Rozdział 33

6.5K 612 700
                                    


Stałem przy biurku i segregowałem dokumenty. Ułożyłem je w mały stos i odłożyłem na bok. Po drugiej stronie znajdowały się puste już kubki po kawie.

- Możemy pojechać w pewne miejsce? - zapytał Louis podchodząc do mnie z tyłu, oplatając mnie rękoma  w pasie.

Oderwałem wzrok znad jakiś mało istotnych dokumentów i spojrzałem się na niego, szeroko uśmiechając. Odwróciłem się do niego przodem i przysiadłem na biurku. Przyciągnąłem drobne ciało chłopaka tak, że ten był blisko, bardzo blisko mnie. Stał między moimi nogami i wpatrywał się we mnie intensywnie nad czymś myśleć. Przygryzał zdenerwowany wargę. Coś go gryzło. Za dobrze go znałem.

- Gdzie tylko zechcesz Lou, to gdzie się wybieramy? - zapytałem posyłając mu lekki uśmiech.

- Na pogrzeb. - odpowiedział, jak się później okazało, nie kłamał.

Zabrałem jeden z samochodów ojca i pojechaliśmy w kierunku najbliższego cmentarza. Louis nie chciał mi nic więcej powiedzieć. Przez całą drogę milczał. Na wszystkie moje pytania kiwał lub kręcił tylko głową. Wydawał się czymś przybity i to mnie bardzo martwiło. Od rana dziwnie się zachowywał. Nie wiedziałem co było powodem jego złego nastroju.

Dojechaliśmy na miejsce, lecz żaden z nas nie wysiadł. Louis wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą. Staliśmy przy bramie cmentarza. Podążyłem za jego spojrzeniem i ujrzałem kilka osób w czarnych strojach, które zmierzały wgłąb cmentarza.

- Lou? - spróbowałem po raz kolejny.

Gdy znowu nic nie powiedział, dotknąłem jego ramienia. Spojrzał się na mnie i w jego oczach  widziałem ból. Dlaczego?

- Pójdziesz ze mną? - zapytał opanowując drżenie swojego głosu.

Chwycił za klamkę i wyszedł z samochodu. Po chwili zrobiłem to samo. Louis stał obok maski i na mnie czekał. Zamknąłem samochód i podszedłem do niego. Przyciągnąłem go do siebie w szczelnym uścisku.

- Oczywiście, tylko najpierw powiedz mi o co chodzi. Dlaczego tutaj przyjechaliśmy? - zapytałem.

- Zaraz odbędzie się pogrzeb młodego chłopaka. Chciałem na nim być. To dla mnie ważne. - wyjaśnił zdawkowo i wskazał brodą na kolejną grupę osób, która nas minęła wchodząc na teren cmentarza.

- Więc, chodźmy. - powiedziałem i ruszyłem w stronę głównego wejścia.

- Tylko ja nie mogę... - wydusił to z siebie. - Nie tam.

Teraz to już kompletnie nic nie rozumiałem. Popatrzyłem się w zamyśleniu na twarz chłopaka. Nerwowo przygryzał swoją wargę a spojrzenie utkwił w jakimś punkcie przed sobą. Chwilę tak staliśmy. W końcu Louis chwycił mnie za rękę i poprowadził boczną ścieżką. Mijaliśmy nagrobki nieznanych nam ludzi. Przy jednym świeżo odkopanym grobie stała grupka osób. Wszyscy mieli na sobie eleganckie, czarne stroje. Kobiety były w sukniach i kapeluszach, mężczyźni założyli garnitury.

Staliśmy z boku, schowani za dużym posągiem anioła, który swoją drogą wydawał mi się bardzo mroczny. Może to tylko moje wyobrażenia. Chciałem podejść bliżej, ale zatrzymała mnie ręka Louisa. Spojrzałem na niego pytająco. Dopiero, gdy usłyszałem słowa jakie padły po chwili, zwróciłem wzrok w stronę tamtych ludzi.

- Zebraliśmy się dzisiaj, aby pożegnać młodego człowieka, przyjaciela, ukochanego syna. Louis Tomlinson był dobrym człowiekiem. Zawsze troszczył się o innych, był przykładnym uczniem... - przemówił ksiądz  i od razu moje spojrzenie powędrowało na twarz Louisa.

- Twój... pogrzeb? - zatkało mnie, kto normalny wyprawia pogrzeby żywym osobom?

Louis pokiwał twierdząco głową i spojrzał na tłum ludzi. Po chwili zatrzymał swoje spojrzenie na jakiejś postaci. Był to Mark Tomlinson. Stał w pierwszym rzędzie. Nawet stąd widziałem, że nie był zbyt przejęty uroczystością. Rękę przewieszoną miał w temblaku, jednak udało mu się przeżyć podczas tamtego wydarzenia.

- Mój ojciec woli mnie uśmiercić, pochować niż przyznać przed ludźmi, że ma syna geja. - odezwał się cicho. - Tak bardzo mnie nienawidzi...

- Nie powinniśmy tu przyjeżdżać. - powiedziałem podchodząc do niego i pomimo jego protestu przygarnąłem go do mocnego uścisku.

Nie wiedziałem jak się czuł. Bo co można czuć widząc własny pogrzeb? Własnego ojca, który chowa cię za życia? Przyjaciół i znajomych, którzy cię opłakują?

Chłopak pokręcił głową i spojrzał się na mnie. Miał łzy w oczach, które szybko starł rękawem bluzy. Walczył, aby się nie rozpłakać.

- To dobrze, Harry. Dowiedziałem się o tym niedawno. - zapewnił. - Chciałem tu być. Teraz już wiem, że zaczynam nowe życie. Stare przeminęło, ten pogrzeb jest tego symbolem. Nie ma już starego Louisa Tomlinsona, jest nowy Louis...

- Louis Styles. - dodałem.

Spojrzał się na mnie zdziwiony. Posłałem mu delikatny uśmiech, ale wciąż nie wypuszczałem go ze swoich objęć.

- Oczywiście to nic zobowiązującego... Skoro zaczynasz od początku musisz mieć nowe nazwisko, może Styles? Chyba, że zmienimy także imię na... Bob? - podsunąłem pomysł.

- Nazwisko. - zaśmiał się. - Nazwisko będzie w porządku, ono wystarczy.

- Więc pozwoli pan, panie Styles, że zabiorę pana dziś wieczorem w jakieś miejsce, tylko we dwoje?

- Brzmi dobrze, panie Styles. - posłał mi szczery uśmiech.

Chłopak po raz kolejny przetarł dłonią zaszklone oczy. Chwyciłem go pod rękę i wyszliśmy niezauważeni przez nikogo ze cmentarza. Nie ma już Louisa Tomlinsona. On umarł. Jest tylko mój kochany, wspaniały niebieskooki Louis-od-dzisiaj-Styles.


><><><><><><><><><><

Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki!

Trust Me zajęło 65 pozycję w ff, bardzo wam za to dziękuję!

<><><><><><><><><><>


Trust Me ~Larry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz