XXIV

5.2K 286 69
                                    

Veronica's POV:

Leżałam na łóżku i już zasypiałam po całym dniu, gdy nagle dostałam telefon. Zerwałam się i przetarłam oczy. Wzięłam szybko do ręki i zanim ostrość w wzroku się poprawiła, bez zastanowienia odebrałam.

- Słucham?  - spytałam zaspanym głosem.

- Veronica?  - po drugiej stronie usłyszałam zasapany głos, który nie należał do nikogo, kogo znałam. Był bardzo niski i ochrypiały i należał do mężczyzny.

- No tak. - odpowiedziałam i oderwałam telefon od ucha, aby zobaczyć, z jakiego numeru dzwoni. Serce zaczęło tak bić, że myślałam, że zaraz wyskoczy z piersi. Na wyświetlaczu pojawiło się imię i nazwisko mojego chłopaka. - Zack? To ty?  - spytałam drżącym głosem.

- Nie, to nie Zack. - rzekł mężczyzna, a ja zaczęłam się denerwować.

- Kto mówi?  Co się stało?  Niech pan mi powie!  - krzyknęłam do telefonu, co bardziej spotęgowało moją złość.

- Ja jestem... Jak to powiedzieć... - zamyślił się, a do moich oczu napłynęły łzy. - Ja wjechałem, to znaczy on wjechał mi pod koła...

Dalej nie słuchałam, bo mój mózg się wyłączył. Zaczęłam cała się trząść i zdołałam tylko spytać, gdzie się znajduje mój chłopak, bo chciałam być jak najbliżej niego.

- W centrum na skrzyżowaniu obok cukierni Sweet. - tłumaczył, a ja bez zastanowienia rozłączyłam się i wybiegłam z domu.

Wiatr wiał mi w oczy, przez co łzy zalały całą twarz. Biegłam przed siebie tak szybko, jak jeszcze nigdy. Nawet nie wiedziałam, że tak szybko potrafię.
Nawet nie zauważyłam nadjeżdżającego samochodu, który gwałtownie zahamował. Podniosłam rękę w znaku przeprosin, a osoba siedząca za kierownicą nacisnęła na klakson. Wiedziałam! Wiedziałam, że kiedyś zdarzy się taki moment, w którym Zack wyrządzi sobie krzywdę. Oprócz niego jeszcze ja cierpiałam, bo nie wiedziałam, w jakim stanie go zastanę. Zapadł zmrok, a migoczące światła karetki było widać z daleka. Dookoła miejsca wypadku zebrał się tłum. Byłam bliska wybuchnięcia płaczem, ale wiedziałam, że muszę wziąć się w garść, bo moja panika pogrążyłaby Zack'a. Przedzierałam się  przez ludzi i otarłam ostatnią łzę, która spłynęła po policzku. Zauważyłam motocykl chłopaka, oświetlany przez latarki różnych osób. Miał lekko wgięty do środka bok, więc pomyślałam, że z Adamsem nie powinno być źle, co mnie chwilowo uspokoiło. Chłopaka otaczali ratownicy medyczni, którzy układali go na nosze. Mężczyźnie stojącemu obok mnie nerwowo wydarłam latarkę z dłoni, na co dość pobłażnie zareagował. Skierowałam źródło światła na mojego chłopaka, zanim włożono go do ambulansu. Bandaż na głowie przesiąkł krwią, a jego oczy nie otwierały się. Spowodowało to szybsze bicie mojego serca, przez co upuściłam latarkę. Z przerażeniem, żalem i złością wymalowanymi na twarzy uciekłam z tłumu. Moje ciało owładnął jeden wielki dreszcz i mimowolnie z oczu spłynęły łzy. To koniec udawania bycia twardym. Podbiegłam do jednej z kobiet, która zasuwała drzwi karetki. Była młodą brunetką i miło patrzyło się jej z oczu. Ale to nie pomogło, nie pocieszyło mnie. Płakałam dalej.

- Gdzie go zabieracie? - spytałam, trząsąc się.

- Ktoś z rodziny?  - uśmiechnęła się przyjaźnie kobieta, a ja stwierdziłam, że ten uśmiech był nieodpowiedni w takim momencie.

- Siostra. - skłamałam. - Mogę jechać z wami?

- Przykro mi. - wzruszyła ramionami, ciągle się uśmiechając. - Możesz jechać za nami taksówką. Zabieramy go do szpitala św. Piotra na obrzeżach Phoenix'a.

Zmierzyłam ją wzrokiem i szybko pobiegłam na najbliższy postój taksówek. Całe szczęście, że znajdował się niedaleko. Nerwowo włożyłam rękę do kieszeni, szukając drobnych, którymi mogłabym zapłacić kierowcy. Wzrokiem szukałam wolnego samochodu. Otworzyłam drzwi i rzuciłam się na siedzenie, informując, gdzie ma mnie zawieść. Wlepiłam wzrok w okno i obserwowałam niczym niezmącony ruch uliczny.

Przekorny los (1,2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz