Rozdział 11

7.2K 657 319
                                    


Siedziałem znudzony i kręciłem się na obrotowym krześle. Cały dzisiejszy dzień był do dupy. Ojciec co chwilę gdzieś dzwonił a ja siedziałem bezczynnie. Minęło kilka długich minut, gdy ponownie znalazł się w biurze. Des zdążył zakończyć rozmowę i usiadł obok mnie uważnie mi się przyglądając.

- Co jest? - zapytał obracając w rękach telefon. - Jesteś jakiś zamyślony.

- Po prostu znudzony. Siedzę w domu i nie pozwalasz mi wybrać się na miasto a to wszystko przez to, że jestem Styles. - westchnąłem.

- Za chwilę przyjedzie John z Zaynem i Niallem. - zaczął.

- Myślałem, że byli na mieście...

- Wysłałem Johna na poszukiwania Tomlinsona a on ich zgarnął. - wyjaśnił. - Przed chwilą dzwonili.

- I?

- Mają go. Będą tu niedługo. Mellarka wciąż nie udało się uchwycić, ale myślę, że to kwestia czasu.

Po chwili wyszliśmy z biura i wyszliśmy na dwór. Wyczekiwaliśmy na czarnego SUVa, który pojawił się w zasięgu naszego wzroku. Prowadził John. Pojazd zatrzymał się przed nami. Z samochodu pierwszy wyskoczył Zayn. Trzymał się za nos, który krwawił. Spojrzał na Desa i gestem ręki wskazał za siebie.

- Co ci się stało? - zapytałem widząc malującą się złość na jego twarzy.

- A jak myślisz? - warknął. - Przywalił mi. Nie wiem czy mi go nie złamał, jeśli tak to biada mu.

- Zee, jakby był złamany to już byś to wiedział. - westchnął Niall pojawiając się obok swojego chłopaka. - Mogłeś być ostrożny...

- A ty mogłeś zająć się zadaniem jak należy a nie wpierdzielałeś frytki przez całą drogę. - odgryzł się Mulat.

- Skoro tak.... - prychnął blondyn i ruszył jako pierwszy do budynku.

Nikim się nie przejmował. Strzelił focha i już go nie było. Zayn wpatrywał się otępiały w drzwi, które zostały zatrzaśnięte. Dopiero potem nagle oprzytomniał.

- Cholera. - mruknął pod nosem. - Kochanie, zaczekaj! - zawołał za nim i zaczął biec.

- A kto się zajmie Tomlinsonem? - jęknął John w końcu wysiadając z samochodu. - Pobrudził całą tapicerkę.

- Co mu zrobiliście?! - spytałem ostro w końcu zaglądając do środka pojazdu.

Na siedzeniach leżał nieprzytomny szatyn. Tylko opadająca i podnosząca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że wciąż żyje. Był w strasznym stanie. Miał na sobie jedynie zniszczone szorty i w takim samym stanie koszulkę. Jego twarz i odsłonięte części ciała zdobiły liczne siniaki i zadrapania. Dopiero gdy przeniosłem spojrzenie na jego nogi zrozumiałem Johna.

- Co z jego stopami? - zapytałem prostując się i spojrzałem na chłopaka, który rozmawiał już z moim ojcem.

Coś mu tłumaczył. Des kiwał głową spoglądając na samochód. Dopiero gdy skończyli rozmowę skupili się na Louisie.

- Znaleźliśmy go przy starych magazynach. Na nasz widok zaczął uciekać. Zayn i Niall ruszyli za nim. Ja zostałem w samochodzie. Po kilku minutach wrócili. Zayn niósł chłopaka i trzymał się za nos. Spytałem się ich co takiego mu zrobili, że tak wygląda. Podobno wbiegł w szkło. A jeśli chodzi o inne obrażenia, to niestety nie nasza działka.

- Zanieśmy go do środka i potem porozmawiamy. - wtrącił Des. - John...

- Ja go wezmę. - zawołałem od razu.

John pomógł mi jedynie wydostać go z samochodu. Złapałem szatyna pod kolana i podniosłem. Był strasznie lekki. Ważył niewiele. Dopiero na zewnątrz zauważyłem jego wystające kości policzkowe i to jak szczupłą miał twarz. Przez bluzkę wyczuwałem jego żebra.

- Harry? - odezwał się ojciec i dopiero wtedy na niego spojrzałem. - Później zdążysz się mu poprzyglądać.

- Już. - mruknąłem kierując się w stronę budynku.

Weszliśmy do środka. Des zaprowadził mnie na tyły budynku, gdzie znajdował się mały pokój, jak dotąd nigdy nie użytkowany. Było to puste pomieszczenie, nie licząc jednego materaca, którego przed chwilą przyniósł John.

Odłożyłem ostrożnie chłopaka na nim. Bałem się, że mógłbym zrobić mu krzywdę. Był taki kruchy. Usiadłem obok i dokładnie mu się przyjrzałem. Piękne niebieskie oczy były zamknięte. na twarzy nie gościł uśmiech, który widziałem na zdjęciach.

- Zajmiesz się nim? - zapytał Des stojąc z Johnem we framudze.

Opierał się barkiem o ścianę i patrzył na mnie wyczekująco.

- Chodzi o to czy go opatrzysz. Skoro wzięliśmy go za zakładnika, to ma być żywy. Zacznij od tych kawałków szkła, dasz radę?

- Um, tak. - pokiwałem głową po chwili zastanowienia. - Poradzę sobie. - zapewniłem.

Podniosłem się z betonowej podłogi i wyszedłem razem z nimi na korytarz. Porozmawialiśmy chwilę i mężczyźni poszli do swoich spraw. John marudził, że musi posprzątać samochód. Des dostał kolejny telefon i gdzieś się ulotnił.

Ruszyłem do pomieszczenia obok. Służyło za punkt medyczny w całej posiadłości. To  tutaj znajdowały się wszelkie bandaże a nawet profesjonalne narzędzia do zszywania, głównie ran po postrzale. Odszukałem gazę i opatrunki. Zabrałem ze sobą również buteleczkę wody utlenionej i pęsetę. Jakoś musiałem pozbyć się tych kawałków szkła ze stóp chłopaka. Zaniosłem potrzebne rzeczy do sali gdzie znajdował się Louis.  Zostawiłem te rzeczy przy nim i wyszedłem jeszcze po miednicę z wodą i mydłem. Musiałem jakoś przemyć te  rany, a miał ich sporo. Wyglądał jakby zderzył się z rozpędzonym pociągiem.

Gdy wszystko już przygotowałem, zamknąłem drzwi. Chłopak wciąż był nieprzytomny. Nie powinien obudzić się jeszcze przez długi czas. Wziąłem do ręki pęsetę i zacząłem wyciągać małe odłamki szkła. Musiałem kilka razy przepłukiwać jego podeszwy stóp, ponieważ  przez zaschniętą i wciąż na nowo pojawiającą  krew nic nie widziałem.

Oczyszczanie ze wszystkich ciał obcych zajęło mi dwadzieścia minut. A dopiero co zająłem się jego nogami. Owinąłem mu całe stopy opatrunkami. Nie powinien na nie stawać, aby rany się zagoiły. Gdy najgorsze miałem za sobą, zacząłem przemywać mu twarz. Na policzkach wciąż widać było zaschnięte łzy. Płakał. A ja nie znałem tego przyczyny. Namoczonym ręcznikiem wytarłem mu czoło. Pomimo tego na jego twarzy wciąż zostały siniaki i zadrapania. Przy przemywaniu szyi zauważyłem tam poważne zasinienie. Jakby odcisk po pętli. Ktoś próbował go zabić? Dlaczego? Nie rozumiałem o co w tym wszystkim chodzi.

Po raz kolejny wyszedłem z pokoju idąc zmienić wodę, gdyż ta była cała czerwona. Wróciłem po chwili. Chłopak wciąż tylko leżał.  Chciałem szybko skończyć go opatrywać, ale moją uwagę znów coś przykuło, a mianowicie taki sam ślad jak na szyi, miał na swoich nadgarstkach. Z ciekawości podwinąłem mu koszulkę.

Tak jak myślałem, to tu było najwięcej obrażeń. Niektóre fioletowe sińce pokrywały się ze sobą. Zacisnąłem zęby czując wzrastającą złość. Kto mógł coś takiego zrobić?!

Chciałem się tego wszystkiego dowiedzieć. Wygląd chłopaka był przerażający. Nie przypominał tego wesołego chłopaka ze zdjęcia. Teraz był wychudzony, miał zapadnięte policzki a na jego twarzy można było odczytać grymas bólu.

- Już nikt więcej cię nie skrzywdzi Lou. - powiedziałem gładząc zewnętrzną stroną dłoni jego siny policzek.


><><><><><><><><><><><><><><><><><

<><><><><><><><><><><><><><><><><>


Trust Me ~Larry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz