mnie za rękę. Widać bała się sama zostać.-

-Za chwile wrócę, obiecuje.-I rozluźniłam jej chwyt. Wzięłam też sznur, który leżał tuż przy naszych posłaniach.
Wyszłam z powozu i zobaczyłam walczącego mężczyznę o blond włosach miał może z 16 lat i naprzeciwko siebie dwóch przeciwników. Zakradłam się jak cień za jednego z nich. Wiedziałam ze swojego szkolenia gdzie uderzyć by, przeciwnik momentalnie stracił przytomność. Wiec uderzyłam w to miejsce, które znajdowało się na karku. Momentalnie poleciał,jak kukła której podcięto sznurki. Drugi bandzior się odwrócił i to był błąd. Gdyż jego przeciwnik go znokautował. Kiwnął mi głowo w podziękowaniu głowo a sam ,poszedł w kierunku skąd, dobiegał dźwięk walki. Ja w tym czasie związałam obu opryszków porządnie. I poszłam za nim bandyci ,mieli przewagę ,przypadało na jednego członka karawany dwóch bandziorów. Wiedziałam, że jeśli ktoś im nie pomoże ,mogą nie przetrwać a w okolicy ,byłam tylko ja. Wyjęłam wiec nóż i zaczęłam pomagać . Zaczęłam atakować od tyłu, celowałam w to miejsce na karku tępo strono noża lub podcinałam im nogi ,przewracając ich, co dawało czas ,by kolejny członek karawanany mógł zająć się bandyto. Nie było to honorowe, ale mieli przecież przewagę i ich nie zabijałam ,co najwyżej przewracałam . Z doświadczonym bandytami to by nie przeszło, ale to była banda młokosów niedoświadczona w walce i licząca na to, że to ich liczebność da im zwycięstwo i łatwy zarobek z towarów oraz niewolników. Niewolnictwo było w cesarstwie Kou zakazane . Od kiedy Al Tamed coraz bardziej wpływał na władze coraz częściej,przymykano na to oko. Rozprawiliśmy się z reszto bandy. Na szczęście było tylko kilku rannych po obu stronach, lecz żadnych zabitych. Po związaniu wszystkich przywódca karawany zaczął być przesłuchiwany przez ojca Diny:

-Czy macie więcej ludzi ?-

-Nie-

-Czemu nas zakatowaliście, wiem, że jesteście dzieciakami z pobliskiej wioski farmerami,wiec czemu?

-To te cholerne państwo Kou narzuciło na nas takie podatki, że nie mam co jeść, starsi zaczęli głodować, a my chcemy przetrwać!!!-
Wydawał się mówić szczerze i z wielkim żalem. Wiedziałam, że ten teren został przejęty niedawno, pierwszy raz teraz słyszę o tak dużych podatkach. Wiec zapytałam;

-Jak wyglądali ci poborcy :

-Ubrani na czarno, z maskami mieli pismo od cesarza -Cholerne Al Thamed. Ojciec Diny spojrzał na mnie pytająco.Ale nie zwróciłam na to uwagi. Zwrócił głowę ponownie w stronę przywódcy-

-Wiesz, jaka jest kara za rozbój ?-

-Śmierć przez ścięcie lepsze to niż zginać z głodu jak szczur-
Przywódca karawany wyjął zakrzywiony miecz i uniósł go nad głowę. Zamknęłam oczy. Miecz opadł. Otworzyłam oczy i ujrzałam...

***

Przepraszam, że takie krótkie, ale nie miałam czasu, by napisać dłuższe.

Kolejna cześć za tydzień w niedziele wieczorem . Mam nadzieje, że się podobało i proszę o komentarz:).

Magi: Co pozostanie.Księga IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz